sobota, 6 kwietnia 2013

7. Głupia wpadka

    Po długim, wysokim korytarzu niosło się echo szybkich kroków. Słoneczne światło wpadające przez kolumnadę po prawej co rusz oślepiało idącego nim Yautjańczyka. Długi płaszcz sięgający do połowy łydek szczelnie ukrywał wysportowaną sylwetkę idącego, a spod płaszcza z każdym krokiem wyłaniały się wypolerowane ciemnozielone nagolenniki.
     Mężczyzna był bardzo podekscytowany. Wreszcie da nauczkę temu "pajacowi" w czerwonej zbroi, tej "zakale yautjańskiej rasy", temu "pożal się boże Łowcy od siedmiu boleści", który śmiał wkroczyć na jego teren.
Od dnia, w którym Mu-shen pokazał Radzie film z nagranym Łowcą, postać Czerwonego urosła do rangi bohatera narodowego. Nie wiedzieć czemu, Radni strasznie zachwycili się widokiem tego "klauna". Opowiadali w swych domach, co widzieli, a kobiety, jak to kobiety, jedna drugiej i mamy bohatera. Tak, bohatera. Który podobno pomaga biednym, chroni dzieci i przeprowadza staruszki przez ulicę, prawiąc im przy tym lubieżne komplementy. I jakby tego wszystkiego było mało! To miał być ów "pajac" największym spośród Łowców z przeogromną kolekcją trofeów najgroźniejszych istot Wszechświata, a na pewno tej galaktyki. I nic z tego, że nigdy nikt nie widział, by któraś z owych wspaniałych rzeczy miała miejsce, plotka wystarczyła.

Dziś jednak legenda Czerwonego Łowcy przepadnie wraz ze swym bohaterem i to on - Mu-shen - tego przypilnuje, i to osobiście.


      Wściekły i zadowolony jednocześnie Radny wszedł do pomieszczenia, gdzie przed drzwiami do celi pełnił wartę jego syn. Mężczyzna spojrzał na potomka surowo i kazał mu opuścić pomieszczenie, co ten skwapliwie wykonał, bo wiedział, że z ojcem nie ma żartów.
Mu-shen poprawił obszywany ptasimi piórami kołnierz długiego granatowego płaszcza i, niczym Napoleon z dłonią wsuniętą w kaftan, wszedł do celi. Spojrzał na więźnia i stanął jak wryty.
   - Gavo? To ty? - zapytał niepewnie, nie dowierzając własnej percepcji i pamięci.
   - Ano, ja - odezwał się posępnie więzień. - Dawnośmy się nie widzieli. Oj... bardzo dawno.
   - Tak - przytaknął Mu-shen. Nie mógł uwierzyć, że oto przed nim stoi ktoś, kogo już dawno miał za martwego. Czarne niegdyś jak smoła włosy przybrały teraz kolor popiołu, pożółkłe kły i przerośnięte paznokcie zdradzały, że ich właściciel nie jest za pan brat z higieną. Lekko obwisła skóra podsuwała myśl, że stojący tu mężczyzna musiał sporo schudnąć, a obdarta i nosząca ślady nieudolnych napraw blado-czerwona zbroja wykonana z cienkiej blachy była paradną ozdobą, nie zaś ekwipunkiem wojownika. Cały Yautjańczyk wyglądał jak ropucha upchnięta w puszkę po śledziach  w sosie pomidorowym.
  - Myślałem, że nie żyjesz - zagadnął Mu-shen po chwili bezmyślnego przyglądania się więźniowi.
  - A ja myślałem, żeś już przywódcą Rady, co najmniej. A tu proszę... członek jedynie - dało się słyszeć drwinę w głosie więźnia.
   - Jak ci się udało przeżyć? Wszyscy w Tel'ham-ar zginęli - dopytywał się Mu-shen, bacznie przyglądając się reakcji więźnia.
   - Widać nie wszyscy. - Padła odpowiedź głosem tak znużonym, jakby jego właściciel właśnie zasypiał.
   - Uciekłeś przed atakiem? Wiedziałeś o nim?
   - Może tak...może nie... Ktoś, podobno, miał nas ostrzec przed niebezpieczeństwem.
   - Zrobiłem to.
  - Ale za późno! - Więzień jakby się przebudził. Poderwawszy się z miejsca, z zaciśniętą pięścią wycelowaną w szczękę Mu-shena zrobił dwa kroki w jego stronę. - Lepiej mi powiedz, gdzie jest szczeniak? - warknął.
Radny cofnął się.
   - A skąd mam wiedzieć? Nie u mnie. A ty skoro wiedziałeś, co się święci, to czemu go nie zabrałeś, co?
Ze starego Yautjańczyka znowu para uleciała.
   - Nie wiedziałem. Przypadek sprawił, że przeżyłem - westchnął. - Więc nie żyje?
   - Sprawdzałem po ataku, nie było jego ciała.
   - To co niby się z nim stało?
   - Uciekł - rzucił lakonicznie Mu-shen.
  - Uciekł? Na czworaka? Przecież jeszcze nie umiał chodzić! - oburzył się Gavo, przypomniawszy sobie, jakim ignorantem jest Mu-shen. -  Raczej ktoś go zabrał, tylko kto?
   - Lin-kar? Może to on zabrał szczeniaka. Ten-ku musiał mu coś powiedzieć. Coś, co sprawiło, że nie zabił gówniarza. - Radny zamyślił się. -  To nawet do siebie pasuje! - wykrzyknął po chwili i, chodząc po celi tam i z powrotem, prowadził monolog jakby z samym sobą. - Po tych wydarzeniach Lin-kar opuścił Yautjal, bo nie chciał, żeby ktoś się dowiedział o chłopaku. Zniknął na wile lat. Nawet jego towarzysze i serdeczny przyjaciel nie wiedzieli, gdzie go poniosło.
   - I myślisz, że oskarżenie o gwałt, więzienie i kastracja nie miały z tym nic wspólnego? - Zapytał z drwiną Gavo. - Dobra, załóżmy, że to on. Myślisz, że zna prawdę o tym dzieciaku? - zmartwił się więzień.
    - Nie wiem, ale jeśli znał, to młody już nie żyje.
   - Lecz jeśli żyje... To jest już dorosły. Trzeba to sprawdzić. - Ochoczo wykrzyknął Gavo i ruszył w kierunku wyjścia.
Mu-shen zatrzymał go, zastąpiwszy mu drogę.
   - Hola, nie bądź taki prędki. Wiem, kto może znać miejsce pobytu Lin-kara, ale to nie jest robota dla takich starych... wiarusów jak ty.
   - Nie wypuścisz mnie? - zdziwił się więzień.
   - Na razie nie.
Gavo askoczony odpowiedzią zaklikał niepewnie.
   - Teraz najważniejsze to odnaleźć młodego i jakoś go do nas przekonać - powrócił do porzuconego tematu.
   - Ech - westchnął Mu-shen.
   - Co tak wzdychasz? - zainteresował się Gavo, widząc jego posępną minę.
  - A nic, boleję nad głupotą moich synów. Mieli mi złapać jednego pajaca, co to się strasznie rozpanoszył, a zamiast tego mam ciebie - starego dziada. Nie wiem, jak oni mogli pomylić cię z młodym i sprawnym wojownikiem.
   - No wiesz! Młody może nie jestem, ale jeszcze daję radę. A swoją drogą, zdolną masz córkę. Tak mnie dziewczyna podeszła, że się nawet nie zorientowałem, kiedym piach z gleby wciągał. - Zarechotał szkaradnie. - Poćwiczyłbym z nią podchody.
   - Ty stary pierdzielu, nie dla Xena kiełbasa. Zresztą, jeśli miałbym ją komuś oddać, to na pewno nie tobie - zapienił się Radny.
   - Dobra, dobra, przecież ja tylko żartowałem. Lepiej przysłałbyś coś do jedzenia, bo zgłodniałem - powiedział zupełnie poważnie Gavo. 

