niedziela, 8 lutego 2015

36. To nie on

     Siedząc na podkurczonych nogach, Thei'de mocował ostatni fragment swojego uzbrojenia – podwójne ostrza nadgarstkowe. Zapiąwszy ostatnią klamrę, spojrzał na koc i na rozłożonych na nim kilka przedmiotów. W apteczce znajdowało się coś, co miało mu pomóc; może nie zregeneruje utraconych sił, ale sprawi, że organizm wykrzesze z siebie jeszcze tę resztkę energii, która mu została. Łowca umieścił ampułkę w podajniku i wstrzyknął sobie jej zawartość. Po kilku sekundach poczuł przypływ sił i wyrzut adrenaliny do krwi. Chwycił naginatę i zerwał się do biegu, musiał działać szybko. Pędził przez gęsty yautjański las, zwinnie wymijając drzewa. Nie zwolniwszy nawet, w pełnym pędzie wbiegł na krzywo rosnący pień jednego z nich, wybił się i przeskoczył na kolejne, potem na kolejne i kolejne. Zwolnił dopiero na skraju lasu by się rozejrzeć, a stwierdziwszy, że pola okalające miasteczko są puste, ruszył dalej. 
Przedmieścia powitały go domostwami zamieszkanymi przez robotników rolnych i średnio zamożnych mieszczan. Thei'de szedł główną ulicą, nie przejmując się zaciekawionymi spojrzeniami. W porysowanej zbroi, umazany błotem z jaskini, z liśćmi drzew we włosach wyglądał dosyć nietypowo.
Dotarłszy do karczmy ojca Tei, przystanął przed wejściem. Ze środka dobiegł go głos właściciela karcącego niezdarną córkę za lenistwo. Thei'de zajrzał przez okno do wnętrza, Tea wycierała stoły. Nagle, jakby poczuwszy jego wzrok na sobie, gwałtownie się odwróciła. Ujrzała go, a trzymana przez nią ścierka wypadła jej z rąk. Thei'de uśmiechnął się do dziewczyny, zmierzył się z nią wzrokiem, a potem zniknął za ścianą, w której osadzone było okno. Dziewczyna ruszyła jego śladem. Tym razem łowca odgrywał też rolę przynęty. Pojawiał się na chwilę tylko po to, by zniknąć za kolejnym budynkiem lub drzewem. Wabił ją, a ona posłusznie szła za nim. Byli coraz dalej od centrum miasteczka i zmierzali w stronę przeznaczonych do wyburzenia magazynów, które Thei'de odkrył spacerując po miasteczku. 

