piątek, 22 sierpnia 2014

32. Labirynt pielgrzyma

     Lin-kar leżał na swoim posłaniu i usilnie próbował przypomnieć sobie chwile spędzone z ojcem, ale za każdym razem, gdy cofał się pamięcią wstecz, widział Ten-ku. To Ten-ku był przy nim, gdy uczył się walczyć, to Ten-ku pokazywał mu różne triki, to Ten-ku odpowiadał na jego pytania.
Lin-kar dobrze pamiętał dzień, w którym ojciec oznajmił podczas kolacji, że zamierza się ponownie ożenić z wdową po swoim przyjacielu i że do ich domu wprowadzi też dorosły już syn tej kobiety. Lin-kar był małym chłopcem, ale na wieść, że będzie miał starszego brata, ucieszył się. Matka nie była szczęśliwa, dobrze to pamiętał. Po tym, jak rodzicielka odesłała go do pokoju, rozgorzała między rodzicami kłótnia, ich głosy niosły się po całym domu. Mimo jej sprzeciwu ojciec nie zmienił zdania. Jakiś czas później Lin-kar zyskał brata i przyjaciela.
Śmierć ojca wszystko zmieniła, wszystko poza ich przyjaźnią, której matka nie akceptowała. Któregoś dnia po prostu spakowała ich rzeczy i wyprowadzili się do jej brata do stolicy. Stryj Lin-kara miał zająć się jego dalszym szkoleniem. Nastoletni wówczas Lin ciężko przeżył rozstanie z bratem, a na dodatek matka wyrażała się o nim z pogardą i drwiną. Każdego wieczoru opowiadała mu o tym, jak Ten-ku źle traktował jego ojca i ją samą też i chociaż Lin-kar nigdy nie był tego świadkiem, to w końcu utworzył, że tak było. Uwierzył, że to ślub z matką Ten-ku przyczynił się do śmierci Sek-kara i ich nieszczęścia. Matka mówiła, że to wszystko przez sektę, do której należeli Ten-ku, jego matka i jej nie żyjący mąż. 
Teraz okazało się, że nie tylko oni, ale jego własny ojciec należał do sekty, a ucząc go tego dziwnego języka chciał również zwerbować go w ich szeregi. Dobrze, że matka zareagowała w porę.
   – Język nauki – powiedział głośno sam do siebie. Próbował przywołać z pamięci jakiekolwiek słowa, ale chyba nigdy nie znał go zbyt dobrze. Wstał, ubrał się i wyszedł ze swojego pokoju. Padało. Deszcz był zimny i na tyle gęsty, że skutecznie ograniczał widoczność. Lin-kar wiedział mniej więcej, w którą stronę powinien się udać, ale obawiał się, że w deszczu może zabłądzić. Poszedł do niewielkiego domku Frei, miał nadzieję, że tam ją zastanie. Zapukał do drzwi, nie otworzyły się od razu, lecz po chwili.
   – To ty? Czego chcesz? – zapytała z wyraźną niechęcią. 
  – Chcę odejść – odpowiedział, patrząc jej w twarz i doszukując się w jej wyrazie chociaż odrobiny zdziwienia, smutku czy strachu. Niczego takiego nie znalazł. 
  – Więc idź – odparła i, odwróciwszy się, weszła w głąb domu. 
  – Możesz iść ze mną. – Podążył za nią ociekając wodą i pozostawiając mokre ślady. 
  – Dokąd? Do świata, o którym nic nie wiem? Do Yautja, którzy nic dla mnie nie znaczą? Tu jest mój dom. 
  – Twój dom może być tam, gdzie zechcesz. Ona jest stara, wkrótce umrze, a ty zostaniesz tu sama. Sama na straży martwej wiary.
Odwróciła się gwałtownie.
   – Nie jest martwa, ma więcej wyznawców niż myślisz. Może nie przybywają już tu z pielgrzymkami, ale wciąż wierzą! – wykrzyczała, zaciskając pięści. 
   – Skąd o tym wiesz? Od niej? Wierzysz we wszystko, co ci mówi, nawet wtedy, gdy twój własny umysł podpowiada ci, że to kłamstwo?
   – Odejdź.
   – Chodź ze mną.
   – Nie.
   – Bo wyrzuciłem twoją zbroję do rzeki?
   – Nie.
  – To dlaczego? Bo nic do mnie nie czujesz? Bo robiłaś, co ci kazała? Bo boisz się przeciwstawić starej kobiecie? Co może ci zrobić? Obłożyć klątwą? Nawrzeszczeć? Co?... Co takiego sprawia, że jesteś jej tak ślepo posłuszna?!
Znowu milczała, gdy nie znała odpowiedzi, po prostu milczała. Objął ją, wzdrygnęła się, bo jego skóra była wciąż zima i mokra od deszczu. Ale nie odepchnęła go, jak się spodziewał, przeciwnie, przytula się, obejmując go w pasie. 
   – Zimy jesteś – szepnęła. – Chodź, ogrzejesz się. 