*

       Po opuszczeniu Ziemi, Lin-kar miał tylko jedno miejsce, do którego mógł się udać; a w zasadzie tylko jedną osobę, tą osobą był jego przyjaciel Sahin-de. Znali się od dziecka. Razem przystąpili do Młodej Krwi, razem zdali egzamin na Krwawych, razem podbijali kosmos. Razem też odkryli szalony plan przyrodniego brata Lin-kara.

      W wizjerze pojawił się wreszcie yautjański układ słoneczny. Składał się z czterech planet, wliczając w to rodzinną planetę Yautja. Najbliższa błękitnego słońca planeta była tak gorąca, że zwano ją Em'har, co znaczy piec. Dwie pozostałe znajdowały się na skraju układu i były bardzo zimne. Pomiędzy żarem Em'har a lodami Sue i Nobi znajdował się Yautjal. Planeta była sporych rozmiarów i miała trzy księżyce. Największy z nich, pokryty w całości lodem, na cześć Boga Wojownika nazywał się Paya. Drugi, mniejszy, nosił imię bogini płodności Feri. Ostatni otoczony zieloną gazową atmosferą, zwany był przez Yautja krwawym księżycem i nosił imię boga śmierci Cetanu.

Statek Lin-kara pomału zbliżał się do planety, która z kosmosu wyglądała jak wielki zielony szmaragd, gdyż w całości porośnięta była przez gęste lasy i pokryta ogromnymi terenami bagiennymi. Odkąd Yautja nauczyli się budować maszyny latające, nie używali już naziemnych środków transportu, dlatego poza miastami nie było dróg.

Sahin-de, wraz z rodziną, mieszkał w największym mieście na planecie. Yaut był stolicą i dlatego mieściły się w nim największe i najważniejsze ośrodki naukowe. Był tu yautjański Senat, gdzie wprowadzano nowe przepisy i kodeksy dotyczące życia cywili. Tu mieszkały najwybitniejsze umysły tej rasy. Życie Yautja nie obracało się tylko i wyłącznie wokół polowania, choć było ważnym jego elementem i służyło do osiągnięcia wyższego statusu społecznego.