     Tea nie bała się, przecież go kochała, a on… zatrzymał się przed bramą do nieczynnego silosu i patrzył w jej stronę, jakby chciał powiedzieć: no, pośpiesz się. I Tea przyśpieszyła, prawie biegiem dopadła drzwi i otworzyła je na oścież. Wnętrze silosu było suche i ciemne, w powietrzu unosił się ciężki zapach oleistej rośliny naczi. Tea zadarła głowę do góry, tuż nad drabinką, przylegającą do ściany i wiodącą w górę silosu, ujrzała właz a w nim uśmiechniętą i piękną twarz Thei'de. Poszła odważnie za nim. Bez wysiłku wspięła się na stryszek, tu też było gorąco i duszno, a z uszkodzonego dachu sączyły się jasne strużki światła. Tea rozejrzała się, w tak wysokiej temperaturze wszystko wyglądało tak samo. Na podłodze zalegało jeszcze ziarno naczi i stopy Tei tonęły w nim. Pomiędzy drobnymi kulistymi ziarenkami dojrzała napierśnik ukochanego, podeszła bliżej. Wtem coś zasłoniło jej oczy i Tea krzyknęła zaskoczona.
   – Czekałem na ciebie. – Tuż przy jej uchu rozległ się przyjemny, niski głos, a po nim pomruk zadowolenia. Dziewczyna zachichotała uradowana. 
   – Przyszedłeś do mnie? – zapytała, nie dowierzając swemu szczęściu.
  – Zostawiłaś mnie samego i zdążyłem się za tobą stęsknić. – Powiedział dokładnie to, co spodziewał się, że chce usłyszeć. Odsunął włosy z jej szyi i wbił w nią kły, niezbyt mocno, tylko tak, by poczuła lekkie ukłucie. Tea zapiszczała radośnie, odwróciła się i objąwszy go, przywarła do niego całym ciałem. Thei'de przechylił ją do tyłu, bez oporu pozwoliła mu na to, położył ją delikatnie na ziarnie, tuż obok swojej złożonej włóczni. Dziewczyna ochoczo zadarła sukienkę do góry.
    Zaczekaj – szepnął. – Tylko odłożę broń.
   – Nie przeszkadza mi – odrzekła i odepchnęła go. Przeturlali się tak, że teraz to ona była na górze. Thei'de zadziwiła jej siła, nie spodziewał się, że taka niepozorna istota może mieć jej aż tyle. Tea zabrała się za rozpinanie paska na jego biodrach, pozwolił jej na to. Potem złapał ją za włosy z tyłu głowy i lekko ciągnąc zmusił, by przeturlali się z powrotem w pobliże włóczni. Ziarno przykleiło mu się do ciała, ale nie zwracał na to uwagi. Tea rozkraczyła się, więc przydusił ją swoim ciałem do podłogi. Nie mogła zaczerpnąć powietrza, ale to ją tylko podnieciło.
   – Kochany – szepnęła. – Będziemy tacy szczęśliwi.
   – O, tak… bardzo... – wycharczał Thei'de. Jego głos nie przypominał już tego, którym przemówił do niej wcześniej.
Dziewczyna przestraszyła się, otworzyła powieki, spojrzała mu w twarz i przeraziła się jeszcze bardziej. W spokojnych przed chwilą oczach czaiło się coś przerażającego, jakaś iskierka, która sprawiła, że całe ciało Tei przeszył dreszcz przerażenia. Usta jej ukochanego wykrzywiał paskudny grymas ni to uśmiechu, ni pogardy.
   – Puść – krzyknęła. Twarz Thei'de skrzywiła się jeszcze bardziej.
Wystraszona dziewczyna poczęła się szamotać. Widząc, jak jego dłoń wędruje w stronę włóczni,  zawyła ze strachu.
    Puść, puść, puść, puuuść! – krzyczała drapiąc go i wierzgając nogami.
   – To żebyś mnie pamiętała – powiedział zachrypniętym głosem i wepchnął grot włóczni między nogi Tei, zakrywszy uprzednio jej usta dłonią. Dziewczyna próbowała wbić mu krótkie paznokcie w skórę, z jej gardła wydobyło się coś na kształt kwiku rannej świni. Kopała nogami, ale nie mogła się uwolnić. Thei'de przekręcił broń, oczy Tei uciekły w głąb czaszki. Przez chwilę Łowca rozważał, czy nie rozłożyć naginaty i tym samym nie skrócić marnego życia Tei, lecz uznał, że to byłoby zbyt łagodne rozwiązanie. Odwrócił nieprzytomną dziewczynę na brzuch i jednym mocnym szarpnięciem rozerwał jej sukienkę odsłaniając plecy. Kręgosłup Tei był krzywy i z pewnością z wiekiem skrzywiłby się jeszcze bardziej. Thei'de przesunął palcami wzdłuż niego od karku aż do miejsca, w którym uszkodzenie nie zabija lecz pozbawia okaleczonego władzy w ciele. Taki pomysł wymagał chirurgicznej precyzji. Łowca ujął jedną ręką Teę przez pierś a drugą wsparł na kręgosłupie. Krzywe kręgi nie poddawały się łatwo. Thei'de naciskał, aż usłyszał w końcu chrupnięcie.
   – To cię skutecznie pozbawi ochoty na igraszki – powiedział, wstając.
Tea do końca życia miała być warzywem karmionym przez innych i robiącym pod siebie – tego właśnie chciał, żeby cierpiała. Szybko pozbierał swoje rzeczy, zerknął na nią jeszcze raz i poszedł do wyjścia, przed samy włazem jednak zatrzymał się gwałtownie. Nie, On jeszcze nie skończył.


