niedziela, 12 kwietnia 2015

38. Hulij-bpe

Po powrocie Thei'de, Gavo zajął się nim jak tylko potrafił, a potem z niepokojem przyglądał się zasypiającemu Yautjańczykowi. Młody nie chciał odpowiadać na żadne pytania i warczał, gdy naukowiec próbował opatrzyć jego rany. Mężczyzna miał złe przeczucie, odczekał chwilę za otwartymi drzwiami, a gdy oddech Thei'de wyrównał się i uspokoił, postanowił użyć skanera, który dostał od opiekunki magazynu ze sprzętem na galaktycznym krążowniku. Poszedł do zbrojowni i ze skrzyni ukrytej pod stosem skór wydobył małe, płaskie urządzenie. Rozwinął giętki, cienki jak kartka papieru ekran i sprawdził, czy urządzenie działa. Potem ze skwaszoną miną wrócił do sypialni Thei'de. Ostrożnie, by nie zbudzić śpiącego, przekręcił jego głowę na bok. Przysunął skaner do nasady czaszki i odczekał chwilę, aż urządzenie dostroi się, potem zerknął na odczyt. Dane nic mu nie powiedziały, nie znał się na technologii na tyle, by cokolwiek wywnioskować z rzędów cyfr i liter pojawiających się na ekranie. Musiał to przesłać komuś, kto był w tej kwestii specjalistą. Poszedł więc do sterowni i usiadł w fotelu za kokpitem. Krótko pogrzebał przy komunikatorze. Niestety namiary, które mu kiedyś podano, były już nieaktualne. Przez chwilę dumał, co powinien zrobić. Ostatecznie postanowił skontaktować się z Rothem ze Złej Krwi, w końcu Rachmistrz miał wiedzę i kontakt z wieloma specjalistami od zakazanych technologii. Napisał więc szybko wiadomość i dołączył do niej odczyt ze skanera. Miał niejasne przeczucie, że urządzenie, które kiedyś zostało wszczepione Młodemu, zaczyna szwankować, i to poważnie. Stan Thei'de też nie dawał mu spokoju, obawiał się, że młody Łowca wpakował się w jakieś kłopoty. Postanowił sprawdzić to z samego rana.

Thei'de obudził się, gdy słońce stało już całkiem wysoko. Jego promienie wpadły przez iluminator i świeciły mu prosto w twarz. Łowca z wysiłkiem podniósł się z łóżka, lewa ręka sprawiała mu okropny ból, a na dodatek jakoś dziwnie wygląda. Łowca spróbował poruszyć palcami i ze zdziwieniem stwierdził, że nie może. Ostrożnie począł odwijać bandaż i syknął, widząc, w jakim stanie jest nadgarstek i cała dłoń. Na dodatek niewiele pamiętał z poprzedniego dnia. Przeciągle ziewnął, rozprostowując wszystkie cztery kły, przeciągnął się i, zawinąwszy się szczelnie w koc, powlókł się do messy. Sapiąc, usiadł za stalowym stołem i półprzytomnym spojrzeniem rozejrzał się po pomieszczeniu. Na stole stała butelka z sokiem i kubek, na którego dnie było jeszcze odrobinę tego płynu. Thei'de westchnął zawiedziony swoim kiepskim stanem. Normalnie wściekłby się już na tego, kto zostawił po sobie brudne naczynie, ale tym razem nie miał na to ochoty. Pustym, bezmyślnym wzrokiem wpatrywał się w butelkę, zawierała w sobie jego ulubiony sok z drobinkami miękkiego miąższu, poczuł, że jest spragniony, nie pamiętał, ile czasu minęło od ostatniego spożytego przez niego posiłku. Podniósł się, by wyjąć czysty kubek, część otulającego go koca zahaczyła o butelkę, gdy się odwracał, i przedmiot z hukiem roztrzaskał się o podłogę.