Przez tysiąclecia swego istnienia yautjańskie społeczeństwo wypracowało dwa modele rodziny. W pierwszym jej głową był jeden mężczyzna, który skupiał wokół siebie całą rodzinę. Miał kilka żon, w zależności od zasług, i z każdą posiadał kilkoro dzieci. W drugim, klanem rządziła najstarsza kobieta w rodzinie. Członkinie tych rodzin nigdy nie wychodziły za mąż, a z mężczyznami łączyły się tylko w porze godowej, potem potomstwo wychowywało się w klanie matki. Czasami zdarzało się, że dziewczęta wychowane w takiej rodzinie opuszczały ją, by poślubić jakiegoś mężczyznę, ale były to odosobnione przypadki. Częściej zakładały własne klany, lecz by móc to zrobić, musiały najpierw udowodnić, że są dostatecznie silne, by móc chronić swoją rodzinę. Wtedy przystępowały do Łowców i wraz z nimi polowały.
Model rodziny: jeden mężczyzna - jedna kobieta, z przyczyn ekonomicznych, nie miał racji bytu. Za dużo kobiet za mało mężczyzn. Nielicznym wyjątkiem od tej reguły była rodzina Sahin-de. Przyjaciel Lin-kara miał tylko jedną żonę, którą poślubił po tym, jak został Krwawym i był jej wierny, co wzbudzało drwiny innych mężczyzn. Mieli pięcioro dzieci: trzech synów i dwie córki. Mieszkali w stosunkowo małym domu na przedmieściach stolicy i nie wyróżniali się niczym szczególnym.


      O świcie Sahin-de usłyszał łomotanie do drzwi, wstał z łóżka, ubrał się i poszedł sprawdzić, kogo Cetanu niesie. Za drzwiami zobaczył przygarbioną postać Lin-kara.
    - Wróciłeś? Coś się stało? Miałeś lecieć do domu? - Zasypał go gradem pytań.
    - Mogę wejść? - zapytał Lin-kar, nie patrząc przyjacielowi w oczy.
   - Tak, proszę. - Sahin-de przesunął się w bok, robiąc miejsce dla Lin-kara. Ten wszedł i zamknął za sobą drzwi.
   - Możemy porozmawiać? - wyszeptał Lin-kar. - Tak żeby nas nikt nie usłyszał?
   - Kto to?! - rozległ się głos żony Sahin-de.
   - Nikt, mgiełko, idź spać!
   - Mgiełko? - zadrwił z przyjaciela Lin-kar.
Ten spojrzał tylko na niego z wyrzutem i gestem dłoni zaprosił do swojego gabinetu. Pokój nie był duży, przeciwnie był nawet ciasny, ale sprawiał miłe, przytulne wrażenie. Lin-kar usiadł w fotelu, a Sahin-de wyjął z szafki C'ntlip, po czym napełnił kubek sobie i przyjacielowi.
   - Jesteś moim przyjacielem - rozpoczął Lin-kar - od bardzo, bardzo dawna. Razem przeżyliśmy wiele wypraw, ale jest jedna rzecz, o której nigdy ci nie powiedziałem. Dotyczy ona mnie i mojego brata oraz prezentu, jaki od niego dostałem.
      Czas przestał mieć znaczenie, gdy Lin-kar opowiadał Sahin-de o rozmowie z bratem, o Nan-ku, o miejscu, w którym mieszkał i o tym, co zastał po powrocie do domu. Sahin-de słuchał zwierzeń przyjaciela z rosnącym niepokojem i chociaż tysiące pytań same pchały mu się na usta, to ani razu nie przerwał długiej opowieści Lin-kara.
W końcu ostatnia kropla C'ntlipu oderwała się od szyjki butelki i spadła do szklanki Sahin-de. Obaj mężczyźni spoglądali ponuro na wypełnione zielonkawym płynem naczynia. Sahin-de, który odstąpił swój fotel przyjacielowi i przez całą jego opowieść siedział na skraju biurka, wyprostował się z głośnym westchnieniem. Ujął szklankę z alkoholem w swoją bioniczną dłoń i podszedł do okna. 
   - Źle zrobiłeś - powiedział, spoglądając na swoje dzieci wesoło bawiące się w ogrodzie. Wnioskując z wysokości słońca, zbliżało się południe.
     - Za późno by to zmienić - odparł posępnie Lin-kar.
Po drugiej stronie drzwi rozległy się ciche kroki, a potem nieśmiałe pukanie. To żona Sahin-de po raz kolejny próbowała wywabić ich z ciasnego i dusznego pomieszczenia.
    - Jeśli zaraz nie ruszycie tyłków, oddam wasze porcje temu cholernemu bydlęciu, które hoduje nasz sąsiad! - krzyknęła wściekła po dłuższej chwili oczekiwania.
Lin-kar roześmiał się.
    - Lepiej chodźmy - powiedział, odkładając pustą szklankę na biurko. - Nie chcę, żebyś musiał przez następny miesiąc pościć.