     Chwilę później Thei'de wyszedł z silosu, wspomagacz przestał działać i Łowca ledwo trzymał się na nogach. Potrzebował chociaż odrobiny snu. Z ciężkich, granatowych chmur spadły pierwsze krople deszczu, jeszcze chwila i rozpada się na dobre. W powietrzu wyczuwało się napięcie całej przyrody, jakby wszystkie żywe istoty czekały na burzę. Z oddali słychać już było pierwszy pomruk grzmotu. Thei'de wciągnął w płuca duszne powietrze. Czy to już południe? Rozejrzał się, nie bardzo wiedział, w którym kierunku powinien teraz iść. Po chwili odzyskał orientację i ruszył w stronę obrzeży miasta. Trochę to zajmie, ale lepiej nie ryzykować i nie pałętać się po mieście w dzień po akcji z Rozjemcami. Nagle, tuż pod jego stopami, rozbłysło jasne światło i jakaś potężna siła wyrzuciła go w powietrze. Thei'de opadł na ziemię kilka metrów dalej, a z nieba posypały się na niego kawałki ziemi i pyłu. Ogłuszony próbował dźwignąć się na łokciu, w głowie słyszał tylko pisk. Potrząsnął głową, jakby to miało mu pomóc w pozbyciu się go. Coś przesłoniło resztki słonecznego blasku przedzierającego się przez dziurę w chmurach i świecącego mu prosto w twarz. Czyjaś rozmazana, ukryta za maską twarz pochylała się nad nim.
   – Do …ąd …szysz? – usłyszał głos przerywany piskiem. Zmrużył powieki, by osłonić oczy przed słońcem.
   – Pytam, dokąd ci tak spieszno, kolego? – Rozjemca stał nad nim, jego twarz osłaniała maska, a z działka na ramieniu wciąż unosiła się para. – Jesteś aż tak głupi, by łazić dzisiaj po mieście? – zapytał. Thei'de uśmiechnął się z przekąsem. 
   – Chyba faktycznie tego nie przemyślałem – powiedział.
Rozjemca złapał go za rękę i sprawnie wywinął mu ją za plecy. Łowca syknął z bólu, gdy mężczyzna przydusił go kolanem do ziemi i w ten sam sposób wywinął mu drugą rękę.

     
     W kajdanach, bez zbroi i broni, zamknięto go w małej i wąskiej celi. Thei'de z lubością opadł na twardą więzienną pryczę. Było mu już wszystko jedno, potrzebował snu – o przyszłość zatroszczy się później.

   – Kogo pan tam przytaszczył? – zapytał Kimi, najmłodszy spośród Rozjemców. Właśnie wrócił z domu Zottara i widok całkowicie obandażowanej twarzy kolegi kompletnie pozbawił go humoru.
   – Zgadnij. Skóra w paski, czerwona zbroja i długie włosy – odparł komendant, upewniając się, że zamknął celę. Kimi spoglądał przez chwilę na przełożonego ogłupiałym spojrzeniem i widać było, że nie bardzo rozumie.
   – Nie! – wykrzyknął nagle, jakby odkrył rzecz niemożliwą.
   – Tak.
   – Zottar gotów z łóżka uciec, gdy się o tym dowie… Ale jak?
 – Nie uwierzysz… sam mi się napatoczył. A właśnie, sprawdź stary silos w piątym sektorze. Widziałem, jak stamtąd wychodził. Tylko uważaj.
Kimi pokiwał głową.
   – Jasne, już się robi – odparł.
 – A co u chłopaków? – Pytanie komendanta powstrzymało młodego Rozjemcę przed natychmiastowym wykonaniem polecenia.
   – Kilka operacji i będą jak nowi.
    To dobrze. A, Zottar?
   – Pełen wigoru, gdyby nie lekarze i żona już by siedział za biurkiem albo patrolował ulice.
  – To jeszcze lepiej, bo będzie musiał zidentyfikować podejrzanego. No, śmigaj już, bo roboty masa, a czasu mało. Musimy zamknąć sprawę nim się wieści rozniosą i zwalą nam się na łby wewnętrzni.
   – Tak jest. – Kimi dumnie wypiął pierś.