Sha-uni zaalarmowana dźwiękami pochodzącymi z messy wbiegła do pomieszczenia. Zobaczywszy Thei'de siedzącego za przy stole, zmieszała się. Jego spojrzenie jakby przeszło ją na wskroś. Miała wrażenie, że on wie o jej śnie, zawstydziła się.
– Co tak stoisz? – zagadnął ją.
– Myślałam, że coś ci się stało. Wczoraj tak źle wyglądałeś – wycedziła, spoglądając na niego niepewnie.
– Martwisz się o mnie?
– Nie, nie szczególnie – skłamała. Co jak co, ale nie zamierzała się przed nim przyznawać do uczuć, które chciała ukryć nawet przed samą sobą.
– Aha – szepnął młody Łowca i utkwił spojrzenie w rysach na metalowym stole. Wyżłobione linie tworzyły zarys yautjoidalnej postaci. Sha-uni pomału odwróciła cię w stronę wyjścia.
– Sha-uni...? Chciałbym... – cicho zagadnął ją Thei'de, nie odgrywając wzroku od blatu.
– Tak?
– Muszę ci coś powiedzieć. – Westchnął. – Nie powinienem był... Źle się stało, że... – przerwał. Nie wiedział jak dobrać słowa, nie planował tego, po prostu chciał jej to powiedzieć. – Chyba jestem ci winien przeprosiny.
– Słucham?! – To był szok. Spodziewała się wszystkiego, ale nie przeprosin. I to jego spojrzenie; spojrzenie istoty, która zrobi wszystko, by ją tylko pogłaskać, przytulić. W jednej chwili wszystko stało się takie proste, takie oczywiste i łatwe do osiągnięcia. Ich życie, wspólna przyszłość, wyprawy po chwałę, i wszystko o czym kiedykolwiek marzyła. Wszystko na wyciągnięcie ręki, wystarczyło powiedzieć: wybaczam ci. Patrząc mu w oczy, nabrała powietrza w płuca i… Nagle do messy wszedł Gavo i, podszedłszy do Thei'de, zdzielił go w twarz.
– Odbiło ci zupełnie! – wrzasnął do kompletnie zbitego z tropu młodego Yautjanczyka. – Nie patrz tak na mnie, jakbyś nie wiedział, o co mi chodzi!
– Bo nie wiem – odparł spokojnie Thei'de.
– Byłem w miasteczku. Tam aż wrze od plotek. Ktoś urządził sobie polowanie w lesie, zabił córkę karczmarza i urządził rzeź na posterunku Rozjemców! Thei'de milczał.
– Może byś coś powiedział! – krzyczał Gavo, nie doczekawszy się odpowiedzi.
– Nikogo nie zabiłem – wyburczał w końcu. – Nie ja.
– Nie? No, szlag mnie trafi! To gdzieś był? Wiesz, że za polowanie na współbraci grozi śmierć?
– Wiem, nie jestem głupcem.
– Ale tak się zachowujesz! – Tego było za wiele, Thei'de poderwał się z miejsca.
– Zapominasz się, starcze – powiedział, akcentując każde słowo. – Puki co, to ty jesteś na moim statku, a nie odwrotnie. I jeśli tego zechcę, wyfruniesz stąd szybciej niż przylazłeś. – Na twarzy młodego Łowcy wykwitły niezdrowe wypieki. Zimno, które od rana mu dokuczało, zmieniło się w nieznośnie gorąco. Thei'de zwinął koc i, niosąc go pod pachą, poszedł w kierunku wyjścia. Przy drzwiach zatrzymał się i zerknął na Sha-uni.
– Ruszamy – powiedział. – Ciebie odwiozę do domu, a ty... – spojrzał przez ramię na naukowca – zastanów się, gdzie mam cię zawieźć, bo szczerze mówiąc, mam cię już dość.
– Więc to tak?! Wykorzystałeś mnie, zniszczyłeś mi życie, a teraz się mnie pozbywasz! – Wściekła się dziewczyna.
– A czego ty ode mnie chcesz?! – zapytał, spoglądając na nią z góry.
– Niczego! – wykrzyknęła, zaciskając pięści i stając na palcach, by móc lepiej spojrzeć w te szare, podłe oczy zdrajcy.
– To dobrze.
– Tak?
– Tak!
– Och, jesteś taki... Taki... Żałuję, że cię poznałam! – krzyknęła Sha-uni, patrząc prosto w rozpalone gorączką spojrzenie Thei'de. Zapadła cisza, podczas której żadne z nich nie opuściło wzroku.
– I dobrze – wyszeptał w końcu Łowca i wyszedł.

Drzwi sterowni cicho się za nim zamknęły. Młody Łowca podszedł do fotela pilota i usiadł na nim. Począł uruchamiać procedurę sprawdzającą sprawność statku.
– Kurwa – szepnął, spoglądając na monitor i uświadamiając sobie, że nie może się skupić. – Kurwa, kurwa, kurwa, KURWA! – zawył. Był wściekły. Wiedział, że czas najwyższy by pozbyć się tej dwójki, ale czuł się z tą myślą wyjątkowo podłe. Tak naprawdę poza nimi nie miał nikogo, ale z nim nie byli bezpieczni. Na kokpicie wszystkie kontrolki zabłysły znakiem „gotowy”. Thei'de uruchom silnik i ostrożnie wzbił statek w powietrzne. Pojazd uniósł się na wysokość koron drzew, obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i ruszył z miejsca w kierunku Yautu. Czekał ich dwugodzinny lot, w obrębie atmosfery panowały ograniczenia, a on nie chciał zwracać na siebie uwagi.