Po tej rozmowie  Lin-kar czuł się, jakby po wielu latach dźwigania okropnego ciężaru, ktoś wreszcie pozbawił go tego brzemienia. Wszystko mu smakowało i po posiłku był w nadzwyczaj dobrym humorze. Zaczął nawet flirtować z żoną przyjaciela, co wzbudziło niemałą zazdrość u tego drugiego.
      Po obiedzie przyjaciele postanowili przejść się po mieście, a do rozmowy wrócić wieczorem. Pogoda była piękna, słońce miło przygrzewało i wydawało się, że nic nie może zepsuć tego pięknego dnia, gdy zza rogu mijanego budynku wyszedł Mu-shen i na widok Lin-kara wyszczerzył swój krzywy uśmiech.
   - Cóż za miłe spotkanie - zaczepił przechodzących przyjaciół. - Jak słodko razem wyglądacie, jak dwie Uszki nierozłączki. A dokąd to, jeśli można spytać, zmierzacie?
   - Nie można spytać - odciął się Lin-kar.
  - U, a tego co ugryzło? - zwrócił się Mu-shen do Sahin-de. - Twój przyjaciel za rzadko odwiedza cywilizację, zdziczał kompletnie. Trochę rozrywki, zdrowej rywalizacji, ładna kobieta i dojdzie do siebie. Proponuję spacer w pobliże południowej bramy, jest tam targ niewolników. Co prawda nielegalny, ale władze przymykają oko. Można sobie kupić wcale ładną Oomankę albo Oomana, jak kto woli. Mają taż inne rasy, jeśli się lubi różnorodność.
   - Nie jestem zboczeńcem - oburzył się Lin-kar.
   - Ale kto mówi, że jesteś. O, wiem, spraw sobie Verusiankę, pięknie śpiewają, naprawdę można się odprężyć. Albo Saidkę, nie musisz jej nawet dotykać, a przeżycia... jakbyś obcował z najpiękniejszą Yautjanką. Albo Ziemiankę mają sprawne rączki i nie tylko.
 Lin-kar nie mógł już znieść nagabywania Mu-shena i "wypalił" nawet się nie zastanawiając, co mówi. - Mam już dość Ziemian i ciebie.
   - O, naprawdę masz już dość Ziemian? - podchwycił Mu-shen. - A, to ciekawe.
   - Co? Co jest ciekawe?
   - No, to co mówisz. Powiedz, często bywałeś na Ziemi?
   - Nie - zdenerwował się Lin-kar, że tak głupio wpadł.
   - A ja myślę, że kłamiesz, Lin-karze synu Sen-kara.
Po tych słowach Mu-shen odwrócił się i odszedł, pozostawiając przyjaciół już w nie tak dobrych humorach.

*

      Po powrocie do domu Mu-shen wysłał jeden statek z czteroosobową załogą na Ziemię. Tylko tyle mógł wysłać, bo z ostatniej misji nie wrócili jeszcze wszyscy jego synowie, a jemu strasznie się śpieszyło.
Radość Mu-shena nietrwała jednak długo i zgasła niczym zdmuchnięta świeczka, gdy został wezwany przez swoją żonę Ushi-ni z powodu jakiegoś strasznego wydarzenia. Nie czekając, poszedł do tej części domu, gdzie mieszkała trzecia żona. Po wejściu do jej pokoi, zastał kobietę stojącą przy oknie i wpatrującą się w siedzącą w kącie Sha-uni, która ryczała jak skarcone dziecko.
    - Co się stało na miłość Paya? - ryknął Mu-shen, widząc dość nietypowe zachowanie córki.
    - No powiedz ojcu, coś narobiła - krzyczała Ushi-ni, a jej ton sprawił, że dziewczyna rozpłakała się jeszcze bardziej.
Zaskoczony Mu-shen gapił się to na żonę, to na córkę i czekał, która pierwsza zacznie mówić.
    - Twoja córka jest brzemienna!- W końcu wykrzyknęła kobieta.
    - Coo jest? - zdziwił się Mu-shen. Ta wiadomość chyba nie do końca do niego dotarła.
    - W ciąży - wyjaśniła matka.
    - Wiem, co to znaczy. Ale jak? Kiedy? I przede wszystkim z kim? - ryknął już naprawdę wściekły mężczyzna.
    - Nie powiem - beczała Sha-uni.
    - A, to czemu?
    - Bo będziesz zły.
    - A teraz nie jestem?! Kto to był? - dopytywał się ojciec.
Sha-uni tylko kręciła przecząco głową, odmawiając dalszych zeznań.
   - Dobra, inaczej - uspokoił się trochę Radny. - Jak długo jesteś w ciąży?
   - Jakieś dwa miesiące - wyjaśniła dziewczyna.
  - No... ale... wtedy byłaś na pustynnym Olteranie - zauważył Mu-shen, po czym zrobił wielkie oczy i najgłupszą minę jaką może zrobić Yautja. - Ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wziął cię ten stary pierdziel.
    - Co? - wzdrygnęła się Sha-uni. - Nie, no pewnie, że nie!
Mu-shen odetchnął z ulgą. Tego by tylko brakowało, żeby za zięcia miał wyjętego spod prawa stukniętego genetyka.
    - Jak nie on, to kto? Podobno nikt tam nie latał, tak pisałaś w raportach. Czyli co? Kłamałaś! Masz świadomość, dziewczyno, że złamałaś wszystkie zasady! Nie tylko tego domu, ale i naszej rasy. Po pierwsze zaszłaś w ciążę poza okresem godowym. Po drugie bez zgody rodziców. Po trzecie z mężczyzną, którego ani ja, ani twoja matka ci nie wybraliśmy. Po czwarte zhańbiłaś siebie, mnie, matkę, swoich braci i swoje siostry. Pół biedy, jeśli będzie dziewczynka, ale pomyślałaś, co się stanie z chłopakiem? Czyj znak rodowy będzie nosił, co?!
Masując skronie, Mu-shen począł przechadzać się po saloniku tam i z powrotem. 
    - Zrobimy tak... - podjął temat. -  Skontaktujesz się z nim i zaprosisz go do nas na małą rozmowę. Chyba masz z nim kontakt?
   - Tak - odpowiedziała smutno dziewczyna. - Ale nie sprowadzę go tutaj, bo go zabijesz.
  - To będzie, zależało od jego postawy i lepiej żebyś go namówiła, w przeciwnym razie usuniesz ciążę!
   - Co? - krzyknęła przerażona dziewczyna. - Nie zrobię tego.
   - Zrobisz albo my ci pomożemy. Idź do siebie i przemyśl to. Daję ci dwa dni.