     – O co jestem oskarżony? – zapytał Thei'de, spoglądając w pochmurną twarz kapitana i robiąc niewinną i kompletnie zdziwioną minę.
   – Ty się jeszcze pytasz?! – wrzasnął na niego Gorhan. Thei'de nie dał się wyprowadzić z równowagi. Klęcząc na środku pokoju do przesłuchań ze skrępowanymi z tyłu rękoma, wyglądał, jakby się świetnie bawił. Naprzeciwko niego, rozparty w fotelu, siedział Komendant Rozjemców i wpatrywał się we własne dłonie. Obok szefa yautjańskiej policji stał młody mężczyzna, wnioskując z wyglądu, mógł być rówieśnikiem Thei'de. Komendant wołał na niego…
   – Kimi? Tak? – zapytał Thei'de, spoglądając na młodego Rozjemcę i puszczając do niego oko. Kimi pozieleniał na twarzy i niepewnie spojrzał na przełożonego.
   – Och, daj spokój – rzekł Gorhan. – Przecież on to robi specjalnie – i zwracając się do więźnia, dokończył. – A ty przestań, bo… – urwał, zauważywszy, że więzień zamiast go słuchać, pociera policzek o własne ramię.
   – Możesz przestać! – krzyknął poirytowany.
   – Kiedy mnie twarz swędzi, a nie mam się jak podrapać. Kimi, pomożesz mi? – Thei'de błagalnie spojrzał na młodego mężczyznę.
   – Kimi, pomóż mu – rozkazał Gorhan.
    Ale..
    Podrap go, do cholery, bo w życiu nie ruszymy z miejsca.
Młody Rozjemca zawahał się, nie podobał mu się wyraz twarzy więźnia.
    No, weź – zachęcał go Thei'de. – Przecież nie odgryzę ci ręki… przynajmniej na razie – dodał ochrypłym głosem, który sprawił, że Kimi zamiast podejść bliżej, cofnął się o krok.
   – Na Paya, sam to zrobię – warknął Gorhan i podszedł do klęczącego więźnia, ten przekrzywił głowę, nastawiając prawy policzek.
   – O, tu – powiedział Thei'de. Komendant podrapał go, a więzień zaczął jęczeć.
   – Niżej… w lewo… trochę do góry… ooo tu.
Komendant warknął niecierpliwie.
   – Możemy kontynuować? – zapytał.
   – Tak. To o co jestem oskarżony? Dodam, że bez adwokata nie będę zeznawał.
   – Bez kogo? – zdziwił się Kimi. Gorhan widząc rozbawioną minę więźnia, westchnął i zapytał.
   – Kto jest tym twoim ad-no-katem?
  – Adwokatem – poprawił go Thei'de i zaraz dodał: – Ja. – Jego głos znowu przybrał ten ochrypły ton.
   – Dobrze więc…
   – Chciałbym złożyć oświadczenie. – Thei'de przerwał komendantowi w pół zdania.
   – Tak?
  – Jeśli przestępstwem jest łażenie w porze obiadowej po mieście, to przyznaję się, jestem winny.
  – Nie! Ale przestępstwem jest porwanie, gwałt, polowanie na obywateli Yautjalu i morderstwo! – wykrzyknął komendant, ze złości aż żyły wystąpiły mu na czole. 
   – Zwolnij trochę, stary. Jeśli chodzi o polowanie, to nikt nie zginął, więc, tak po prawdzie, polowania nie było – odparł spokojnie Thei'de, spoglądając raz na komendanta a raz na Kimiego. 
   – Niech dotrze wreszcie do twojego pustego łba, że tylko za to jedno przestępstwo grozi ci śmierć.
   – Nikogo nie zabiłem.
   – Nie?! A czterdziestego siódmego dnia miesiąca hatrum w stolicy, to może nie ty wyciąłeś synów radnego Mu-shena? I nie wypieraj się, mamy nagranie. To raz, teraz mamy jeszcze sprawę gwałtu i morderstwa córki karczmarza Tei.
   – O nie, w to mnie nie wrobicie. Tea żyje, może odechce jej się harców, ale żyje.
  – Doprawdy? Uważasz, że można żyć w takim stanie? – wrzasnął komendant i podsunął Thei'de pod twarz trójwymiarowy wyświetlacz, przedstawiający miejsce zbrodni i ofiarę.
   – Co! To nie ja! – Thei'de szarpnął się wściekle, przekonany, że próbują go w coś wrobić.

Do pomieszczenia wszedł Sun-ad, który pierwszy doszedł do siebie po walce. Gorhan skinął na niego głową.
   – Kurwa! To nie ja, przysięgam wam! – krzyczał więzień.
Sun-ad spojrzał na niego obojętnie i przemówił:
    Denatka została zgwałcona ostrym narzędziem, oślepiona kwasem, a potem, gdy jeszcze żyła, rozpruto jej brzuch, wyciągnięto jelita i wepchnięto je jej do ust – przerwał, zacisnął szczęki i pięści i widać było, że ledwo się powstrzymuje.
    Dobrze, wystarczy – uspokoił go komendant, kładąc mu rękę na ramieniu.
Thei'de opuścił głowę, przez cały czas powtarzał, że to nie on. W końcu, kiwając się do przodu i do tyłu, począł szeptać:
    To nie ja. To nie ja. To nie ja. To nie on. To nie on. To nie on.
    Więc kto! – Nie wytrzymał Sun-ad.
Thei'de przestał się kołysać.
  – To nie on – zabrzmiał jego ochrypły głos. – To ja.