Sha-uni stała, wciąż wspierając się o niewielki blat służący do przygotowywania posiłków. Na twarzy zrobiła się zielona i głośno wciągała powietrze, widać było, że jest wzburzona.
– Może to i lepiej – zagadnął ją Gavo. – Sama widzisz, że on nie wie, czego chce. Twoim Nan-ku też nigdy nie będzie. Lepiej wróć do domu i poszukaj sobie jakiegoś przyzwoitego i statecznego mężczyzny, a nie takiego narwańca, który ma nie po kolei w głowie.
– Przestań mi wciąż udzielać dobrych rad – wycedziła dziewczyna. – Znasz go krócej ode mnie. A może się mylę? Może masz z nim więcej wspólnego, niż mówisz?
– No, co ty, Sha-uni, wiesz przecież, że poznałem go w twoim domu.
– Czyżby?
– Twierdzisz, że kłamię.
– Tak, myślę, że kłamiesz.
– Nie będę tego wysłuchiwał – oburzył się Gavo i chciał opuścić pomieszczenie, lecz dziewczyna złapała go za ramię i pociągnęła z powrotem, jednocześnie przykładając mu kuchenny nóż do gardła.
– Mam dość. Chcę poznać prawdę – wyszeptała.
– Twojemu ojcu może się to nie spodobać.
– A co on ma do tego? 
– Bardzo wiele. Poza tym prawda by ci się nie spodobała i bezpieczniej dla ciebie, jeśli jej nie znasz.
– Nie mów mi takich rzeczy. Gdybym chciała być bezpieczna, nie zostałabym Łowczynią. Przyglądałam się wam obu. Słyszałam, co między sobą szepczecie, a Nan-ku powiedział mi, że wychowywał się na Ziemi. Jaki Yautja zamieszkałby pośród wrogiej rasy? Tylko taki, który nie może mieszkać pośród swoich. – Gavo uśmiechnął się krzywo, a Sha-uni kontynuowała. – Thei'de powiedział, że robiłaś jakieś zakazane eksperymenty. Że wyrzuciłeś go do dziury z semprą, gdy był dzieckiem. – Naukowcowi zaschło w gardle, a nóż nieznośnie mocno naciskam na jego krtań.
– Coś mu się pomieszało – zaprzeczył.
– Nie łżyj – nacisk noża zwiększył się.
– Dziewczyno, daj sobie spokój. Po co ci ta wiedza? Nie pomoże ci odzyskać ukochanego i dziecka, lecz może wpędzić cię w kłopoty... – nie dokończył, oboje poczuli, że statek przechyla się na jedną stronę. Zawył sygnał alarmu, a światło poczęło mrugać. Gavo rzucił się do wyjścia i, z trudem otrzymując równowagę, dosłownie zsuwał się w kierunku sterowni. Przechył statku pogłębił się. Dziewczyna ruszyła za naukowcem, żołądek podszedł jej do gardła, wyraźnie czuła, że dziób statku jest niżej. Trzymając się ścian, brnęli przed siebie. Alarm nie ustawał, w sterowni zobaczyli nieprzytomnego Thei'de leżącego na kokpicie.
– Spadamy! – krzyknął Gavo. Nie musiał tego robić, Sha-uni dobrze widziała zbliżające się korony drzew. Naukowiec wyszarpnął bezwładne ciało Thei'de zza sterów i usiadł w fotelu.
– Dlaczego komputer nie ustabilizował lotu? – zapytała Sha-uni, klękając przy młodym Łowcy.
– Bo go wyłączył – odkrzyknął Gavo, starając się przekrzyczeć alarm. po chwili wyrównał lot, wszystko ucichło, a światła przestały mrugać.
– Gavo, on krwawi.
– Co? Gdzie?
– Z uszu – Sha-uni przechyliła głowę Thei'de i odgarnęła jego włosy. Cienka strużka zielonej posoki sączyła się z dziurki i ciekła po szyi. Dziewczyna przesunęła dłoń.
– Nie dotykaj! – wrzasnął Gavo. Jej palce zatrzymały się tuż nad strużką. – Jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek używać tych palców, to nie dotykaj.
Sha-uni spojrzała na mężczyznę z niemym pytaniem na ustach. Naukowiec westchnął.
– Chciałaś znać prawdę – powiedział, kucając obok głowy Thei'de. – On nie jest takim zwykłym Yautjańczykiem, jak ty czy ja. Jest eksperymentem genetycznym stworzonym ze zlepków DNA różnych istot. Jego krew ma właściwości krwi ksenomorfów.
Sha-uni wzdrygnęła się i cofnęła dłoń. – Żartujesz prawda? – zapytała.
Gavo pokręcił przecząco głową. Zza paska wyjął mały nożyk do obierania owoców i przytknął go do lepkiej krwi. Niehartowane specjalnie ostrze pokryło się bąblami i skorodowało. Sha-uni gwałtownie odskoczyła do tyłu.
– To niemożliwe – szepnęła.
– Możliwe – odpowiedział Gavo, ukrywanie prawdy straciło sens, dziewczyna była uparta, drążyłaby temat tak długo, aż znudzony jej marudzeniem i wyznałby jej wszystko, no, prawie wszystko. A poza tym, lubił ją. – A teraz pomóż mi zanieść go do kajuty.
– Nie dotknę go – zaprotestowała, podnosząc się.
– Nie przesadzaj, nic ci nie będzie. – Gavo starał się zbagatelizować sprawę, chociaż sam dopiero co zabronił jej dotykać nieprzytomnego. 
– Nie – padła odpowiedź.
– Nie bądź głupia, pomóż mi – nalegał.
– Nie!
– Na litościwego Paya, sypiałaś z nim. 
– Nie przypominaj mi. Mogłam czym się zarazić albo umrzeć od tej jego krwi albo… – Jej twarz przybrała wyraz pełen odrazy. – Byłam z nim w ciąży – mówiła jakby sama do siebie. – Bogowie jedni wiedzą, jakim potworem byłoby moje dziecko. Pozwoliłam mu się dotykać, pozwoliłam żeby... – zakryła usta, poderwała się i wybiegła.
– Sha-uni, daj spokój. Nie panikuj! – krzyczał za nią Gavo.

