Uwolniony syn Mu-shena miał
zrehabilitować się w oczach ojca, odnajdując siostrę i jej kochanka.
Mężczyzna nie musiał być żywy, ojcu wystarczyła jego głowa. Natomiast
pohańbioną w oczach ojca dziewczynę nie czekało nic ciekawego. W
najlepszym wypadku odeślą ją na jakiś czas na prowincję, a potem
zaaranżują jej wesele z mężczyzną nieznoszącym sprzeciwu, takim, który
skutecznie wybije jej z głowy głupie pomysły i miłostki. A jej dzieciak?
No cóż, trzeba przyznać, że miał dużo szczęścia. Nadzieja na
przewodnictwo w Radzie zmiękczyła serce starego drania na tyle, że
zgodził się, by wychowała go jedna z jego żon jako jego własne szczenię.
"Rodzina musi się trzymać razem", powiedział, argumentując swoją
decyzję.
Polecenie ojca przekazał mu jeden z młodszych braci. Yu słuchał go w
milczeniu. Rozkaz był prosty, a ojciec dawał mu swobodę działania.
Najwyraźniej przekonany był o bezgranicznej wierności syna.
Wysłuchawszy tego, co miał mu do przekazania ojciec, Yu ułożył sobie plan działania. Skrupulatnie przeszukał pokój siostry w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, gdzie mogła przebywać Sha-uni, a nie znalazłszy niczego, poprosił Mei-shena, by ten włamał się do plików zabezpieczonych hasłem i skopiował zawartość z folderu, w którym zapisane było nagranie z hełmu mistrza z dnia odwiedzin tajemniczego łowcy w czerwonej zbroi. Mei-shen wzbraniał się na początku, ale w twarzy starszego brata dostrzegł to, czego tak bardzo obawiał się u ojca: bezgraniczną determinację i nienawiść do sprzeciwu, pod tym względem Yu był jak ojciec.
Wysłuchawszy tego, co miał mu do przekazania ojciec, Yu ułożył sobie plan działania. Skrupulatnie przeszukał pokój siostry w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, gdzie mogła przebywać Sha-uni, a nie znalazłszy niczego, poprosił Mei-shena, by ten włamał się do plików zabezpieczonych hasłem i skopiował zawartość z folderu, w którym zapisane było nagranie z hełmu mistrza z dnia odwiedzin tajemniczego łowcy w czerwonej zbroi. Mei-shen wzbraniał się na początku, ale w twarzy starszego brata dostrzegł to, czego tak bardzo obawiał się u ojca: bezgraniczną determinację i nienawiść do sprzeciwu, pod tym względem Yu był jak ojciec.
Siedząc w swojej sypialni, najstarszy potomek Mu-shena przeglądał
zdobyty zapis, a wszystkie poczynione obserwacje notował. Zapis był
krótki, ale dostarczał istotnych informacji; poszukiwany przez ojca
osobnik dobrze znał układ domu, bo wiedział, jak się po nim poruszać,
ktoś musiał mu wytłumaczyć, gdzie ma szukać więźnia. Tylko kto? Kto mógł
być na tyle przebiegły albo głupi by wypuścić tu takiego mordercę? I
jakim trzeba być szaleńcem, aby bez skrupułów mordować dzieci? Yu
prychnął z pogardą. Nie musiał daleko szukać, ale odpowiedź, która mu
się nasunęła, była tak szalona, że aż absurdalna. Ojciec, to mógł być
ojciec. Tylko po co miałby w tak podstępny sposób uwalniać tego starca? A
może odpowiedzią jest właśnie to, kim jest starzec? Zbyt wiele pytań...
Syn Mu-shena nagle doznał olśnienia. Shauni. Ona musi mieć coś z tym wspólnego, to ona złapała starca, wdała się w romans nie wiadomo z kim, a teraz zniknęła. To musi wszystko się ze sobą łączyć.
Syn Mu-shena nagle doznał olśnienia. Shauni. Ona musi mieć coś z tym wspólnego, to ona złapała starca, wdała się w romans nie wiadomo z kim, a teraz zniknęła. To musi wszystko się ze sobą łączyć.
Yu-shen postanowił
rozpocząć poszukiwania od odwiedzenia jednej z przyjaciółek Sha-uni.
Dziewczyny podobno razem były na paradzie, z której Sha-uni już nie
wróciła. Takie posunięcie wydawało mu się słuszne.
- Słyszałam co się stało...
Mężczyzna uniósł brwi z zaskoczenia, z tego co się orientował, ojciec kazał trzymać zniknięcie Sha-uni w tajemnicy.
- Twój ojciec ma szansę zostać przewodniczącym, na pewno jesteś bardzo dumny.
Yu odetchnął z ulgą.