Sha-uni opuściła pokój, cicho popłakując i szczerze żałując, że wróciła do domu, a jej ojciec został w pokojach żony i zastanawiał się, co dalej zrobić.

   - Zawsze jej na wszystko pozwalałeś - Ushi-ni zaatakowała męża głosem przesiąkniętym złością. - Może ona tego nie odczuwała, ale tak było. Przymykałeś oczy na jej szalone pomysły i masz teraz efekt. Kochasz ją najbardziej ze wszystkich swoich dzieci. W końcu jest taka do niej podobna. Prawda? Jak dwie krople wody, cała Linia. Jedyna kobieta, którą kochałeś i zabiłeś. Myślisz, że ... - Silny cios w brzuch zakończył jej tyralierę słowną.
   - Zamilcz, kobieto. - Szepnął Radny wprost do ucha zgiętej z bólu żony. - Znaj swoje miejsce. Zgodziłaś się wychować Sha-uni jak swoją córkę. A o tamtych wydarzeniach się nie mówi! Zrozumiałaś?
Po tych słowach Mu-shen wyszedł, zostawiając żonę zwiniętą z bólu na podłodze.


     Ushi-ni wiele razy żałowała, że nie wydała wtedy Mu-shena. Widziała, jak ten udusił Linię, ale była wtedy bardzo młoda i dopiero została jego żoną. Ojciec Ushi-ni był taki dumny, że wydaje córkę za wielkiego Łowcę, jakim już wtedy był Mu-shen, najmłodszy syn Ra-shena, jednego z wielkich Starożytnych. Wszyscy wróżyli Mu-shenowi wielką karierę i dla nich, należących do klanu ETA, ten ślub był nadzieją na lepsze życie. Jej bracia dostali szansę, na jaką nie mogli liczyć bez sławnego protektora.
Z rozkazu Ra-shena, Ushi-ni została czwartą żoną Mu-shena, ale i tak wszyscy wiedzieli, że on kochał tylko Linię. Nadzwyczaj piękna Yautjanka wzbudzała podziw i pożądanie wśród niejednego mężczyzny. Mu-shen strzegł zazdrośnie żony i czasami zdarzało się, że któryś ze śmielszych amantów znikał w niewyjaśnionych okolicznościach.
Wieść gminna głosiła, że żona Mu-shena zmarła w wyniku powikłań po porodzie, a prawdę o tamtych wydarzeniach znała tylko Ushi-ni i ich sprawca.

      Linia była wierną żoną, zawsze słuchała męża i nigdy nie zrobiłaby niczego niewłaściwego. Parę miesięcy wcześniej czule żegnała męża wyruszającego na jedną z najdłuższych wypraw, jakie organizowali yautjańscy Łowcy. Polowania odbywały się na najodleglejszych planetach, przez co powrót planowany był na letnie miesiące przyszłego roku. Linia, która już wtedy była w ciąży, choć jeszcze nie była świadoma tego faktu, obiecała mężowi, że gdy ten wróci, postarają się o potomstwo. Po wielu miesiącach stęskniony Mu-shen wrócił na Yautjal i tylko pech chciał, że pierwszą osobą, którą spotkał, był jego dawny rywal do ręki Linii. Po krótkiej, lecz burzliwej rozmowie zazdrość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i Mu-shen pognał do domu. Zaślepiony gniewem nie dał sobie nic wytłumaczyć i w furii udusił żonę, pozbawiając małą Sha-uni matki, a z Ush-ni czyniąc bierną wspólniczkę zabójstwa.