   – Byłam małą dziewczynką – powiedziała ni z tego, ni z owego, przekręcając się tak, by móc patrzeć mu w oczy.
   – Słucham? – zapytał Lin-kar z zaciekawieniem. 
  – Gdy mnie tu przywieźli, byłam małą dziewczynką. Mieszkałam za miastem, razem z innymi sierotami. Nikt się nami nie interesował, robiliśmy, co chcieliśmy. Kradliśmy, żeby przetrwać. 
   – Naprawdę kradłaś?
Pokiwała głową. Było ciemno, ale to nie przeszkadzało im widzieć siebie nawzajem. 
   – Musieliśmy. Norha obmyślał plan, a ja i... – Zamilkła. – Nie pamiętam jego imienia – dodała po chwili. – My... pomagaliśmy w realizacji. Po wszystkim dzieliliśmy się łupami.
   – Myślałem, że nigdy nie byłaś poza świątynią? 
   – To było tak dawno, w innym życiu. Tu nigdy nie chodziłam głodna i nie było mi zimno. 
   – Powiedziałaś, że cię tu przywieźli. Wiesz, kto to był i dlaczego?
   – Nie wiem. Wpadliśmy podczas jednej akcji. Norha chyba zabił żonę cukiernika. Złapał nas jakiś bogaty pan. Mnie przywieźli tutaj, nie wiem, co się stało chłopakami.

     – Tego się boisz? Że wylądujesz na ulicy?
    – Trochę tak. 
   – Ale będziesz mieć mnie, a ja zawszę cię okryję, byś nigdy nie zamarzła – powiedział, kładąc się na niej. 
   – W ten sposób ogrzewasz mnie tylko przez chwilę. – Roześmiała się, w lot pojmując aluzję. 
   – Może na chwilę, ale za to dobrze – odparł, gryząc ją delikatnie w szyję. 
   – Nie mogę go zostawić, umrze beze mnie.
Lin-kar dźwignął się na rękach, by spojrzeć na jej zatroskaną twarz.
   – Kto? – zapytał.
  – Ten, do którego należał dysk. – Wskazała na przedmiot odcinający się od czerni nocy jasnym kolorem stali. Lin-kar zerknął przez ramię, odsunął się, a potem usiadł. 
   – Gdzie on jest?
   – W celi. Przywieźli go jakiś czas później, nie wiem, może dwa lata po tym, jak przywieźli tu mnie. A może więcej? Zanoszę mu codziennie jedzenie, beze mnie umrze z głodu.
   – Wiesz, kim on jest?
Freja wzruszyła ramionami.
   – Co za różnica. Nie wolno go wypuszczać, ma żyć i tyle.
   – Kto tak powiedział? Semirra?
Freja przytaknęła głową.
   – Muszę z nim porozmawiać. – Zacisnął dłoń na jej szczupłych palcach.
   – To niemożliwe.
   – Dlaczego?
   – Bo on od dawna się nie odzywa.
   – Pokaż mi jego celę – poprosił Lin-kar. Kobieta wahała się, ale w końcu podniosła się z posłania i rzekła.
   – Ubieraj się.