- Tak - odparł nieszczerze.
Juka, bo tak miała na imię dziewczyna, usiadła na ławeczce i, przechyliwszy głowę w stronę ramienia, wpatrywała się w niego.
- To... co cię sprowadza? - zapytała.
Yu milczał, zastanawiał się, co może jej powiedzieć, nie chciał wzbudzać zbędnej sensacji.
- Chodzi o Sha-uni - powiedział powoli, wciąż myśląc, jak to rozegrać.
Juka uniosła brwi w niemym pytaniu.
Nie wpuszczono go do domu, lecz zaprowadzono do altany w ogrodzie.
Dziwną, żywą budowlę tworzyło pięć pnących krzewów wspartych na stalowej
konstrukcji. Yu wszedł do środka, wewnątrz panowała przyjemna
atmosfera.
- Wybacz, że kazałam ci czekać - powiedziała przybyła przed chwilą młoda kobieta. Yu znał ją z widzenia. - Słyszałam co się stało...
Mężczyzna uniósł brwi z zaskoczenia, z tego co się orientował, ojciec kazał trzymać zniknięcie Sha-uni w tajemnicy.
- Twój ojciec ma szansę zostać przewodniczącym, na pewno jesteś bardzo dumny.
Yu odetchnął z ulgą.
- Tak - odparł nieszczerze.
Juka, bo tak miała na imię dziewczyna, usiadła na ławeczce i, przechyliwszy głowę w stronę ramienia, wpatrywała się w niego.
- To... co cię sprowadza? - zapytała.
Yu milczał, zastanawiał się, co może jej powiedzieć, nie chciał wzbudzać zbędnej sensacji.
- Chodzi o Sha-uni - powiedział powoli, wciąż myśląc, jak to rozegrać.
Juka uniosła brwi w niemym pytaniu.
- Opowiadała ci może o swoim pobycie na Olteranie?
- Tak, pyszniła się tą misją przed odlotem, ale po powrocie była jakaś przybita. Pytałam ją, co się stało, lecz nie chciała nic powiedzieć. Może Tatsune wie coś więcej, były ze sobą trochę bliżej. Coś się stało?
Yu-shen zapatrzył się na wodę spływającą kaskadą po sztucznym ogrodowym wodospadzie.
- Tego właśnie chcę się dowiedzieć - szepnął, wciąż nie mogąc oderwać wzroku.
Juka wstała.
- Czy najstarszy syn i dziedzic rodu Shen ma problem, z którym nie może sobie sam poradzić? - zapytała, uśmiechając się. - Może trzeba mu kogoś, kto by go wsparł?
Yu-shen wzdrygnął się, czując dotyk jej zimnych palców na ramieniu, myślami był daleko.
- Nie trzeba mi pomocy - rzekł, chwytając ją za rękę tylko po to, by nie czuć tego dziwnego chłodu. - Powiadasz, że Tatsune może wiedzieć więcej?
- Tak... ale słyszałam, że wyjechała! - krzyknęła jeszcze za odchodzącym Yu-shenem. Westchnęła głośno, gdy jego sylwetka zniknęła za bramą ogrodu i poszła do domu.
- Czy to był syn Mu-shena? - usłyszała pytanie, które padło z ust jej matki, zaraz po tym, jak przekroczyła próg.
- Tak - odparła lakonicznie. - Przyszedł prosić mnie o rękę, ale go pogoniłam - zażartowała.
Yu nie dosłyszał już ostatnich słów Juki, prosto z jej domu udał się do Tatsune. Niestety, młodej kobiety nie było w mieście, jej matka twierdziła, że udała się do swojej rodziny na wieś. Taki obrót sytuacji bardzo pasował Yu-shenowi, bo mógł zabrać jeden ze statków i udać się najpierw, i przede wszystkim, w poszukiwaniu swojej żony, żywej bądź martwej, to już nie miało znaczenia. Jakże on żałował, że jego ojciec był takim wyzutym ze wszelkich uczuć i współczucia draniem. Mu-shen potrafił być miły i wspaniale udawał kochającego ojca, lecz kto raz poznał mroczne zakamarki jego duszy, ten już nigdy nie ujrzał jasnej strony jego charakteru. Stawał się niemym współuczestnikiem wszelkich bezeceństw i knowań Radnego.
- Tak, pyszniła się tą misją przed odlotem, ale po powrocie była jakaś przybita. Pytałam ją, co się stało, lecz nie chciała nic powiedzieć. Może Tatsune wie coś więcej, były ze sobą trochę bliżej. Coś się stało?
Yu-shen zapatrzył się na wodę spływającą kaskadą po sztucznym ogrodowym wodospadzie.