*

       Po opuszczeniu apartamentu żony, Mu-shen udał się do swojego gabinetu. W obszernym pomieszczeniu zawsze panował półmrok, gdyż okno zastąpiono ogromnym monitorem, na którym wyświetlały się najpiękniejsze yautjańskie krajobrazy. Na przeciw sztucznego okna stał szeroki fotel pokryty gładką, jasną ludzką skórą. Obok fotela ustawiono barek z najdroższego lakierowanego na wysoki połysk drewna. Mebel miał kształt wielkiego jaja Ksenomorfa i otwierał się w ten sam sposób co prawdziwe jajo. Mu-shen rozsiadł się w fotelu, przesunął dłonią nad jajem i wydobył z jego wnętrza przeźroczysta karafkę i gliniany kubek - pamiątkę po dziadku. Po raz kolejny zmierzył go wzrokiem. Z obawy przed zniszczeniem dziesięć lat temu kazał pokryć go specjalnym polimerem. Nalał sobie do pełna mocnego wina, wypił, parsknął i znowu sobie polał. Trzymając w dłoni zaginionego Świętego Grala,  kazał wezwać swego najstarszego syna Yu-shena.

Potomek zjawił się po dłuższej chwili. W pomieszczeniu unosił się już ostry zapach alkoholu, a ojciec, widocznie podchmielony, z ponurą miną przyglądał się obrazowi wyświetlanemu na monitorze. Yu-shen z niemałym zaskoczeniem odkrył, że ojciec gapi się, na jakiś brudny zaułek, w nieznanym mu mieście. Piramidalne budowle o ściętych wierzchołkach ewidentnie świadczyły, że to yautjańska zabudowa, ale ani kolor budowli, ani stan zaułka nie przywodził na myśl nic, co Yu-shen znał. 
   - Powiedz mi - rozpoczął rozmowę ojciec - gdzie byłeś w czasie pobytu Sha-uni na Olteranie?
   - Pilnowałem jej, jak kazałeś - skłamał Yu-shen.
   - O, doprawdy? To może wyjaśnisz mi, jak to się stało, że twoja siostra, którą podobno pilnowałeś, zaszła tam w ciążę i to pod twoim nosem!
Tego Yu-shen się nie spodziewał, za klikał cicho z zaskoczenia i wbił wzrok w podłogę.
   - Czy mam to zrozumieć, jako przyznanie się do kłamstwa? - dopytywał się ojciec.
   - To największe zadupie wszechświata, nikt tam nie lata. Sha-uni była bezpieczna - bronił się młody Yautja.
   - To jakim cudem będzie miała dziecko, skoro nikt tam nie lata!? - wrzasnął Radny.
Yu-shen milczał.
   - No, więc gdzie wtedy byłeś? - dopytywał się ojciec, obracając kubek w dłoni. -  Nie chcesz powiedzieć? Niech zgadnę. U kobiety? Tak?
Syn pokiwał głową na znak, że ojciec zgadł.
   - Kim jest twoja wybranka? No, chyba mogę wiedzieć, jak nazywa się moja nowa córka.
Nadzieja wstąpiła w serce Yu-shena. - Nazywa się Mirja i mieszka w mieście To'hi.
   - Hmm - zamyślił się ojciec. - Masz z nią potomstwo?
   - Tak, dwóch synów. Młodszy ma półtora roku, a starszy trzy lata.
   - Czemuś wcześniej nic nie powiedział?
  - Prosiłem cię o pozwolenie pięć lat temu. Powiedziałeś, że się zastanowisz i nigdy nie dałeś odpowiedzi. Zawsze był nieodpowiedni moment.
   - Więc postanowiłeś założyć rodzinę bez mojej zgody? Idź i zawołaj Toi-shena, Tei-shena i Gottha, bo zdaje się, że właśnie wrócili, a potem wróć tu razem z nimi - rozkazał synowi Mu-shen.

Po paru minutach wszyscy czterej stali przed ojcem. Mu-shen spojrzał na nich, z głośnym sykiem zaczerpnął powietrza i wydał im nowe rozkazy.
    - To-shen, Tei-shen i Gotth polecicie do miasta To'hi. Odnajdziecie tam niejaką Mirję i jej dwóch synów, a potem zabijecie ich tak, żeby wiedzieli, że umierają.
   - Co? Nie! - krzyknął Yu-shen i rzucił się w kierunku ojca, lecz w połowie drogi spotkał się z potężną pięścią swojego brata Gottha.
   - Ty Tei-shen, nakręcisz całe zajście i dopilnujesz, żeby Yu-shen wszystko sobie dokładnie obejrzał - niewzruszenie ciągnął Mu-shen.
   - Nie! Proszę nie! - błagał ojca zrozpaczony Łowca. - Oni są niewinni, jeśli chcesz kogoś ukarać, to tylko mnie. Zabij mnie, a ich oszczędź.
Mu-shen spojrzał na syna, jakby patrzył na maleńkie dziecko, które nie rozumie, za co dostało klapsa i głosem pełnym czułości i miłości wyjaśnił.
   - To właśnie jest kara dla ciebie, Yu, nie dla nich. - Po czym twardo i stanowczo dodał. - Gotth, zajmij się bratem.
Po tych słowach Mu-shen wyszedł, pozostawiając syna w rękach Gottha, a ten sprawił bratu mocne lanie.