   
     – To tutaj – pokazała rumowisko przewróconych kolumn. Lin-kar rozejrzał się. Jakoś nie dostrzegał tu miejsca, w którym można by więzić kogokolwiek. Freja poszła dalej, więc podążył za nią. Gdy się zatrzymała podszedł do niej i widząc, że klęka przy żelaznej kracie, zrobił to samo.
   – Mu, obudź się. Przyszłam z kimś, kto pomoże mi cię uwolnić. Mu, słyszysz mnie?! To ja, Freja.
Cisza. Kobieta czekała w napięciu na odpowiedź, widziała wzrok Lin-kara, który mówił jej, że mężczyzna nie do końca wierzy w jej historię. Nagle z podziemi rozległ się cichy pomruk, a po nim pytanie ledwo dosłyszalnym głosem.
   – Kto?
   – Przyjaciel – odparła po chwili zastanowienia.
Znowu cisza.
   – Jestem Lin-kar, syn Sek-kara i Dai z rodu Shen.
Cisza.
   – Syn Dai?! Niemożliwe, ona nie wyszłaby za nikogo z rodu Kar.
Na te słowa Lin-kar przypadł do krat.
   – Ktoś ty! – krzyknął. – Zdradź swoje imię!
   – Jestem Mu.
Freja złapała swego towarzysza za ramię i odcisnęła go od kraty.
   – Przestań – powiedziała. – Bo go wystraszysz.
Lin-kar złapał ją za ramiona i poderwał na równie nogi.
   – Jak tam wejść? – zapytał z wyrazem twarzy, który wręcz ją przestraszył.
   – Nie da się.
  – Przecież jakoś musieli go tam umieścić. – Lin-kar obrzucił szybkim spojrzeniem kratę przywaloną przez kolumnę. Nie dźwignie tego bez sprzętu.
   – Może z podziemi jest dostęp, ale to labirynt i Semirra zawsze zabraniała mi tam chodzić.
Lin-kar myślał intensywnie.
   – Macie może plany świątyni?
Freja rozchyliła usta i zrobiła minę, jakby ciężko nad czymś myślała.
   – Nie mam pojęcia – powiedziała w końcu. Wyraz twarzy mężczyzny się nie zmienił, podejrzewał, że taka właśnie będzie jej odpowiedź. Semirra nie miała chyba do niej zaufania albo uważała, że jej podopieczna nie jest godna, by posiadać jakąkolwiek wiedzę.
   – Macie jakieś archiwum? Miejsce, w którym gromadzone są dyski z danymi albo centralny komputer?
Freja znowu się zamyśliła.
   – Nie wiem, nigdy czegoś takiego nie widziałam – powiedziała ze smutkiem, zaraz się jednak ożywiając. – Ale tu jest wiele miejsc, do których nie wolno mi wchodzić, może w którymś z nich.
   – Zaprowadzisz mnie tam?


     Stali przed drzwiami. Ku zakończeniu Lin-kara zabezpieczał je jeden z najnowocześniejszych zamów telemetrycznych. Mężczyzna przesunął dłonią po gładkiej powierzchni wygaszonego komputera. Bez osoby uprawnionej nie dało się wejść do środka. Lin-kar westchnął zrezygnowały, wiedział, że nie zdoła przekonać Semirry, by go tam wypuściła. Na pewno nie zrobi tego dobrowolnie. Zerknął na swoją towarzyszkę, podejrzewał, że nie zgodzi się na małą „perswazję”, jak myślał o odpowiednio dobranych torturach. 
   – Wschodzi tam zawsze, gdy dostanie wiadomość z miasta.
Tym prostym stwierdzeniem kobieta wyrwała go z zamyślenia. Lin-kar zmarszczył brwi.
   – Myślałem, że jesteście tu odosobnione, wyizolowane, że ukrywacie się przed światem.
   – Tak, ale... Sama nie wiem, po prostu czasem dostaje takie wiadomości.
   – W jaki sposób?
   – Przynosi je posłaniec, a ja odbieram je od niego i zanoszę Semirze.
   – I?
   – I ona zamyka się wtedy tutaj.
Twarz Lin-kara rozszerzyła się w szerokim uśmiechu, mężczyzna miał plan.