- Tego właśnie chcę się dowiedzieć - szepnął, wciąż nie mogąc oderwać wzroku.
Juka wstała.
- Czy najstarszy syn i dziedzic rodu Shen ma problem, z którym nie może sobie sam poradzić? - zapytała, uśmiechając się. - Może trzeba mu kogoś, kto by go wsparł?
Yu-shen wzdrygnął się, czując dotyk jej zimnych palców na ramieniu, myślami był daleko.
- Nie trzeba mi pomocy - rzekł, chwytając ją za rękę tylko po to, by nie czuć tego dziwnego chłodu. - Powiadasz, że Tatsune może wiedzieć więcej?
- Tak... ale słyszałam, że wyjechała! - krzyknęła jeszcze za odchodzącym Yu-shenem. Westchnęła głośno, gdy jego sylwetka zniknęła za bramą ogrodu i poszła do domu.
- Czy to był syn Mu-shena? - usłyszała pytanie, które padło z ust jej matki, zaraz po tym, jak przekroczyła próg.
- Tak - odparła lakonicznie. - Przyszedł prosić mnie o rękę, ale go pogoniłam - zażartowała.
Yu nie dosłyszał już ostatnich słów Juki, prosto z jej domu udał się do Tatsune. Niestety, młodej kobiety nie było w mieście, jej matka twierdziła, że udała się do swojej rodziny na wieś. Taki obrót sytuacji bardzo pasował Yu-shenowi, bo mógł zabrać jeden ze statków i udać się najpierw, i przede wszystkim, w poszukiwaniu swojej żony, żywej bądź martwej, to już nie miało znaczenia. Jakże on żałował, że jego ojciec był takim wyzutym ze wszelkich uczuć i współczucia draniem. Mu-shen potrafił być miły i wspaniale udawał kochającego ojca, lecz kto raz poznał mroczne zakamarki jego duszy, ten już nigdy nie ujrzał jasnej strony jego charakteru. Stawał się niemym współuczestnikiem wszelkich bezeceństw i knowań Radnego.
- Muszę wziąć jeden statek - oznajmił stanowczo, stojąc przed ojcem.
Mu-shen oderwał się od przeglądania plików dotyczących spraw Rady i
spojrzał na syna. Yu nie spuścił wzroku, choć normalnie zrobiłby to.
- Po co ci on? - zapytał Mu-shen, odchylając się w fotelu do tyłu.
- Najpierw polecę pochować żonę i synów, potem odnajdę Sha-uni i tego
rzeźnika. Nie pytam cię o zgodę. Po prostu informuję cię, że zabieram
statek.
Mu-shen przez chwilę w milczeniu przyglądał się synowi, a powróciwszy do przeglądania plików, rzekł:
- Wreszcie zachowujesz się jak mężczyzna. Zaczynałem wątpić w to, czy
jesteś moim synem. Bierz, co chcesz. Zrób, co powiedziałeś.
Yu stał jeszcze przez jakiś czas i przyglądał się ojcu w milczeniu, sam nie wiedział, co tak naprawdę do niego czuje.
- Chcesz czegoś jeszcze? - zapytał ojciec.
- Nie.
- Szkoda - odparł Mu-shen podnosząc wzrok na syna. - Jednak nie jesteś mężczyzną.
Yu zacisnął pięści.
- Później - wyszeptał i wyszedł.
W domu panował popołudniowy spokój, czas odpoczynku przed
wieczornymi zajęciami. Kobiety z małymi dziećmi spały, czytały bądź
grały w różne gry. Jego bracia siedzieli w ogrodzie i żywo o czymś
dyskutowali. Yu przeszedł obok nich bez słowa, nie zareagował też w
żaden sposób na ich głupie zaczepki. Znalazłszy się w pokojach swojej
matki, stanął zadziwiony tym, co tam zastał. Jego matka, pierwsza i
najstarsza żona Mu-shena, kobieta, która wniosła w jego dom nie tylko
spory posag i dobre geny, gościła w swoim małym saloniku Jukę i jej
matkę. Dziewczyna obdarzyła go takim spojrzeniem, jakby chciała
powiedzieć "przepraszam".
- Och, Yu. Właśnie o tobie rozmawiałyśmy - rzekła matka, wyciągnąwszy w jego stronę chudą, drżącą rękę.
Yu-shen powiódł spojrzeniem po zgromadzonych kobietach.
- Przyszedłem się pożegnać - powiedział do matki, chwytając jej dłoń i na znak szacunku, jakim ją darzył, skłonił się.
- Wyjeżdżasz?
Potwierdził skinieniem głowy.