Zdyszany naukowiec zasiadł za sterami. Sapał jak lokomotywa i rozcierał łokieć, w który uderzył się, ciągnąc Thei'de do jego kajuty. Lot do Yautu w tej sytuacji nie miał sensu. Chłopak potrzebował pomocy, i to jak najszybciej. Reakcja dziewczyny zaskoczyła Gavo, ale nie zszokowała, w końcu jej przejdzie. Mężczyzna przetarł zmęczone oczy, było dopiero południe, a on miał już dość. Kontrolka wiadomości poczęła migać. Naukowiec nacisnął szybko pojawiające się znaki i otworzył zawartość skrzynki. Ku jego zaskoczeniu, informacja była zaszyfrowana. Zgrał ją do swojego komputera i, używając klucza, odszyfrował nowy namiar. Wprowadził dane, by bezpośrednio połączyć się przez system wizyjny. Po chwili na monitorze ukazała się twarz Yautji o prawie czarnej skórze, jego jasne oczy wyglądały niczym dwie latarnie.
– Co tak długo? – burknął nieznajomy. – Roth mi dziurę w brzuchu wiercił, a tobie, jak widzę, się nie śpieszy.
– Co z odczytem? – Gavo zdawał się nie słyszeć opryskliwego tonu swojego rozmówcy.
– A co ma być? Źle i tyle. Boli cię głowa.
– Co? Nie, to nie o mnie chodzi.
– To gdzie ten delikwent.
– Nieprzytomny u siebie.
– Zemdlał? To na co ty, kurwa, czekasz? Aż się wykończy. Sprzęt dał dupy, rotowanie nic nie da.
– Co? – Gavo nie wiedział, o czym mówi jego rozmówca, nie lubił tego ich technicznego języka, był genetykiem, badał naturalne mutacje we florze i faunie, to znaczy badał je do czasu, gdy na jednej z ekspedycji naukowych spotkał Rotha, wtedy wszystko się zmieniło.
– Trzeba wymienić – oznajmił czarnoskóry rozmówca Gavo.
– Ale jak mam to zrobić?
Nieznajomy parsknął. – Nie ty, tylko my. Czekamy przy Pasie Unaga
– To dwa tygodnie lotu!
– Dobrze wiesz, że nie możemy lecieć dalej. Jeśli przekroczymy pas tych asteroid, Yautjal wyśle okręty i rozpieprzoną nas w perzynę.
–To po coście mu to wszczepiali? Cholera, wiedziałem, że będą z tym kłopoty.
–Nie denerwuj się, staruszku. Nanotechnologia poszła znacznie do przodu, a z tego, co widzę z odczytu, twój przyjaciel ma jeden z pierwszych manipulatorów. Tak z czystej ciekawości, kto ma pilota do urządzenia?
Gavo zacisnął szczęki i utkwił wzrok we własnych dłoniach. – Nie wiem – skłamał.
Nieznajomy zaczął nerwowo stukać szponami w blat, przy którym siedział.
– Przyleć tu jak najszybciej. I spokojnie, nie jest jeszcze tak źle, na razie. – Rozłączył się.
Gavo zmienił ustawienia lotu, czas naglił.