Plan był prosty i wyjątkowo skuteczny, Semirra nie miała wątpliwości, że dostała nową wiadomość, w końcu już od dawna nikt się z nią nie kontaktował. Kuśtykając, przygarbiona kobieta przyszła do wskazanych przez Freję drzwi, Lin-kar czekał ukryty w pobliżu. Gdy tylko rozległ się dźwięk otwieranego zamka, wyskoczył z ukrycia. Po drodze zdał sobie sprawę z własnej głupoty, którą było ukrywanie się przed niewidomą kobietą. Semirra zareagowała wyjątkowo szybko jak na swój wiek. Błyskawicznie dotknęła panelu znajdującego się obok drzwi i uruchomiła w ten sposób tryb awaryjny. Drzwi zatrzymały się w połowie wysokości futryny, Lin-kar zrozumiał, że zaraz opadną w dół. Pchnął wiec nieszczęsną kobietę wprost pod opadające wrota w pełni świadom tego, że nie będzie miała szans na przeżycie. Krzyk kobiety odbił się echem po pustych salach świątyni. Drzwi przecięły ją prawie na pół i zatrzymały się zaledwie kilka centymetrów nad ziemią, to wystarczyło by zamek pozostał odblokowany. Semirra nie zginęła od razu, żyła jeszcze chwilę, wołała Freję, ale Lin-kar zabronił jej pojawiać się tutaj. Obawiał się reakcji kobiety i nie do końca był pewien, czy ich plan się powiedzie. W końcu konająca staruszka podniosła dłoń, wskazując ręką przygniatające ją drzwi i rzekła:
   – Dziesiąta kolumna. – Po czym zmarła. Lin-kar stał obok i wpatrywał się w jej zastygłą, wykrzywioną w bólu twarz. Teraz musiał jakoś dźwignąć drzwi do góry. 
   – Coś ty zrobił? 
Usłyszał za sobą stłumiony szept Frei, kobieta ruszyła w kierunku leżącej na ziemi martwej staruszki, ale Lin-kar pochwalił ją i odciągnął na bok. 
   – Zostaw, ona nie żyje. 
   – Coś ty zrobił! – krzyknęła, wyszarpując się z jego uścisku. 
   – Musiałem. 
   – Musiałeś?! Musiałeś?!
   – Chciała mi przeszkodzić. 
   – I dlatego ją zabiłeś?
  – To był wypadek. – Nawet dla niego samego nie brzmiało to przekonująco. Freja wyrwała się z jego uścisku i poczęła okładać go pięściami.
   – Przestań – krzyknął, osłaniając się przed jej ciosami. – Uspokój się! 
   – Jesteś kłamcą, oszukałeś mnie. Mówiłeś, że wszystko pójdzie gładko, a teraz ona nie żyje. 
Lin-kar cofnął się o krok, gdy jej długie paznokcie przeorały mu policzek. Freja jakby dostała jakiegoś szału, znowu na niego natarła, lecz tym razem mężczyzna miał już dość, odsunął się szybko na bok i ogłuszył atakującą go kobietę ciosem w kark.

Ocknęła się. Ku swojemu zaskoczeniu odkryła, że ma związane ręce, uniosła je do góry, by spojrzeć na więzy.
   – Uspokoiłaś się?
Nie miała ochoty z nim rozmawiać, nie odezwała się. Lin-kar siedział przed dużym monitorem i przyglądał się rzędom znaków, które się na nim wyświetlały. Freja w milczeniu patrzyła na jego postać oświetloną blaskiem monitora.
   – Stara była cwana...
   – Nie mów tak o niej – nie wytrzymała. Zerknął na nią, uśmiechając się.
  – Korzystała z systemu syntezy mowy – kontynuował. – I skrzętnie notowała wszystko, co dotyczyło świątyni, wszystkie wizyty, przyjazdy i odjazdy oraz nazwiska osób, które się tu pojawiały i sprawy, z jakimi przybywały. Bardzo to ciekawe.
Przymknęła oczy i odwróciła twarz. Nie zarażony tym Lin-kar mówił dalej. 
   – Jest tu też wpis dotyczący małej dziewczynki, którą przywiózł tu wiele lat temu pewien wojownik. 
   – Nie interesuje mnie to. 
   – A powinno, starej udało się ustalić pochodzenie dziecka, które, jak wiele dzieci w tamtych latach, padło ofiarą klanowych porachunków i porywaczy, którzy nie doczekawszy się okupu, porzucili je na pastwę losu na tej przeklętej planecie. – Wstał z miejsca, pochwycił ją za ramiona i postawił na nogi. – Jesteś jak ci młodzi, których zabiłaś nad rzeką, ich też porwano. Rozumiesz? Gdzieś tam, na Yautjalu, masz swój dom. Czytaj, jeśli mi nie wierzysz.
   – Nie chcę – odburknęła. 
   – Nie chcesz poznać o sobie prawdy?
   – Nie. 
   – Dlaczego? Ona nie żyje, nic ci nie zrobi. Czytaj! 
   – Nie mogę, rozumiesz? 
   – Nie rozumiem. Dlaczego nie możesz?
   – Bo nie umiem! 
Odsunął się, miała łzy w oczach, do tej pory ten fakt nie miał dla niej znaczenia, teraz jednak zdała sobie sprawę, jakie to istotne, jak wiele ważnych informacji przekazała Semirze. Znowu poczuła się przy nim głupia i niedouczona.
Ciszę przerwało ciche kliknięcie, Freja spojrzała na blat, przy którym siedział Lin-kar, z jego wnętrza pionowo do góry wynurzył się okrągły płaski dysk. Obok znajdował się niewielki stosik podobnych dysków. 
   – Kolejna wiedza, którą twoja opiekunka uznała za zbędną. 
Freja oderwała wzrok od dysków i przeniosła go na mężczyznę stojącego przed nią. Nie miała odpowiedzi na ten zarzut. Lin-kar rozciął więzy na jej rękach. 
   – Idziemy po Mo – oznajmił. 
   – Mu – poprawiła go.