- Odwiedzisz może te biedne sierotki? - zapytała, z wysiłkiem
dźwigając się z miejsca i, utykając, podeszła do wielkiej, starej komody
zrobionej z grubych, lakierowanych desek zdobionych ornamentami
roślinnymi. Yu-shen milczał, choć wiedział, że ona zrozumiałaby,
dlaczego nie powiedział jej prawdy o dzieciach.
- Tak - odparł.
Matka otworzyła górną szufladę i wydobyła z niej drewniane pudełko. Podeszła z nim do syna i podając mu je rzekła:
Matka otworzyła górną szufladę i wydobyła z niej drewniane pudełko. Podeszła z nim do syna i podając mu je rzekła:
- Nie wiem, czy go pamiętasz, to twój pierwszy. Kazał go zrobić dla ciebie mój ojciec.
Yu uchylił wieko, wewnątrz znajdował się mały ćwiczebny dysk, dostosowany do drobnych rąk dziecka.
- To dla starszego, wiem, że jest jeszcze za mały, ale im wcześniej
zacznie ćwiczyć tym szybciej się nauczy. Niech chociaż jeden ma
szansę... biedne sierotki - dokończyła, siadając.
Yu
wziął prezenty od matki przeznaczone dla jego własnych synów. Nie
powiedział jej, gdy żyli, po co miał mówić po ich śmierci. Skłoniwszy
się ponownie, wyszedł.
Dom, niewielka willa na przedmieściach małego yautjańskiego miasteczka była miejscem radosnych uniesień, dumnych spojrzeń i drobnych chwil smutku, gdy któryś z chłopców, przewróciwszy się, płakał. Był miejscem tych niewielu namiętnych chwil, którym Yu-shen mógł w spokoju oddać się w objęciach żony, był nadzieją na przyszłość i ucieczką od teraźniejszości - teraz pusty, ciemny, zimny i zdemolowany upewniał go o okrucieństwie ojca i nieczułości braci.
Krew
w żyłach Łowcy zawrzała na ten widok; roztrzaskane meble, porzucone
dziecięce zabawki i ślady krwi na ścianach i podłodze. Yu-shen zacisnął
pięści aż skóra na knykciach przybrała jaśniejszy kolor. Nie było go tu,
nie było go, gdy najbardziej go potrzebowali.
Podszedł
do wielkiej plamy krwi na podłodze i kucnął przy niej, z paska odczepił
niewielkie pudełko, wskazującym palcem przesunął delikatnie po jego
powierzchni, urządzenie otworzyło się. Yu-shen pobrał niewielką ilość
zaschniętej krwi i włożył ją do przeźroczystej fiolki, którą wypełnił
zaraz płynem, wstrząsnął nią delikatnie, odczekał chwilę, a potem
strzykawką umieścił próbkę w spektrometrze komputera. Analiza nie trwała
długo - krew należała do jednego z jego braci, a to oznaczało, że albo
jeden z nich zdradził, albo w całą sprawę wmieszał się ktoś trzeci.
Mirja
- jego żona - nienawidziła broni i brzydziła się przemocą, z całą
pewnością stanęłaby w obronie dzieci, ale czy miała szansę z
doświadczonymi Łowcami, i to trzema? Tchórzliwi dranie! przemknęło mu przez myśl.
Mirja
kochała męża, lecz w domu zabraniała mu nosić broń, miał ją zostawiać
na pokładzie statku, tak by chłopcy nigdy jej nie widzieli. Kobieta nie
chciała dla nich losu myśliwego. Nie uważała, by zabijanie
przedstawicieli innych gatunków było czymś złym, ale wolała, aby
synowie, tak jak mężczyźni z jej rodziny, zostali rzemieślnikami. To
odpowiadało też jemu.
Wyprostował się, rozejrzał jeszcze raz, potem przekroczył roztrzaskany stół i udał się w kierunku sypialni żony. Coś nie dawało mu spokoju. Jakieś dziwne przeczucie lub nadzieja ciągle tliły się w niespokojnym umyśle. W pokoju zajrzał do szafy, wszystkie ubrania - tak mu się zdawało, poza dwoma sukienkami, tymi, które przywiózł jej ze stolicy - wisiały na miejscu. Sprawdził jeszcze pokój chłopców, to samo, zniknęły tylko tuniki z miękkiej skóry. Wszystkie rzeczy przywiózł z Yautu. Czy to miało jakieś znaczenie? Reszta rzeczy wyglądała tak jak zawsze. Yu-shen oparł rozpalone czoło o zewnętrzną skośną ścianę trapezowatego budynku. Powierzchnia była gładka i przyjemnie chłodna. Coś tu wyraźnie było nie tak. Ojciec nie wspomniał ani słowem o jego rodzinie, nie pochwalił się ich odciętymi głowami, nie mówił też nic o trójce, którą tu przysłał. Ślady walki wskazywały, że na pewno tu byli, ale po co ktoś zabierałby ubrania, pozostawiając najcenniejsze przedmioty?