Sha-uni zajrzała do kajuty Thei'de, młody łowca wciąż był nieprzytomny, lecz tym razem na jego twarzy widniał wyraz bólu. Dziewczyna niepewnie podeszła do koi, na której leżał, wspomnienie noża rozpuszczającego się w zetknięciu z krwią sprawiło, że zawartość żołądka podeszła jej do gardła. Czuła wyjątkowe obrzydzenie do ksenomorfów. Mogła spokojnie stanąć w szranki z każdą inną istotą, ale te bestie... z cieknącą z pyska śliną, z chudym, pokrytym chityną ciałem, z obrzydliwym sposobem rozmnażania się... Tak, brzydziła się ich nad wszystko, a on był poniekąd jednym z nich. Stojąc przy łóżku, wyobraziła sobie, jak po miesiącach rozwoju zamiast zwykłego porodu jej brzuch rozrywany jest od środka, jak przeszywający ból zapiera jej dech, a dźwięk pękającej skóry wypełnia uszy. Wyobraziła sobie paskudnego stwora wychodzącego z jej ciała. Z obrzydzeniem odsunęła się od leżącego na łóżku mężczyzny – coś takiego nie miało prawa istnieć. Wydobyła nóż, miał wąskie ostrze dostatecznie długie, by przebić klatkę piersiową i serce. Ujęła broń w obie dłonie i wyciągnęła je przed siebie. Bała się, okropnie się bała, jeszcze nigdy nie zabiła innego Yautjańczyka i nawet jeśli Thei'de nie do końca nim był, to jednak wyglądał jak przedstawiciel jej gatunku. Oczyma wyobraźni zobaczyła jak wbijany przez nią sztylet przecina mięśnie i zagłębia się w ciało. Krew bryzga na jej na dłonie i wypala je do kości. Nie, to nie mogło się tak skończyć. Podniosła poduszkę leżącą na podłodze przy łóżku i położyła ją na piersi Thei'de, to powinno wystarczyć, by krew jej nie dosięgnęła. Z gardła Thei'de wydobył się niski, chrapliwy dźwięk, jakby dochodził z bardzo daleka. Dziewczyna wzdrygnęła się i cofnęła dłoń.
– Piiić – powiedział nieprzytomny mężczyzna. – Piiić – zawył. 
Po plecach Sha-uni przeszedł zimny dreszcz. Twarz Thei'de skrzywiła się, dolne kły opadły mu, a skóra nad ustami i czole zmarszczyła się; wyglądał, jakby był zły.
– Piiić – zawył ponownie ochrypłym głosem i wyciągnął gwałtownie dłoni z jej stronę.
Przerażona dziewczyna uciekła.
– Co jest?! – wykrzyknął Gavo, gdy z impetem wpadła na niego. – Co tak pędzisz i po co ci ten sztylet?
Sha-uni wcisnęła mu broń do ręki, mówiąc: – Ty to zrób, ja nie mogę.
– Co mam zrobić? – zapytał szczerze zaskoczony naukowiec.
– Zabij go.
– Co?
– Słyszałeś, zabij go teraz, gdy jest bezbronny.
Gavo przez chwilę zastanawiał się, kogo miała na myśli dziewczyna, a gdy zrozumiał, że chodzi o Thei'de, wykrzyknął: – Odbiło ci?! Nie zniszczę efektu lat ciężkiej pracy, bo się przestraszyłaś. Chodź, porozmawiamy. – Złapał ją za ramię.
– Nie! – Wyszarpnęła się. – Chcę, żeby on przestał istnieć, żebym wreszcie mogła spokojnie spać, żebym...
– Szybko zmieniasz zdanie – przerwał jej. – Dopiero co twierdziłaś, że go kochasz, a teraz chcesz jego śmierci?
– Wtedy nie wiedziałam, czym jest.
– A czym jest? Potworem? Tak go teraz postrzegasz?
– Nie myślisz trzeźwo, ale powinieneś...
– Nie! Dosyć tego! Nie mam czasu, żeby odwieść cię do domu, więc bądź łaskawa przynajmniej nie wchodzić mi w drogę. I dosyć tych bzdur. – Wyszarpnął broń z jej dłoni i poszedł do zbrojowni, gdzie zamierzał zasnąć na długo i w spokoju.

