piątek, 13 grudnia 2013

22. Słabość

     Thei'de podziwiał zachód słońca nad stolicą Yautjalu. Ostatnie promienie nadawały miastu niesamowity wygląd, jakby całe stało w płomieniach. Ogromna słoneczna tarcza pomału kryła się za horyzontem wzgórz. W tym świetle jego żółtopomarańczowa skóra przybrała jeszcze bardziej intensywny kolor. Łagodny, chłodny, wieczorny wietrzyk przynosił ulgę po wyjątkowo skwarnym jak na tę porę roku dniu. Młody Łowca zamknął oczy i delektował się jego delikatnymi muśnięciami na skórze, gdy ze zdziwieniem stwierdził, że jest mu zimno w kark. Uniósł ręce i dotknął miejsca, w którym jeszcze przed chwilą był jego długi warkocz. Ból z unerwionych włosów przeszył mu głowę.
  - A to gnojek, odciął mi włosy, tego nie przewidziałem - szepnął zaskoczony nieprzyjemnym i bolesnym odkryciem. Rozejrzał się, poszukując odciętego warkocza; włosy leżały obok ciała Sha-uni. Łowca podszedł do niej niepewnym krokiem, przykucnął i zaczął przyglądać się dziewczynie. Leżała zwinięta w kłębek, umazana własną krwią; obok niej spoczywało coś dziwnego, małego i "obrzydliwego", jak stwierdził Thei'de. Pochylił się nad twarzą kobiety i odkrył, że wciąż żyje. Szczerze mówiąc, liczył na to, że Nan-ku ją zabije, tak byłoby prościej - dwie pieczenie na jednym ogniu.
     Dupek pozbył się tylko dzieciaka, czy ja wszystko muszę robić sam? pomyślał. Wyjął nóż i przystawił dziewczynie do gardła, już miał pchnąć, gdy cofnął rękę. Odetchnął dwa razy, zebrał się w sobie i znowu przyłożył nóż tym razem w miejscu, w którym biło jej serce. Spojrzał na wyraz bólu malujący się na kobiecej twarzy. Niech to szlag, pomyślał i schował broń.
  - Coś ty jej znowu zrobił! - krzyknął Gavo, stając za plecami Thei'de. Twarz młodego Yautji zmieniła wyraz z zakłopotania na całkowicie obojętną.
  - Tym razem to nie ja, on ją tak urządził. Fakt, że to ja go w to wmanipulowałem, ale...
  - Co?!
  - Ale ty mi pomogłeś - dokończył wypowiedź Thei'de, zmieniwszy sens tego, co chciał powiedzieć.
  - Jak ja ci pomogłem?
  - Powiedziałeś mu, że jego dziecko będzie takie jak ja, to mu chyba wystarczyło.
  - Czekaj, bo nie nadążam.
Thei'de rozłożył ręce w geście bezradności.
  - Nie moja wina - powiedział.
Gavo przyklęknął przy dziewczynie i zmierzył jej puls, był bardzo słaby.
  - Co jej się stało?
  - Poroniła.
  - Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiem. Zabieraj ją na statek!
  - Ani myślę, chcesz ją ratować, to sam się papraj. Ona nie jest mi już do niczego potrzebna, spełniła swoje zadanie.
  - Przerażasz mnie - wyszeptał ze smutkiem stary naukowiec.
Thei'de wzruszył ramionami i poszedł, nie oglądając się za siebie. Gavo delikatnie podniósł dziewczynę, było mu jej żal. Biedna mała, pomyślał, gdybyś wiedziała, w coś ty się wpakowała.

     Po dotarciu do statku Thei'de zamknął się u siebie. Nie czuł się tak dobrze, jak się spodziewał, przeciwnie, dręczyło go poczucie, że zrobił coś nie tak. By stłumić ten nagły wyrzut sumienia zajął się zgłębianiem tajników yautjańskiej inżynierii lotniczej.
Gavo dowlókł się do statku skrajnie wykończony. Przez ten tłum musiał okrążyć centrum sporym łukiem, ciało nieprzytomnej dziewczyny ciążyło mu, a strach przed pochwyceniem nie ułatwiał sprawy. Gdyby go ujęto z córką Radnego na rękach, jak by się wytłumaczył? Że znalazł ją i zawiniętą w pled niesie do medyka? Kompletna bzdura, w którą nikt by nie uwierzył.