Wyprostował się, rozejrzał jeszcze raz, potem przekroczył roztrzaskany stół i udał się w kierunku sypialni żony. Coś nie dawało mu spokoju. Jakieś dziwne przeczucie lub nadzieja ciągle tliły się w niespokojnym umyśle. W pokoju zajrzał do szafy, wszystkie ubrania - tak mu się zdawało, poza dwoma sukienkami, tymi, które przywiózł jej ze stolicy - wisiały na miejscu. Sprawdził jeszcze pokój chłopców, to samo, zniknęły tylko tuniki z miękkiej skóry. Wszystkie rzeczy przywiózł z Yautu. Czy to miało jakieś znaczenie? Reszta rzeczy wyglądała tak jak zawsze. Yu-shen oparł rozpalone czoło o zewnętrzną skośną ścianę trapezowatego budynku. Powierzchnia była gładka i przyjemnie chłodna. Coś tu wyraźnie było nie tak. Ojciec nie wspomniał ani słowem o jego rodzinie, nie pochwalił się ich odciętymi głowami, nie mówił też nic o trójce, którą tu przysłał. Ślady walki wskazywały, że na pewno tu byli, ale po co ktoś zabierałby ubrania, pozostawiając najcenniejsze przedmioty?
Yu-shen
wyszedł przed dom, stanął na jego progu, uniósł twarz ku powiewom
chłodnego wilgotnego wiatru. Na zachodzie, nad lasem, unosiły się
ogromne, granatowo-siwe, przesiąknięte wodą chmury. Nareszcie nadeszła i
tak spóźniona w tym roku pora monsunowych deszczy. Wkrótce zacznie
padać i woda zmyje wszelkie ślady i kurz z budynków, ulic i obelisków
chwalebnych Paya. Dziwne, ale odniósł wrażenie, że nie tylko pogoda się
zmieni.
Wysoki, trochę przygarbiony Yautjańczyk wycinał ostrym sierpem
wysokie, zeschnięte trawy wokół swojego domu i uważnie
przyglądał się stojącemu przed domem sąsiadki mężczyźnie. Rozpoznał go,
niespokojnie rozejrzał się po okolicy, a potem szybko schronił się
we wnętrzu własnego budynku.
Tym czasem Yu-shen postanowił odwiedzić miejscowy posterunek
Rozjemców. Niestety oni nie mogli mu pomóc, bo nikt nie zgłosił
zaginięcia Mirji, ale gdyby szukał zwłok trzech wojowników to owszem,
krematorium jest w posiadaniu takich ciał, znalezionych w przetwórni
śmieci. Niestety, zwłoki nie nadawały się do identyfikacji. Rozjemcy
próbowali oznaczyć genetyczne markery, ale okazało się, że wojowników
nie ma w bazie danych, więc doszli do wniosku, że to bracia Złej Krwi.
Yu-shen uśmiechnął się ponuro, nie zdziwił go ten fakt, ojciec
kategorycznie i oficjalnie sprzeciwiał się praktyce gromadzenia
genetycznych profilów w bazach danych. Nigdy nie poddał się temu
zabiegowi i zabronił tego swoim dzieciom. Posiadali prywatną bazę danych
genetycznych kodów rodziny, ale nie miał do niej dostępu nikt z
zewnątrz.
Immunitety dyplomatyczne, powinno się je uchylić, pomyślał Łowca.
Naczelnik Rozjemców rozłożył
bezradnie ręce. Jeżeli Yu-shen zgłosi zaginięcie, on będzie mógł
rozpocząć śledztwo, tylko i wyłącznie wtedy. Mąż Mirji zastanawiał się
przez chwilę, siedząc naprzeciwko Komendanta i skubiąc skórę przy dolnym
kle.
- Nie -
powiedział w końcu. - Nie chcę zgłosić zaginięcia. Żona po prostu chce
mi zrobić na złość i pewnie zaszyła się gdzieś urodziny.
- Jest pan pewien? Moglibyśmy...
-
Tak, jestem pewien - odparł stanowczo Yu-shen. Oficjalna procedura
poszukiwawcza zakładała poinformowanie wszystkich posterunków Rozjemców w
całym kraju, a ojciec, jako Radny, miał do nich dostęp. Domyśliłby się,
że Yu-shen uważa, że Mirja nie zginęła.
- Dziękuję za poświęcony mi czas - powiedział, wstając z miejsca. Uścisnął ramię Komendanta i wyszedł przed posterunek.
- Tssst. - Usłyszał za sobą. - Niee oogladaj się zaa sieebie -
powiedział znajomy, zacinający się głos. Yu-shen rozpoznał w nim
jąkającego się sąsiada żony, Ung-sa.