Obudził go łoskot, znacznie szybciej niżby sobie tego życzył, ktoś rzucał czymś, robiąc przy tym straszny hałas. „Thei'de?” przeminęło przez myśl jeszcze niezupełnie rozbudzonego naukowca. Rozdrażniony naciągnął poduszkę na głowę, by choć trochę wyciszyć dobiegające gdzieś ze statku odgłosy. Chwilę starał się ignorować te dźwięki, ale w końcu nie wytrzymał.
– Co ty do diaska robisz?! – zawołał, stojąc w przejściu do messy i przyglądając się poczynaniom młodego Yautjańczyka. Thei'de warknął tylko, nie raczywszy nawet odwrócić się. Na podłodze leżały porozrzucane naczynia.
– Chcę pić – wydukał, zaglądając do kolejnej szafki, jej otwierane, niczym harmonijka drzwiczki, uniosły się, ukazując zawartość.
– I dlatego robisz taki bałagan? Na dole po lewej masz zapas napojów – odparł naukowiec, klucząc między porozrzucanymi naczyniami, a podszedłszy do szafek, nacisnął jeden z przycisków na froncie tej, o której mówił. Nieprzezroczysty do tej pory materiał natychmiast zmienił swoją strukturę, ukazując szereg równo ustawionych kanistrów o trójkątnych dnach. Młody łowca pochylił się, aby spojrzeć na to, co pokazywał mu towarzysz, a rozpoznawszy pojemniki, wyciągnął dłoń, by po nie sięgnąć. Jego palce odbiły się od przezroczystej materii, zaskoczony warknął i wściekłe uderzył pięścią w odgradzającą go od upragnionego napoju membranę. 
– Odbiło ci?! – krzyknął Gavo, widząc malującą się na twarzy Thei'de wściekłość. Yautjańczyk warknął ponownie i tym razem kopnął szafkę, struktura polimeru, z którego wykonano harmonijkową membranę została zachwiana i na moment front szafki stracił przeźroczystość. 
– Przestań! Co w ciebie wstąpiło? Wystarczy nacisnąć o tu. – Za dotykiem naukowa membrana zwinęła się. Thei'de odepchnął Gavo i, wydobywszy jeden kanister, opróżnił jego zawartość, wypijając wszystko od razu. 
– Widzę, że czujesz się już lepiej – zagadnął niepewnie naukowiec.
– Ta.
– I nadal chcesz się nas pozbyć? 
– Nie. – Kolejny kanister opuścił szafkę, a jego zawartość została wlana do gardła Thei'de. - Jesteś pewien, tego co mówisz? – kontynuował Gavo. – Nie chciałbym nieporozumień miedzy nami.
Thei'de zdawał się go nie słuchać, zajęty opróżnianiem kolejnego pojemnika z napojem. Przełknąwszy ostatni łyk, wyrzucił opakowanie na podłogę. Gavo przyglądał się trajektorii lotu kanistra i nie mógł zrozumieć nagłej zmiany w upodobaniu do czystości, którą zawsze przemawiał Thei'de. 
– Zrób mi coś do żarcia – wypalił nagle młody Yautjańczyk. – Jestem głodny. 
– Ja?! – Żądanie Thei'de jeszcze bardziej zbiło z tropu naukowca. Młody nigdy wcześniej nie prosił... Nie, inaczej, nie żądał, bo to było żądanie, by go ktoś obsługiwał, zawsze był samowystarczalny. 
– A kto?! – Warknął Łowca, w jego spojrzeniu było coś, co sprawiło, że Gavo poczuł lekkie kłucie strachu. 
– Wybacz, ale moje umiejętności kulinarne z pewnością by cię nie zadowoliły – odparł starzec, próbując uniknąć rodzącego się konfliktu.
Thei'de błyskawicznie złapał go za szyję i dusząc, uniósł do góry, nogi Gavo zawisły w powietrzu.
– Odmawiasz mi żarcia, dziadu? – wysyczał z pogardą w głosie. – Hulij-bpe jest głodny. 
„Kto?” przeminęło przez myśl Gavo, mężczyzna dusił się, lecz nie walczył o życie. 
– Theide, puść go! – stanowczy głos Sha-uni w ostatniej chwili odwrócił uwagę napastnika od ofiary. Gavo opadł na podłogę, z ledwością łapiąc oddech, a przeczuwając, że dziewczyna chce do niego podejść, wydyszał krótkie „nie”. To zbiło ją z tropu, stała wahając się, czy pomóc potrzebującemu, czy posłuchać ostrzeżenia. Thei'de uśmiechnął się, mierząc ją wzrokiem z góry na dół. 
– Śliczna, pamiętam cię – powiedział zaczerpniętym głosem, tym samym, którym prosił o picie i tym samym, którym... Na Paya, teraz sobie przypomniała: krzyk, płacz, altanę i ten zachrypnięty głos o dziwnym akcencie. Łowca wykonał krok w jej kierunku, lecz Gavo pochwyciwszy jedną jego nogę, uniemożliwił mu wykonanie kolejnego. 
– Uciekaj – sapnął do skołowanej dziewczyny. Thei'de kopnął go drugą nogą w brzuch. 
– Thei'de, przestań! – Chęć pomocy dręczonemu starcowi przezwyciężyła rodzący się w Sha-uni strach. 
– Thei'de? O, nie. Nie ma tu nikogo takiego, kwiatuszku. Jest tylko to ścierwo na podłodze, ty, moja ptaszyno i ja, Hulij-bpe. Dobrze zapamiętaj to imię, bo będziesz je wiele razy wykrzykiwała, gdy będę cię rżnął.
Tym razem instynkt zadziałał prawidłowo, Sha-uni błyskawicznie rzuciła się do ucieczki, a wpadłszy do swojej kajuty, zaryglowała drzwi kodem dostępu, który sama ustawiła. Nikt z zewnątrz, kto nie znał odpowiedniej kombinacji, nie mógł dostać się do środka, taką przynajmniej miała nadzieję. Potężne uderzenie wywołało rezonans stalowej płyty, z której wykonano drzwi.
– Daj spokój, kwiatuszku, otwórz, obiecuję, że będę delikatny – dobiegło zza drzwi. Sha-uni odsunęła się od nich, w tej chwili żałowała, że nie opuściła statku od razu. 