    Położywszy dziewczynę w swojej kajucie, naukowiec udał się do sterowni. Zamierzał opuścić Yaut i poszukać pomocy w jednym z mniejszych miast. Po półgodzinnym locie dotarli do miasteczka Kor'hi, stary Yautjańczyk wylądował na obrzeżach miasteczka i opuścił statek. Po pewnym czasie wrócił, prowadząc ze sobą kobietę o raczej mało kobiecych kształtach. Wysoka i dobrze umięśniona Yautjanka z powodzeniem mogłaby udawać mężczyznę. Miała szerokie ramiona, duże stopy i dłonie, a ogromne kły nadawały jej wręcz zwierzęcego, dzikiego wyglądu. Muskularne ciało ukrywała pod długą tuniką w zielonym kolorze, znaku rozpoznawczym profesji, którą się trudniła. Gdy przechodziła obok sypialni Thei'de, ten wyjrzał na chwilę. Ależ szkarada, przemknęło mu przez myśl , takiej nawet w największych ciemnościach bym nie dotknął. Mijając go, Gavo uśmiechnął się znacząco i szepnął.
   - Piękna jest, prawda?
Thei'de zrobił zdziwioną minę pomieszaną z wyrazem obrzydzenia i cofnął się do swojego pokoju.

Lekarka zajęła się Sha-uni wprawnie i szybko, wychodząc udzieliła Gavo instrukcji co do dalszego leczenia.
  - Tu, sai Gavo, są dwa leki. Ten proszę podawać rano i tylko raz dziennie, a ten, przeciwbólowy, trzy razy dziennie i proszę się nie martwić, dziewczynie nic nie będzie, wkrótce dojdzie do siebie. Aaa, gdzie jest ojciec dziecka?
   - Mijaliśmy go, ale teraz chyba zamknął się u siebie, nie przyjął tego zbyt dobrze, rozumiesz sai, tak się starał i bardzo mu zależało... - gładko skłamał naukowiec.
   - Tak, rozumiem. Proszę nie zapomnieć o lekarstwach, a za parę dni dojdzie do siebie.