     Gorąco, duszno i ciasno. Szli już od godziny, a może dwóch? Freja twierdziła, że są w podziemiach co najmniej dobę, lecz Lin-kar zaprzeczał, mówiąc, że około sześciu godzin. Sprzęt zaczął się zawieszać, o Paya, nawet nie zauważyli kiedy. Komputer nie odmierzał czasu i nie wskazywał kierunków, a baterie wyczerpywały się zaskakująco szybko.
   – Ile przeszliśmy? – dziesiąty raz zapytała Freja, a może setny? Sama już nie wiedziała.
   – Nie wiem. Pytałaś już.
   – Zawróćmy.
   – Nie możemy. To droga w jedną stronę. Jeśli pójdziemy dalej mamy szansę, lecz jeśli wrócimy, na pewno zginiemy.
   – Chcę wrócić.
   – Wiem.
   – Ja... nigdy tu nie byłam. Bolą mnie nogi, odpocznijmy.
   – Idź, idź dalej.
   – Tu coś jest!
   – Gdzie?
   – Na ziemi, rusza się. Aaa, ugryzło mnie!
   – Co! Ja nic nie widzę. Frejo, uspokój się. Przestań! Nie szarp się! Sprawdzę, pokaż nogę.
Cisza.
   – Tu nic nie ma – rozległ się męski szept.
   – Jak to? Ale ja czułam, to...
   – Sprawdź sama.
   – Nic.
   – Chodźmy dalej, przywidziało ci się.

Ściany, zwężające się w oddali ściany, zakręt w lewo, schody w górę, coraz ciaśniej i niżej. Trzeba się schylać, trzeba pełzać na czworaka po ostrych jak brzytwa kamieniach. Nieosłonięta skóra na rękach i kolanach pęka darta jak materiał.
Jeszcze niżej, czołgać się, wić jak robak po ziemi. Nagle koniec, cichy stęk uruchamianego mechanizmu, gwałtowne szarpnięcie w dół. Lecą – nie! Spadają. Ciała uderzają o gładką powierzchnię i ślizgają się w dół, niżej, do celu, ciągle naprzód.
Stop. Cisza. Nie, nie cisza – oddechy, gwałtowne, szybkie oddechy.
   – O bogowie – męski szept, w którym słychać ból.
   – Co się stało?
   – Nic... już dobrze.
   – Moja bateria! Wyczerpała się!
   – Co! To niemożliwe, za wcześnie.
   – Przestań! Co robisz? Lin-kar! Nie, nie wyrzucaj! On mógł się nam jeszcze przydać.
   – Bez zasilania jest tylko zbędnym gratem, tak jak hełm.
   – Nie zdejmuj go, powietrze może być zatrute.
   – Padnij!
   – Au!
   – Widziałaś, jaki wielki? Przeleciał tuż nad twoją głową.
   – Chłopie, co ty bredzisz? Niczego nie było. Zejdź ze mnie, jesteś ciężki.
   – Tydzień temu to ci nie przeszkadzało.
   – Jaki tydzień, siedzimy tu od dwóch co najmniej.
  – Wszystko  ci  się  pomieszało.  Chodź,  szkoda  czasu. No, puść mnie. Co robisz? Przestań, nie mamy czasu.
   – Czasu akurat mamy najwięcej.
   – Ech, kobieto, odbiło ci zupełnie.
   – A jeśli zginiemy?
   – To powód?
   – Może.
   – Rozumiem.
   – Powód dobry jak każdy inny. Nigdy wcześniej nie narzekałeś.
   – Wcześniej nie byłem w takiej sytuacji.
   – Zgłodniałam.
   – Ja też, cha, cha, cha.
   – Dlaczego się śmiejesz?
   – Odbiło nam.
   – I dlatego się śmiejesz?
   – Nie.
   – Więc czemu?
   – Wcześniej nie byłaś głodna?
   – Nie.
   – Więc od śniadania minęły cztery, może pięć godzin.
   – To możliwe?
  – Owszem. Nie jedliśmy, nie spaliśmy, a wydawało się nam, że jesteśmy tu od wielu dni. To wszystko ułuda. Czas musi biec normalnie, nasze ciała działają normalnie. Te podziemia lub coś, co się w nich znajduje, wpływa na nasze umysły.