Brak odpowiedzi na jego prośbę sprawił, że Hulij-bpe zdenerwował się i walnął pięścią z całej siły w drzwi. 
– Otwórz, suko, bo sam tam wejdę, a wtedy nie będę już taki miły! – Uderzał pięściami, a panująca cisza po drugiej stronie tylko go rozsierdzała. – Otwieraj! – wrzasnął, ponownie uderzając w drzwi.
Gavo wyczołgał się z messy, chyba miał złamane żebra, a jedno to już na pewno. Ze zgrozą przyglądał się jak ten, który kazał na siebie mówić Hulij-bpe, odchodzi od zamkniętych drzwi, idzie do zbrojowni, a po chwili wraca, ciągnąc za sobą ogromny i, z pewnością, ciężki topór. Gdy pierwsze uderzenie spadło na drzwi i rozcięło je niczym puszkę z prowiantem, naukowiec wspierając się o ścianę, począł iść w kierunku zbrojowni. Cios za ciosem spadał na drzwi i poszerzał otwór, po drugiej stronie widać już było bladą z przerażenia dziewczynę, kurczowo zaciskającą dłonie na niewielkim nożu. Ból utrudniał mu poruszanie, a każde uderzenie odbijało się echem w jego głowie niczym dźwięk dzwonu, każde odmierzało zbliżającą się tragedię. Gdy doszedł do miejsca, w którym sypiał, uderzenie zastąpił dźwięk upuszczanego topora, Gavo wiedział, że Hulij przebił się przez drzwi i niepokoiła go cisza, która później zapadła. Spodziewał się krzyków błagalnych Sha-uni, ale nic takiego nie nastąpiło, tym bardziej powinien się spieszyć. 

Shau-ni zaciskała dłonie na rękojeści noża tak mocno, że aż pobielały jej knykcie, z pewnością nie pozwoli, żeby to coś upokorzyło ją ponownie. Gdy napastnik przedarł się do jej kajuty, skierowała ostrze w swoją stronę, gotowa odebrać sobie życie. On zmierzył ją wzrokiem z kpiącym uśmieszkiem na twarzy.
– Jeśli zrobisz chociaż jeden krok w moją stronę – wyszeptała – odbiorę sobie życie.
Kpiący uśmieszek nie zniknął z jego twarzy, przeciwnie zdawał się poszerzać, jakby Hulij wyobraził sobie coś, co sprawiało mu wielką przyjemność. 
– Jeśli to zrobisz – odparł – i tak wykorzystam twoje ciało do tego, po co tu przyszedłem. 
Ręce dziewczyny zadrżały, nie miała czasu zastanawiać się nad tym, czy to pusta obietnica czy realna groźba. Rzuciła się do przodu, z krzykiem atakując stojącego przed nią Yautjańczyka, nóż utknął w lewej piersi Hulija, ale on nie cofnął się nawet o krok, nie skrzywił się, nie ryknął z bólu. Sha-uni celowała w serce, była pewna, że go dosięgnie. Cofnęła się, czekając na efekt.
– To mnie nawet podnieca – stwierdził Yautjańczyk, rozwiązując troczek w swoich spodniach, które Thei'de zwykł zakładać, gdy nie nosił zbroi. Shauni nie miała dokąd uciec, rosłe ciało Hulija zasłaniało jedyną drogę, pozostała jej beznadziejna walka w wręcz, a zważywszy na wzrost i siłę przeciwnika nie dawała sobie zbyt wielkich szans. „Prędzej sczeznę” pomyślała, czekając z atakiem, aż mężczyzna opuści spodnie, nie pozwoli zdjąć mu ich zupełnie, tylko tyle, by krępowały jego ruchy. 