- Uudawaaj, jaak byś się naad czyymś zaastanaawiał - powiedział Ung-sa. -
Pootem idź doo swoojego staatku, wsiądź doo niegoo i nie wyłaź doo
nocy, pootem zostaaw włączone światłaa i wymnkijj się, alee tak, żeeby
cię nikt nie zaauwaażył. Śledzą cię - dodał całkiem wyraźnie i bez
zająknięcia.
Właz techniczny, przemknęło przez myśl Yu-shena.
- O północy bęędę czekał przyy staarej koopalni - dokończył Ung-sa, a
potem dało się słyszeć pękanie łamanych gałązek i całkiem spory hałas,
gdy Yautja, potknąwszy się, zwalił się całą swoją
stupiędziesięciokilogramową masą na ziemię. - Pauk! - Dobiegło jeszcze
zza krzaków.
Yu-shen był spokojnym mężczyzną, ale nienawidził czekania. Siedząc w
swoim fotelu przy sterach, bujał się do przodu i do tyłu i co chwilę
spoglądał na komputer, który ze stoickim spokojem i niezmienną
prędkością odmierzał upływający czas. Wieczór jeszcze nie nastał, lecz
na zewnątrz było już zupełnie ciemno. Chmury, które rano były na
horyzoncie, teraz całkowicie przesłoniły niebo i lały się z nich strugi
upiornie gęstego deszczu. Widoczność spadła prawie do zera, co mogło
tylko ułatwiać Yu-shenowi wymknięcie się "eskorcie", ale z pewnością nie
ułatwi mu odnalezienia drogi do kopalni, był tam przecież tylko raz.
Poza tym miał wrażenie, że jego bracia, czy ktokolwiek go
śledził, siedzieli teraz na statku i ani myśleli wyłazić na tę ulewę.
Ze snu wyrwało go ciche, elektroniczne piszczenie. Łowca przetarł zaspane oczy, przeciągnął się, aż strzeliło mu w stawach, a potem raźnym już krokiem pomaszerował do maszynowni. Uniósł jedną z płyt, które przykrywały podłogę i zajrzał w głąb całkiem sporego tunelu. Szyb techniczny służył do konserwacji i napraw silnika i maił swoje wyjście w pobliżu jednej z wysuwanych podpór postojowych statku. Yu-shen wśliznął się do niego i pełznąc na czworaka dotarł do włazu, uchylił go nieznacznie, zimne, wilgotne powietrze od razu wdarło się do wnętrza. Łowca ostrożnie wysunął się z niego, zawisł na rękach, po czym puścił się i z chlupotem wylądował w sporej kałuży znajdującej się pod statkiem. Zamknął właz, nie było sensu uruchamiać kamuflażu, woda zdradziłaby jego obecność, wywołując na powierzchni siatki pokrywającej ciało niewielkie elektryczne spięcia.
Ze snu wyrwało go ciche, elektroniczne piszczenie. Łowca przetarł zaspane oczy, przeciągnął się, aż strzeliło mu w stawach, a potem raźnym już krokiem pomaszerował do maszynowni. Uniósł jedną z płyt, które przykrywały podłogę i zajrzał w głąb całkiem sporego tunelu. Szyb techniczny służył do konserwacji i napraw silnika i maił swoje wyjście w pobliżu jednej z wysuwanych podpór postojowych statku. Yu-shen wśliznął się do niego i pełznąc na czworaka dotarł do włazu, uchylił go nieznacznie, zimne, wilgotne powietrze od razu wdarło się do wnętrza. Łowca ostrożnie wysunął się z niego, zawisł na rękach, po czym puścił się i z chlupotem wylądował w sporej kałuży znajdującej się pod statkiem. Zamknął właz, nie było sensu uruchamiać kamuflażu, woda zdradziłaby jego obecność, wywołując na powierzchni siatki pokrywającej ciało niewielkie elektryczne spięcia.
Yu-shen
puścił się pędem w stronę lasu, już po chwili był zupełnie mokry.
System satelitarnego namierzania położenia znacznie ułatwił mu sprawę,
niestety wskazywał on zawsze najkrótszą drogę, a ta często okazywała się
być przecięta wąwozem z rwącą rzeką, stromym wzniesieniem, bądź terenem
porośniętym kolczastymi krzakami wręcz niemożliwymi do przebycia. Na
nieszczęście dla Yu-shena jego drogę przecinała rzeka o ciepłych
jeszcze, o tej porze yautjańsiego roku, wodach. Łowca wzdrygnął się
przed wejściem w muliste, mętne wody, na powierzchni których padający
deszcz tworzył spore bąble. Zanurzony po pas z rękami uniesionymi w górę
przedzierał się przez wolno płynącą breję. Za dwa dni woda w rzece
wzbierze i przebycie jej wpław będzie niemożliwe.