Gdy tylko to sobie uświadomili wszystko się zmieniło. Ciasne korytarze okazały się nie być aż tak wąskie, jak uważali na początku, nie były też tak ciemne – przeciwnie, światło wlewało się ze ścian i sufitu; przesączało się przez podłogę, wpadało przez każdą szczelinę.
Lin-kar czekał, w głębi duszy czekał na bój, który podobno powinien stoczyć, na śmiertelnie niebezpiecznego przeciwnika, który mógł mu odebrać wszystko. Czy miała to być walka ze samym sobą, nie był pewien, lecz myślał, że właśnie o to chodziło. Spojrzał na Freję, maska zakrywała wyraz jej twarzy. O, jakże chciałby go teraz ujrzeć.

Podróżowali jeszcze przez jakiś czas nie odzywając się do siebie. On próbował, lecz kobieta kompletnie go ignorowała. Otoczenie zmieniło się, ściany nie były już wyłożone kamieniem, ale sprawiały wrażenie jakby żywych. Lin-kar dotknął dłonią jednej z nich, była miękka, elastyczna, sprężysta i pod wpływem jego dotyku rozbłysła w jej wnętrzu sieć drobnych połączeń. Mężczyzna począł dotykać raz po raz ściany i za każdym razem sieć rozświetlała się na nowo.
   – Co robisz? – Freja stała obok z obrzydzeniem przyglądając się jego poczynaniom.
   – To chyba żyje, a przynajmniej tak wygląda. – Przemierzył wzrokiem korytarz, w którym stali do podłogi po sufit. – To trochę upiorne, chociaż ciekawe. Chodźmy dalej.
W końcu stanęli przed drzwiami, których nie zabezpieczał nawet najprostszy elektroniczny zamek. Lin-kar pchnął je, otworzyły się do środka słabo oświetlonego, małego, półokrągłego pomieszczenia. Wzdłuż ścian znajdowały się trzy wąskie i „cholernie niewygodne” – jak stwierdził Lin-kar, siadając na jednym z nich – fotele. Z całą pewnością były przeznaczone dla znacznie szczuplejszych i wyższych istot niż Yautja. Lin-kar uniósł ten jeden pośladek, który udało mu się wepchnąć do fotela i krytycznie spojrzał na pomieszczenie. Wygląda jak centrum sterowania, pomyślał.
   – Co teraz? Po co tu przyszliśmy? Mieliśmy uwolnić Mu. – Jej ton sugerował, że dobry nastrój przeminął. Chyba miała naprawdę dość.
Lin-kar nie zwracał na nią uwagi, zaaferowany odkryciem podszedł do najbliższej pionowej płaszczyzny, przed którą znajdowało się siedzenie i dotknął jej. Rozbłysła, ukazując spore koło podzielone promieniście na osiem równych części. Yautjańczycy spojrzeli na siebie.
   – Zostaw to i chodźmy stąd – poprosiła Freja stanowczym głosem. – Mieliśmy uwolnić Mu.
   – Tak, pamiętam, ale to... – zamilkł przyglądając się znakom na ekranie, przypominały trochę ich pismo, ale nie były identyczne, nie potrafił ich odczytać. Począł się nawet zastanawiać, czy Semirra wiedziała czego strzegła i czy potrafiłaby odczytać to pismo. Wrócili na pielgrzymi szlak. Lin-kar widział mapę podziemnych tuneli w komputerze Samirry, kobieta przecież nie zawsze była niewidoma, i dlatego wiedział, że muszą zatoczyć ogromny krąg i wrócić w pobliże świątyni. Na szczęście Freja nie pozbyła się swojego akumulatora, a brak napięcia zniknął, gdy oddalili się od miejsca z żywymi ścianami, więc mogli skorzystać z mapy, którą skopiował. Wkrótce znaleźli się w miejscu, które według jego obliczeń znajdowało się w miejscu uwięzienia Mu. Pod ziemią odnaleźli dziesiątki cel.
   – Widziałem to miejsce na mapie, cele są ułożone w okrąg wokół centralnego pomieszczenia, które... chodź pokażę ci, ma tylko jedno wyjście, o tam... Widzisz? Jest przesłonięte kratą.
   – Można wyjść górą – Freja wskazała sufit. Faktycznie znajdował się tam właz.
   – Nie przypominam sobie bym go widział, gdy byliśmy na górze.
   – Ja też nie, penie jest ukryty albo przywalony kolumnami?
Do pomieszczenia, poza wejściem z kratą, prowadziło jeszcze wiele przejść, wszystkie miały stalowe, grube, wręcz pancerne drzwi.
   – Semirra opowiadała mi, że w tym miejscu wierzący spotykali się z żywym wcieleniem bogini Shidy, ci którzy mieli szczęście, przechodzili dzięki niej do świata wieczności, nieliczni musieli pozostać i cierpieć – Freja mówiła z taką nabożnością i podnieceniem.
   – Karmiliście sempry Yautjańczykami?! To chore!
   – Niczego nie karmiłam. Opowiadam ci tylko o historii tego miejsca, bo jest wyjątkowe.
  – Zamiast pleść bzdury pomóż mi i sprawdź tamte drzwi – wskazał szereg po lewej od zakratowanego korytarza. – A ja sprawdzę te po prawej, spotkamy się na środku.