Grzebiąc w swoich rzeczach Gavo usłyszał krótki krzyk, po którym znowu zapanowała cisza. Ręce drżały mu tak bardzo, że nie mógł rozkręcić urządzenia, po które tu przyszedł. Z krótkiego szkolenia udzielonego przez strażniczkę magazynu na Bakub dowiedział się, jak czytnik przerobić w emiter, niezbędną część zakupił od razu. Wykonanie tej niezbyt skomplikowanej czynności wymagało jednak precyzji, której w zaistniałej sytuacji nie mógł osiągnąć. Kolejny krzyk i łoskot wyprowadził naukowca z równowagi, przypominając mu o potrzebie jak najszybszego działania. Niewielkie rozmiary urządzenia i zastosowanych części nie ułatwiały mu zadania, a świadomość beznadziejności innego rozwiązania nie dawała spokoju. Mógł przecież sięgnąć po broń i zastrzelić owoc swoich badań, ale potrzebował go żywego, zwłaszcza teraz, gdy powiadomił już Rotha. 

Shauni zdołała obalić przeciwnika na podłogę, ułatwiły jej to spodnie krępujące ruchy Hulija. Dziewczyna klęczała na plecach mężczyzny, przytrzymując jego nienaturalnie wygiętą do tyłu rękę. Tego chwytu nauczył ją Yu. Przyparła kolanem mocniej bark obezwładnionego mężczyzny i mocniej wykręciła mu rękę. 
– Drugi raz nie dam ci się podejść – powiedziała, pochylając się nad nim. Hulij-bpe jakby tylko na to czekał, gwałtownie uniósł głowę, trafiając potylicą w twarz Sha-uni. Zamroczona dziewczyna osłabiła uchwyt, a Hulij wyprostował rękę tak szybko, że trzymająca ją wciąż Sha-uni w wyniku szarpnięcia straciła równowagę i upadła na jego plecy. Yautjańczyk podźwignął się, strącając ją na podłogę. Leżąc obok, Shauni uderzyła go pięścią w twarz, w odwecie Hulij rozdarł jej sukienkę od ramienia aż po biodro, uderzyła ponownie, celując w złamany kieł.
– Dziwka – wysyczał, odwracając ją wprawnie i szybko na brzuch. Dziewczyna zawyła ze wściekłości, w tej pozycji nie miała szans na obronę. 
– Ty gnido, jesteś prymitywem i robisz to jak prymityw! – krzyknęła. 
– Zamknij się – warknął Hulij, po czym złapał dziewczynę za włosy i ogłuszył, uderzając jej głową o podłogę. Nie zamierzał dłużej czekać, ani bawić się w rozbieranie, po prostu podciągnął sukienkę ofiary i mocnym szarpnięciem zdarł z niej bieliznę. 
– Zo... Zostaw ją – głos starca przeszkodził mu w chwili, w której zabawa miała się zacząć na całego. Hulij opuścił głowę i westchnął. Dlaczego nie skręcił karku temu dziadowi nim zabrał się za dymanie kwiatuszka? Przecież nie cierpiał przerywać, nie wtedy gdy był już gotów. 
– Zjeżdżaj dziadu, możesz być pewien, że tobą zajmę się później – powiedział, nie odwróciwszy się nawet.
– Zostaw dziewczynę, bo jak nie... – powtórzył Gavo, zaciskając dłonie na małym urządzeniu i celując nim w napastnika. 
– Bo jak nie, to co? – zapytał Hulij, prostując się. 
– To będę zmuszony zadać ci ból – dokończył Gavo. Hulij wstał, wyraz jego twarzy był tak paskudny i pełen nienawiści, że naukowiec cofnął się o krok. 
– Wypruję ci flaki gołymi rękami – zagroził starcowi. Gavo nie miał wątpliwości, że osobnik przed nim jest do tego zdolny. Nacisnął przycisk, sygnał aktywował urządzenie wszczepione w podstawę czaszki Łowcy i Hulij-bpe zawył, łapiąc się za głowę. Gavo nie puszczał, zmuszając urządzenie do emisji sygnału. Łowca opadł na kolana, a potem zwinął się z bólu na podłodze. Starzec puścił przycisk, zapadła cisza, przerywana jedynie szybkim oddechem Łowcy. Po chwili, znacznie krótszej niż spodziewał się tego Gavo, młody Yautjańczyk uniósł się nieznacznie i spojrzał na niego z wyrzutem w oczach, z uszu znowu sączyła mu się krew. 
– Gavo, co ty mi...?
Naukowiec kurczowo naciskał guzik i puścił go dopiero chwili, w której młody stracił przytomność.




------------------------------


Hulij-bpe – z yautjańskiego oznacza szalony