Drugi
brzeg okazał się bardziej stromy i Yu-shen musiał pomóc sobie niewielką
wyciągarką. Wypełzł na brzeg, odczekał chwilę, aż wzburzone tętno nieco
osłabnie i podniósł się na nogi.
- Wstrętne paskudztwo - wycharczał wściekle, wydobywając nóż
przyczepiony do paska. Podgrzał jego ostrze laserem i podpiekł pierwszą
"pijawkę", która wraz ze swymi siostrami przylgnęła mu do ud. - O wy
suki, yautjańskiej krwi wam się zachciało? - pytał przypalane kolejno
pasożyty, które pod wpływem gorąca kurczyły się i puszczały.
Jeszcze
tylko parę minut szybkiego biegu i Yu-shen
znalazł się w pobliżu wskazanej na mapie komputera polany przed
kopalnią. Zwolnił teraz i ostrożnie przekradał się od drzewa do drzewa. Na
usianym skalnymi odłamkami terenie przed ogromnym wejściem znajdującym
się w ścianie wysokiego na trzydzieści metrów urwiska nie było nikogo.
Łowca ostrożnie zsunął się z ostatniego drzewa i skradając się bokiem
placu, zbliżył się do wejścia. Tuż przed nim uruchomił system
termowizyjny, wewnątrz ukazała się czerwono-pomarańczowa plama o
yautjoidalnych kształtach. Yu-shen sięgnął po włócznię.
Atak najlepszą obroną, pomyślał na chwilę przed nim.
- Yu! Nie!- Krótkie słowa powstrzymały go w ostatniej chwili. Wypuścił włócznię z ręki i pochwycił swoją żonę.
- Mir! Na Paya, mogłem cię zabić. - Szeptał, przytulając ją i starając się uspokoić skołatane serce.
Yu-shen wraz z żoną stali u wlotu do kopalni i mocno się przytulali. Na zewnątrz szalała ulewa. Wielkie krople z pluskiem uderzały o powierzchnie kałuż i rozbryzgiwały się o skalne podłoże. Chłodny wiatr zacinał deszczem do wnętrza kopalni, a mokre ciało Yu-shena nasączyło też cienką sukienkę Mirji. Nagle kobieta odsunęła od siebie męża i spoliczkowała go. Yu-shen złapał za piekącą od uderzenia twarz, wytrzeszczając ze zdziwienia oczy.
- To za to, że naraziłeś chłopców - krzyknęła kobieta.
- Ja? Czy to moja wina, że mam ojca tyrana? - bronił się Yu.
- Och, oczywiście, że nie twoja, ale pomyślałeś choć raz, co byłoby dobre dla naszych synów?
- Zawsze myślałem tylko i wyłącznie o waszym bezpieczeństwie. Ojciec nie wyraził zgody na mój ożenek. W jego mniemaniu byłaś... jesteś...
- No, jaka? Nieodpowiednia dla ciebie, tak!
Yu-shen milczał i chociaż ojciec nigdy nie powiedział tego wprost, to on wiedział, że tak właśnie by było. Mirja nie pochodziła z wyżyn społecznych Yautu, stolicy planety, a ojciec ze swoimi zapatrywaniami na władzę z całą pewnością wybrałby Yu-shenowi kobietę z wyższych sfer.
- Gdybyś wiedziała, jakie katusze przechodziłem, myśląc, że nie żyjecie - powiedział wpatrując się we własne stopy, by ukryć przed nią wyraz twarzy.
Mirja zacisnęła usta, łzy cisnęły się jej do oczu. Przez tych kilka dni miała czas, by wszystko przemyśleć. W głębi duszy nie winiła męża, było jej dobrze w ich tajemnym związku. Kochała to miasteczko i za żadne skarby czy przywileje nie przeniosłaby się do stolicy.
- Obiecałem sobie, że go zabiję.
Krótkie ciche stwierdzenie wyrwało ją z rozmyślań. Spojrzała na Yu-shena.
- Co powiedziałeś?
- Że go zabiję. Za to, co chciał zrobić tobie, chłopcom i mnie. I za wszystko zło, które kiedykolwiek czyniłem ja, czy którykolwiek z moich braci, w jego imieniu.
- Yu nie możesz, to twój ojciec. - Ujęła go za ramiona. - Wiem, że ci ciężko... mnie też, ale mimo wszystko... to nie jest najlepsze rozwiązanie.