Lekarka wyszła, Gavo stał w drzwiach i patrzył, jak kobieta się oddala, potem odwrócił się i wpadł na stojącego za nim Thei'de.
  - Kłamca - powiedział ostrym tonem młody mężczyzna, mrużąc jednocześnie oczy tak, że zrobiły się wąskie i prawie niewidoczne.
  - Nic jej nie będzie, skoro już pytasz! - krzyknął do niego starzec. W tej chwili miał wielką ochotę walnąć gówniarza w łeb, oczywiście gdyby dosięgnął, ale ponieważ był od niego znaczne niższy, to zadowolił się kopniakiem w piszczel.
  - Ulżyło ci? - zapytał młody Łowca.
  - Nie, jesteś taki...
  - No, jaki?
Stary otworzył usta i spoglądając w górę, prosto w twarz swego towarzysza, zacisnął pięści, a potem z głośnym świstem wypuścił całe powietrze, jakie zaczerpnął, by wygarnąć młodemu w jednym długim monologu wszystko to, co o nim myślał.
  - Chodź, musisz mi coś wyjaśnić - odpowiedział już spokojnie.
Obaj poszli na mostek, Thei'de usiadł za sterami, a Gavo oparł się o ścianę.
  - Co chcesz wiedzieć? - spytał Czerwony, akcentując każde słowo tak, jakby używał jednego ze znanych mu ziemskich języków. Stary naukowiec skrzywił się, słysząc tak strasznie okaleczony rodzinny język.
  - Nie wiem, może najpierw od jak dawna wiedziałeś o Nan-ku?
 - Od zawsze, to chyba oczywiste. Normalny, zdrowy Yautja nie ma luk w pamięci, a ja mam pamięć absolutną - odparł od niechcenia Thei'de.
  - Jak to... absolutną?
  - A tak, pamiętam nawet dzień swoich... nazwijmy to narodzin.
  - Tak? - zdziwił się Gavo, a w jego głosie dało się słyszeć nutkę strachu.
  - Tak, pamiętam twój głos. Byłeś tam wtedy, prawda? Ale wracając do tematu. Jak byś się czuł, gdyby z twojego życia wycięto nagle dwanaście lat, co? Pamiętam świetnie wydarzenia z Tel'ham-ar, pamiętam rzeź moich... braci to chyba zbytni eufemizm, replikantów to lepsze słowo. Chyba mogę ich tak nazywać, w końcu mieliśmy jedno DNA. - Młody zamyślił się na chwilę, a potem kontynuował, bawiąc się swoim nożem. 
  - A potem jest pustka... rozumiesz? Budzę się na łóżku, a nade mną pochyla się ten rzeźnik Lin-kar i nie jestem już małym dzieckiem. Nie wiedziałem, co się stało. Nie wiedziałem, gdzie byłem, wszystkiego musiałem dowiedzieć się sam. - Thei'de wstał i począł przechadzać się tam i z powrotem po małym pomieszczeniu. W końcu zatrzymał się, oparł ramieniem o ścianę i trzymanym w dłoni nożem, zaczął wykręcać śrubę, która przytrzymywała osłonę wewnętrzną kabiny.
 - Potem te zaniki pamięci zdarzały mi się systematycznie. Dużo czytałem, uczyłem się i w końcu doszedłem do wniosku, że mam drugą, alternatywną świadomość. Był nią Nan-ku, obserwowałem go, w nocy włamywałem się z jego komputera do systemu monitorującego i obserwowałem, co robił przez cały dzień, a on... Co za głupek, nawet nie wiedział, że w całym domu są kamery. Nie chciałem być taki jak on, więc wymyśliłem sobie swój własny, indywidualny wygląd. Ćwiczyłem i dlatego mogę dowolnie kreować ubarwienie mojej skóry, nie tylko dostosowywać się do otoczenia.
  - Sam nadałeś sobie taki wygląd?
  - Owszem.
  - A Sha-uni? Jaka była jej rola?
  - Sprawić by ten głupek się zakochał i tyle.
  - Przecież nie mogłeś wiedzieć, że tak się stanie.
 - Mogłem mieć taką nadzieję. Ona była pierwszą Yautjanką z jaką obaj mieliśmy bliższy kontakt, a plan wykorzystania jej zrodził się w chwili, gdy ją ujrzałem. To nie było trudne, a kiedy okazało się, że dziewczyna jest w ciąży, stało się jeszcze prostsze. Trochę trupów, jeden gwałt i koleś pomyślał, że jest potworem. On nawet nie widział różnicy między nami.
  - Tak, to prawda. Próbowałem mu wyjaśnić, ale... chyba nie zrozumiał.
 - No właśnie, świadomość, że jest mordercą i gwałcicielem doprowadziła go w końcu do największej zbrodni, a ta w efekcie sprawiła, że Nan-ku zniknął. Nie ma go, jestem tylko ja.
 - Skąd możesz byś tego taki pewien? Nadal jednak nie pojmuję, przecież tego wszystkiego nie dało się przewidzieć.
  - Ależ zapewniam cię, że dało. Podobno jesteś geniuszem, naukowcem, jak możesz tego nie rozumieć?
  - Bo nie jestem strategiem, tak jak ty.
Zapadła cisza, Gavo gapił się bezmyślnie w podłogę, a Thei'de zabrał się za wykręcanie kolejnej śruby. W końcu starzec przerwał milczenie.
  - I chcesz mi powiedzieć, że zupełnie nic nie czujesz do tej dziewczyny?
  - Nie.
  - Ale patrz na mnie!
  - Nie! Nic do niej nie czuję, jest mi całkowicie obojętna!
  - A kto zrobił jej dziecko? Ty czy on?! - Gavo zdenerwował się nie na żarty.
  - Co to ma za znaczenie, który z nas z nią był.
  - Wydaje mi się, że ma i to wielkie!
  - Odwal się!
  - Ty, prawda! Ono było twoje, ale jesteś taki zapatrzony w...
  - W co? No, w co jestem taki zapatrzony?
  - Jesteś największym genialnym głupcem jakiego spotkałem!
  - Wybacz, stwórco, że cię zawiodłem - zakpił Thei'de, pochylając się przed Gavo w teatralnym ukłonie.
  - Wiesz, jak to się nazywa? To, co teraz robisz!
  - Nie, ale pewnie zaraz się dowiem.
  - Owszem, wyparcie, Thei-de. To się nazywa wyparcie.
Zdenerwowany do granic możliwości Gavo opuścił mostek, miał dość, przynajmniej na tę chwilę. Musiał przemyśleć sobie wszystko na spokojnie.