14 komentarzy:

  1. Przyznam, że bardzo ciekawy rozdział - napisany w wciągający sposób, lekko i ze szczyptą humoru. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić to nieco zbyt chaotyczny fragment pomiędzy rozmową Lin-kara z przyjacielem, a ich spotkaniem z Mu-shenem. Trochę to przejście wyszło Ci niezbyt płynnie (stylistyka nieco ucierpiała). Poza tym wszystko jest naprawdę bardzo dobre. Zwłaszcza akcja... Nieźle mnie zaciekawiłaś - zarówno Mu-shenem (To dopiero niezłe ziółko. Prawdziwa zła krew pod płaszczykiem przykładnego i poważanego wojownika) oraz Lin-karem i jego rodzinnymi sprawami.
    Końcówka rozdziału... pochłonąłem i tyle w temacie. Podobało mi się tu wszystko - Sha-uni, historia jej matki, relacje w rodzinie, prawdziwe oblicze Mu-shena, to jak potraktował syna. Po prostu niesamowicie dobrze Ci to wyszło.
    Oby tak dalej. Niecierpliwie będę czekał na więcej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten kaleczny fragment pochodzi z początków istnienia opowiadania i zapewne dlatego tak wygląda. Gdybym tylko kopiowała i wklejała stare rozdziały, to publikowałabym coś codziennie, ale ja staram się je dopracować. W tym przypadku uznałam, że nie muszę tego zmieniać, widać pomyliłam się. Właśnie pracuję nad następnym rozdziałem i jest masa rzeczy, które muszę po prostu dopisać. Masakra, jak ja kiepsko pisałam, nadal nie jestem w tym świetna, ale początki były tragiczne. Opisy skromne, mało przemyśleń i jakoś tak sucho jak w wiadomościach TVN.
    Pozdrawiam.

    Droga Dachande, niestety nie czytałam, żadnej powieści poświęconej Predatorom, nie znam bowiem dość dobrze języka wyspiarzy by w pełni i przede wszystkim dobrze zrozumieć treść. Szukałam czegoś napisanego po naszemu, ale jakoś nie znalazłam. Swoją wiedzę zaczerpnęłam z Internetu, a w moim opowiadaniu jest więcej mojej wyobraźni niż wiedzy o ich świecie.

    OdpowiedzUsuń
  3. To może najpierw a propos powieści... Krążyły po internecie amatorskie tłumaczenia i w sumie do dziś zrozumieć nie mogę czemu nie wydadzą tego w Polsce. Książka przecudowna. Co prawda skupia się tylko na tytułowym wątku "aliens vs predator" ale jest prześliczna. Ubolewam, że robiąc film nie zekranizowali książki. Wtedy zamiast AvP:2 o jakimś Predalienie, zrobili by ekranizację AvP:Prey lub War. Mmmm... Jeśli mam gdzieś jeszcze tłumaczenia trylogii w wersji elektronicznej to mogę Ci podesłać jeśli masz chęć poczytać. ;) A po naszemu możesz dostać na necie kilka Aliensów ;) Z tego co pamiętam Mrowisko, Wojna Samic, beletryzację filmów i jeszcze coś...

    Teraz co do opowiadania. Superowo :D
    "Tak, bohatera. Który podobno pomaga biednym, chroni dzieci i przeprowadza staruszki przez ulicę, prawiąc im przy tym lubieżne komplementy." - na starcie mnie rozwaliłaś. Jak ja bym chciała mieć takiego ideała...
    Ogółem całość - świetna. Kilka razy doprowadziłaś mnie do śmiechu. (eh, te zboczenia Predatorów - to ja z moją predafilią nie jestem taką dewiantką xD)
    Historia super - dużo się dzieje, dużo można się dowiedzieć o Mu-shenie i jego nagannym zachowaniu. Świetne wątki z przeszłości, bardzo fajnie się wszystko poplątało... no i Sha-uni! Sha-uni sobie wzięła i zaszła w ciążę bez zgody tatusia. Oj Mu-shen się wkurzył. A zakończenie z jego synem... Wow, zaskoczyłaś mnie i to jak. Co za drań z tego Mu-shena! Niecierpliwie czekam na więcej ;) Nie sądziłam, że się tak wciągnę. Aż muszę szczerze przyznać - dawno nie czytałam tak dobrego ff.
    A tak a propos tego co mówiłaś mojemu przedmówcy. Ja niedawno znalazłam swój ff do AvP sprzed ponad 6 lat. Jak ja kiedyś pisałam - jej aż byłam w szoku, że to ja :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłabym niezmiernie wdzięczna, bo jedyną rzeczą jaką czytałam, były amatorskie opowiadania domorosłych pisarzy takich jak ja. Dla mnie jednak w tych opowiadaniach było zbyt dużo fantastyki a za mało nauki. Magia i Predatorzy to dla mnie nie najlepsze połączenie.