Rozjemcy spojrzeli po sobie, nie rozumieli tego, co się dzieje. Klęczący przed nimi więzień uniósł skute za plecami ręce aż do granicy ruchu, stęknął, a z barków dał się słyszeć dźwięk wyłamywanych stawów. Mężczyźni z niedowierzaniem patrzyli, jak skuty mężczyzna wybija sobie ręce z barków, przenosi je nad głową do przodu ciała, a potem dziwnym ruchem ramion umieszcza je z powrotem w stawach. To było niewiarygodne i niemożliwe. Skuty Yautjańczyk powiódł po nich nieprzytomnym spojrzeniem, prawą ręką chwycił kajdan na przegubie lewej dłoni, i wrzeszcząc jak opętany, wyrwał sobie dłoń. Rozjemcy stali w szoku, po zmasakrowanych zwłokach Tei to była druga rzecz, której jeszcze nie widzieli i nie sądzili, że jest możliwa. Gdy więzień poderwał się z klęczek i rzucił najbliżej stojącemu z nich do gardła, wbijając w nie kły i wyszarpując w nim sporą dziurę, nawet nie zareagowali. Neonowozielona krew bryznęła z rozerwanej tętnicy. Wtedy dopier Gorhan zerwał się z miejsca i popędził do drzwi, wcześniej nie sądził, że będzie mu potrzebna broń.
   – Kimi – zdążył jeszcze zawołać. – Uciekaj.
Młody Rozjemca odwrócił się gwałtownie, chciał podążyć za przełożonym, lecz coś brutalnie rzuciło się na jego plecy i przygniotło go od podłogi. Kimi spróbował się podnieść, lecz przygniatająca go masa nie pozwoliła mu na to, więzień był znacznie od niego wyższy i cięższy. Ból przyszedł nagle, zacisnął się ze stalową siłą wokół kręgosłupa Kimiego, ciepło i niemoc ogarnęły młode ciało, a uczucie szarpnięcia u podstawy czaszki było ostatnią rzeczą, którą poczuł. Więzień wyszarpnął skrwawiony kręgosłup ofiary, musiał przy tym połamać mu żebra. 

Gorhan nie oglądał się, wbiegł do zbrojowni i pierwszą rzeczą, którą złapał, było ręczne działko plazmowe. Pochwycił je do prawej ręki, a do lewej wziął swój kastet nabijany pięciocentymetrowymi ostrzami. Zadowolony odwrócił się i od razu zamarł. Tuż przed twarzą ujrzał szeroką pierś więźnia. Uniósł dłoń z działkiem, lecz nie był w wstanie z takiej odległości oddać strzału, zamachnął się więc kastetem i udało mu się nawet przeorać skórę przeciwnika na żebrach. Tamten jakby nic nie poczuł, chwycił prawą rękę Komendanta i szybkim wprawnym ruchem wyłamał mu ją w łokciu. Gorhan zawył z bólu i opadł na kolana. Przeciwnik przyglądał mu się przez chwilę, jakby rozważał, co powinien zrobić, potem złapał Komendanta za dolne kły i wepchnął mu do ust swój wciąż ociekający krwią kikut lewej ręki. Rozjemca nie zdołał już nawet zawyć, rozpuszczany od środka przez zabójczą krew więźnia, skonał w męczarniach.

Na posterunku zapanowała cisza i tylko jedno serce biło zaskakująco szybko, jego właściciel przymknął oczy i delektował się ogarniającym go podnieceniem. Do pełni szczęścia brakowało mu już tylko jednego. Spojrzał na ciało Komendanta, nie wyglądało zbyt zachęcająco, odwrócił się więc i poszedł z powrotem do pokoju przesłuchań. Tu stanął nad zwłokami Kimiego, jego całkiem ładna buźka nadal wyrażała zdziwienie. Więzień warknął niezadowolony, trochę przesadził i młode ciałko nie nadawało się do tego, do czego chciał je wykorzystać, będzie musiał poszukać sobie innej rozrywki.