Drzwi były ciężkie, a zawiasy nie działały już tak jak kiedyś, na dodatek po tej stronie nie miały żadnych uchwytów ani klamek, które mogłyby posłużyć do otwierania.
   – Nie da się ich otworzyć – stęknęła Freja, mocując się z pierwszymi.
 – Nie od tej strony. To nawet logiczne, sempry mają pewien poziom inteligencji, po pewnym czasie nauczyłby się otwierania drzwi od tej strony i zeżarłyby pielgrzymów, nim byliby do tego gotowi. Musimy spróbować wejść do cel normalnie.
Sprawdzali każdą po kolei, ale w żadnej nie znaleźli więźnia, żadna nie była nawet zamknięta.
   – To dziwne, ale tu go nie ma – stwierdził w końcu Lin-kar.
   – Musi być, przecież sam z nim rozmawiałeś.
Mężczyzna rozłożył ręce w geście bezradności.
   – Nie wiem, nie ma tu drzwi prowadzących do jego celi. – Patrzył raz w prawo raz w lewo na rząd wejść oddalonych od siebie o sześć kroków i zastanawiał się nad tym, gdzie tu może być ukryta cela Mu – możliwości było wile. Nagle usłyszeli dźwięk odbijający się echem od pustych korytarzy; monotonne, jednostajne uderzenia.
   – To tam – krzyknęła kobieta i pobiegła w stronę, z której jak jej się wydawało dochodził odgłos.
   – Zaczekaj! To tylko echo. – Lin-kar pognał za nią i omal nie wpadł na nią, gdy się gwałtownie zatrzymała.
  – Z powrotem. – Odepchnęła go i zawróciła. Lin-kar został w miejscu, jego uwagę zwrócił fragment ściany wyraźnie wyróżniający się z otoczenia. Lin-kar podniósł z ziemi spory kamień, który musiał wypaść z muru i uderzył nim w ścianę, wybijając rytm: raz przerwa i dwa razy. Odpowiedział mu ten sam głos. Zamurowali go, pomyślał, wydobywając ładunek, którym zamierzał zrobić w ścianie wyłom.
   – Nie mogę go znaleźć, ucichło. Jak teraz... Co robisz? – Freja wróciła zrezygnowana fiaskiem swoich poszukiwań.
   – Jest za tą ścianą, muszę ją wysadzić, to mały ładunek, mam nadzieję, że wystarczy.
   – Nie mogłeś wysadzić kraty?
   – Nie, mogłoby się zawalić całe sklepienie i po twoim kumplu zostałaby tylko plama. Hej! Słyszysz mnie?! – Lin-kar krzyknął najgłośniej jak potrafił, by jego głos dotarł na drugą stronę ściany. Odpowiedziało mu uderzenie w mur. – Rozumiem, że tak! Odsuń się, będzie małe bum! – Wyjaśnił, po czym wstał, złapał Freję za rękę i pociągnął za sobą. Ukryli się za zakrętem. Chwilę później wszystko się zatrzęsło, a w powietrze uniósł się pył. Freja pierwsza wyskoczyła z ukrycia.
   – Udało się! – krzyknęła do Lin-kara, przekraczając wyłom w ścianie i wkraczając do celi Mu. Lin-kar zawahał się, zacisnął pięści i czekał, aż pył opadnie. Z celi dobiegł go stłumiony głos Frei, mówiła coś szeptem do siedzącego na podłodze mężczyzny. Lin-kar wychylił się, chciał coś zobaczyć, ale ciało kobiety zasłaniało mu widok.
   – Pomóż mi – krzyknęła, zarzucając sobie rękę więźnia na ramię i usiłując go podnieść. Lin-kar wszedł do celi, złapał za drugą rękę więźnia, poderwał mężczyznę do góry, spojrzał mu w twarz, puścił go i dosunął się, warcząc.
   – Co ty robisz?! – kobieta ugięła się lekko pod ciężarem opierającego się o nią ciała. – Pomóż!
Lin-kar doskoczył do nich błyskawicznie, odepchnął Freję tak mocno, że upadła na podłogę usianą gruzem, a więźnia pochwycił za szyję i począł dusić go, szczerząc się jednocześnie.
   – Kim jesteś? – zapytał, zwiększając uścisk. Freja usiadła przyciskając rękę do boku, w którym utkwił ostry kawałek skały, oszołomiona przyglądała się obu mężczyznom.
   – Kim jesteś? – powtórzył pytanie Lin-kar, ale więzień był już w stanie tylko charczeć. Freja podpełzła do Lin-kara.
   – Udusisz go! – krzyknęła, szturchając towarzysza. Mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi, wciąż oczekując odpowiedzi. – Lin-karze, on nie może ci odpowiedzieć – powiedziała, dotykając jego twarzy. Lin-kar jakby się ocknął, zwolnił uścisk i odsunął się. Freja siedziała na podłodze przyglądając się raz jednemu raz drugiemu, nie mogąc podjąć decyzji, do którego z nich powinna się zbliżyć, w końcu wybrała Mu i podpełzłszy do niego, pomogła mu usiąść. Lin-kar patrzył na nich ze wściekłym wyrazem twarzy. Patrzył na kobietę, która tak niedawno oczarowała go swoim wyglądem, a potem rozczarowała zachowaniem i patrzył na mężczyznę, o którym nic nie wiedział poza tym, że wygląda jak znienawidzony kuzyn jego matki  Mu-shen.