    PS Poprawiałam ten nieszczęsny fragment, mam nadzieję, że teraz jest lepiej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam to był szczegół. Bez przesady nie wymagajmy od siebie perfekcji. Chociaż w sumie jak sam coś klecę to mam obsesję by było idealnie. Aż strach pomyśleć jak wyglądają moje stare opowiadania, pewnie nawet do poprawki by się nie nadały ;)
      A tak a propos tego co napisałaś. Naprawdę czytałaś opowiadania, gdzie była magia i Predatorzy? To coś takiego w ogóle ktoś publikował?

      Usuń
    2. Owszem, zdarzyło mi się czytać takie cuda. Niby wszystko było ok, czytało się fajnie i nie mam nic do autorek owych opowiadań, poza tym że byłam trochę zawiedziona. W tych opowiadaniach nie było żadnej informacji, że są one pomieszaniem dwóch gatunków literackich i w moim na wskroś pragmatycznym umyśle często zapalała się czerwona lampka.

      Usuń
    3. To mnie to jakoś (dzięki bogu) ominęło. Nie wyobrażam sobie w ogóle takiego połączenia. Aż z ciekawości bym coś takiego zobaczył, bo wyobraźnia podsuwa mi wizje typu: Predator machający różdżką. ;)

      Usuń
    4. Ja kiedyś czytałam coś takiego. Wszystko było ok, zapowiadało się całkiem nieźle i nagle - bum! Magia. Nieźle się zdziwiłam, aż tak czytam drugi raz... i taki z lekka szok ;)

      Usuń
    5. "Predator machający różdżką. ;)" - w sumie nic w tym dziwnego, w końcu mają niewidzialne pałeczki - czytaj włócznie, i, och!, jak oni potrafią nimi czarować, aż niektórym bebechy z wrażenia wypadają. :D

      Usuń
    6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  5. Oj tam Twoje ff jest świetne, więc nawet się nie porównuj do tej grupy! :D Magia, Predatorzy w roli przytulaśnych miśków i inne tego typu... "perełki" ;) Dawno mi się tak dobrze ff nie czytało jak teraz. Zresztą mało jest godnych uwagi opowiadań w tym fandomie. Sporo jest takich na jedno kopyto. Jak sam to w pierwszej notce zgrabnie ujęłaś... "o pięknej, silnej psychicznie i fizycznie ziemskiej dziewczynie walczącej ramię w ramię z atletycznie zbudowanym Predatorem" (choć w tej tematyce ff Solain Rhyo były miłym wyjątkiem ;)) albo jakieś miksy z fantasy i innym paskudztwem. Brrr!
    Z Aliensów ^^ to mogę dać Ci namiar: http://chomikuj.pl/GreatMasterJohnny/Ksi*c4*85*c5*bcki/Obcy
    Moim zdaniem Perry pisze najlepiej. To on pisał też o Predatorach, więc można sobie łatwo wyobrazić w jakim stylu są tamte książki ;) Jutro przeszukam dyski w poszukiwaniu tamtych. A w razie czego zawsze się można do jakiegoś fana od tłumaczeń pouśmiechać...

    OdpowiedzUsuń
  6. Całkiem fajny fanfik, przywracasz mi wiarę, że blogi o predatorach wcale nie muszą być złe.
    Czyta się przyjemnie i szybko. Momentami nieco dziwnie było mi czytać o nadto uczłowieczonych łowcach, ale ostatnie rozdziały znacznie poprawiły poziom zarówno akcją, jak i przedstawieniem świata, bohaterów... no i w końcu pojawia się całkiem ciekawy klimacik.
    Ogólnie - przyjemnie mi się czytało, podobało mi się i w przyszłości chętnie poczytam.

    Pozdrawiam.
    - M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, naprawdę mi miło.
      Wiem, że początek opowiadania jest nie szczególny. Z tego co pamiętam, na początku cała historia miała być żartem, coś w stylu - wszyscy piszą głupoty, ja też mogę. Potem jednak stwierdziłam, że napiszę coś, co sama chciałabym przeczytać. Ponieważ nienawidzę wątków, w których od początku wiadomo co i jak, szczęśliwych zakończeń i jeszcze paru innych rzeczy, których wymieniać nie będę - to opowiadanie wygląda tak, a nie inaczej, o czym wkrótce sami się przekonacie.

      Usuń
    2. Tak pamiętam. Był swego czasu wysyp na AvP. Głównie pisały takie młodsze nastolatki co obejrzały film i nagle bum na blogi i fanfiki w tym klimacie. Większość przyprawiała o ból głowy i dylemat: śmiać się czy płakać.
      Jak na razie jest dobrze - mimo znacznej różnicy między początkowymi i bieżącymi rozdziałami, historia mi się podoba. A skoro nie lubisz prostych wątków i happy endów to coś czuję, że i reszta mi się spodoba.
      Dużo weny życzę.

      ~M.

      Usuń