Thei'de również opuścił sterownię i zaszył się w zbrojowni. Nie lubił, gdy ktoś imputował mu coś, co nie było prawdą. Wszystko sobie przemyślał, wielu rzeczy był pewien, a swoich uczuć najbardziej. 
  - Wyparcie, jasne - mówił sam do siebie, siadając przy stole, na którym spoczywała jego broń, przyjrzał się arsenałowi i wybrał spośród niego mały nóż. Ścisnął go w dłoni, lecz rękojeść była zbyt wąska, by mógł dobrze zacisnąć palce; długie szpony przeszkadzały mu w tym. Zdenerwował się, złapał za ostrze i rzucił nożem w ścianę, broń wbiła się po sam uchwyt. Jakie wyparcie, myślał, ta dziewczyna nic nie znaczy, nic. Nie będzie moim słabym punktem, bo ja nie mam słabych punktów. Kiedy tylko wyzdrowieje, może sobie iść, gdzie chce, nie jest mi już potrzebna. 
Na tę myśl wściekł się jeszcze bardziej i jednym szybkim ruchem zepchnął wszystką broń ze stołu na podłogę, po czym oparł czoło na dłoni i zatopił się we wspomnieniach.


  - Czego się drzesz, bękarcie! - słowa wypowiedziane przez Ten-ku brzmiały w jego głowie jak mantra, pamiętał dobrze ten dzień, pamiętał sytuację, w której zostały wypowiedziane.

     Miał wtedy około dwóch lat, nie umiał jeszcze chodzić, bo tę umiejętność małe yautjańskie dziecko opanowuje dopiero w wieku trzech lat. Gavo zniósł go na rękach do jakiegoś ciemnego i zimnego pomieszczenia, posadził na środku, tuż u podnóża drabiny, i powiedział łagodnym głosem.
  - Zostań tu. Dobrze? Tylko na chwilę, ja zaraz po ciebie wrócę.
Mały Thei'de siedział cichutko i patrzył, jak zwykle swoimi dużymi, szarymi oczami, w których malowały się bezgraniczna miłość i zaufanie do Yautjańczyka. Siedział i patrzył, jak jego opiekun wspina się z powrotem po drabinie, pozostawiając go samego w ciemnym i zimnym miejscu. Bał się, nie wytrzymał i na czworaka podpełznął do pierwszego szczebla, a wtedy wyciągana do góry drabina uderzyła go w głowę. Rozpłakał się, wyciągał małe rączki do góry i dziwnie podskakiwał na pupie, pokazując, że chce być stamtąd zabrany.
  - Czego się drzesz, bękarcie! - krzyknął Ten-ku i rzucił w małego niewielkim kamieniem, trafiając prosto w otwartą buzię. - Wpuść je! - krzyknął do kogoś po za zasięgiem wzroku dziecka.
      Rozległo się szczęknięcie i odgłos przesuwającego się łańcucha. Malutki Thei'de przestał płakać i spojrzał w tamtym kierunku, siedział pośrodku pomieszczenia w snopie oślepiającego światła, wpadającego przez niewielki otwór w suficie. Wokół niego panowała nieprzenikniona ciemność. Siedział na wilgotnej podłodze, błoto i coś jeszcze przykleiło się do jego małych pulchnych rączek. Okropny smród stęchlizny, wilgoci, ekskrementów i gnijącego mięsa wypełniał pomieszczenie. Od strony, z której dobiegł odgłos łańcucha rozległo się teraz skrobanie, coś weszło do środka i czaiło się w ciemności. Thei'de spojrzał do góry w poszukiwaniu twarzy Gavo, odnalazł ją obok wykrzywionej w szyderczym uśmiechu twarzy Ten-ku i dwóch innych Yautja. Coś zasyczało z tyłu za dzieckiem i mały rozpłakał się na nowo, znowu wyciągnął rączki do góry. Gavo nie wytrzymał i odszedł na bok, nie mógł znieść widoku płaczącego i błagającego o pomoc dziecka, nawet jeśli było tylko efektem eksperymentu genetycznego.
Rozległ się ryk i straszna czająca się w ciemności istota rzuciła się w stronę dziecka. Mały posikał się ze strachu.

     Thei'de otworzył oczy, nienawidził tego uczucia, nienawidził tego wspomnienia; nienawidził uczucia strachu, bezradności i wstydu. Obiecał sobie, że już nigdy nie będzie się tak czuł, że zrobi wszystko, by już nigdy nic nie czuć.

------------------------

Mam nadzieję, że teraz znowu trochę polubicie Thei'de, chociaż może to jednak nie najlepszy pomysł. Dziękuję za odzew, pozdrawiam Was serdecznie.