     Świtało gdy dotarli do miejsca postoju kosmicznego pojazdu Lin-kara. Różowe słońce przebarwiało chmury na wschodzie, błękitne niebo przebijało się między nimi, co zapowiadało piękny, choć mroźny dzień. 
Lin-kar z zadowoleniem zauważył, że jego pojazd nie został skonfiskowany, co przejawiałoby się założeniem blokad na wyloty silników. Niezauważeni przez nikogo zakradli się do wnętrza. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Lin-kar zasiadł za sterami, chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Uruchamiał właśnie komputery, gdy usłyszał dziwną melodyjkę, dokładnie tę samą, którą Nan-ku miał ustawioną jako dzwonek w tym swoim ziemskim komunikatorze – telefonie komórkowym? Tak, zdaje się, że tak to się nazywało. Upiorna melodia nie przestawała grać. Yautjańczyk podniósł się z miejsca i kierując się słuchem, szukał urządzenia. W końcu znalazł je wepchnięte pomiędzy siedzisko a oparcie drugiego fotela. Urządzenie było yautjańskie, zdziwił go więc fakt, że wydawało z siebie takie okropne dźwięki. Komunikator ten był znacznie lepszy i szybszy od tych ziemskich, bo polegał na teleportacji danych, a nie przesyłaniu ich falami radiowymi.
Lin-kar postawił przedmiot przed sobą na kokpicie i nacisnął odbiór połączenia. Wyświetlił się hologram przedstawiający zdziwioną twarz młodego ziemskiego mężczyzny.
   – Ty!?  warknął Lin-kar.


---------------------------------------------------------------

Małe wyjaśnienie względem teleportacji danych, nie śmiejcie się, naukowcy już nad tym pracują i podobno potrafią to zrobić, to się nazywa teleportacja kwantowa, szczegóły, jak zwykle można znaleźć w Internecie. Przypomniała mi się teoria, że materia jest tylko wtedy materią, gdy na nią patrzymy, a kiedy na nią nie patrzymy, to traci te właściwości. 

Ann, podałam mój email w komentarzu pod wcześniejszym rozdziałem. Dziękuję.   :D