- Nie rozumiesz? - Yu-shen spojrzał żonie głęboko w oczy. - On nie spocznie. Jeżeli dowie się, że żyjesz, nie spocznie, póki was nie wykończy i mnie za nieposłuszeństwo też. - Pomyśl o chłopcach. Chcesz dla nich życia w hańbie? Dzieci ojcobójcy, nawet u nas...
- Wyzwę go na pojedynek.
- I przegraasz. - Z kopalni dobiegł go jąkający się głos, a mroków podziemi wyszedł Ung-sa.
Zaskoczony Yu-shen sięgnął po broń.
- Nie gooorączkuuuj się tak baaardzo – uspokoił go Ung-sa.
Yu zdjął dłoń z rękojeści długiego noża i wsparł ją na biodrze, przekrzywił głowę w stronę lewego ramienia i prychnął z oburzeniem.
- Nie wtrącaj się, dziadku – powiedział.
- Yu! Jak możesz? Ung-sa pomógł mnie i chłopcom tamtej nocy. Powinieneś być mu wdzięczny.
- I jestem, ale nie muszę się z nim zgadzać – odparł młody Łowca.
- Nie, nieee musisz się zeee mną zgaaadzać, lecz widzę, że nieee doooceniasz również swooojego ojca – kontynuował, jąkając się, Ung-sa.
- Mylisz się – bronił się Yu-shen. - Doskonale zdaję sobie sprawę z jego umiejętności i wiem, że mogę go pokonać.
Przygarbiony Yautjańczyk machnął z rezygnacją ręką.
- Nieee będę cię teeeraz przekooonywał. Wkrótce sam się zooorientujesz.
- Swoją drogą to ciekaw jestem, jak taki ramol, jak ty, poradził sobie z trójką moich braci, przy czym sam Goth wart był trzech wojowników?
Ung-sa stał u wlotu kopalni i wpatrywał się tępym, zamyślonym spojrzeniem w ogromne bąble powstające na kałużach.
- Lin-kar mi pomógł – powiedział ni to do siebie ni do towarzyszy.
Yu-shen poczuł ścisk w żołądku.
- Co powiedziałeś? – wychrypiał, a jego głos zabrzmiał dziwnie sztucznie, prawie jak wygenerowany przez komputer.
- Nic takiego. - Ocknął się z zadumy garbaty jąkała.
- Słyszałem bardzo wyraźnie. Powiedziałeś Lin-kar. Znasz go? - Napięcie w głosie Yu-shena było już bardzo wyraźnie słyszalne.
Ung-sa domyślił się, że palnął jakąś gafę, lecz odwrotu już nie było.
- Owszem, znam. Tak jak twój ojciec. Zdaje się, że oni obaj za sobą nie przepadają.
Yu zacisnął pięści. Oto stał przed nim Yautja, który mógł posiadać wskazówki na rozwiązanie jego problemów. Yautja, który znał osobiście największego wroga ojca, który był mu niczym drzazga za paznokciem i opiłek w oku. Którego imię doprowadzało Mu-shena do wściekłości. Teraz wystarczyło wyciągnąć ze starego wszystko, co wie.
Yu-shen wraz z żoną stali u wlotu do kopalni i mocno się przytulali. Na zewnątrz szalała ulewa. Wielkie krople z pluskiem uderzały o powierzchnie kałuż i rozbryzgiwały się o skalne podłoże. Chłodny wiatr zacinał deszczem do wnętrza kopalni, a mokre ciało Yu-shena nasączyło też cienką sukienkę Mirji. Nagle kobieta odsunęła od siebie męża i spoliczkowała go. Yu-shen złapał za piekącą od uderzenia twarz, wytrzeszczając ze zdziwienia oczy.
- To za to, że naraziłeś chłopców - krzyknęła kobieta.
- Ja? Czy to moja wina, że mam ojca tyrana? - bronił się Yu.
- Och, oczywiście, że nie twoja, ale pomyślałeś choć raz, co byłoby dobre dla naszych synów?
- Zawsze myślałem tylko i wyłącznie o waszym bezpieczeństwie. Ojciec nie wyraził zgody na mój ożenek. W jego mniemaniu byłaś... jesteś...
- No, jaka? Nieodpowiednia dla ciebie, tak!
Yu-shen milczał i chociaż ojciec nigdy nie powiedział tego wprost, to on wiedział, że tak właśnie by było. Mirja nie pochodziła z wyżyn społecznych Yautu, stolicy planety, a ojciec ze swoimi zapatrywaniami na władzę z całą pewnością wybrałby Yu-shenowi kobietę z wyższych sfer.
- Gdybyś wiedziała, jakie katusze przechodziłem, myśląc, że nie żyjecie - powiedział wpatrując się we własne stopy, by ukryć przed nią wyraz twarzy.
Mirja zacisnęła usta, łzy cisnęły się jej do oczu. Przez tych kilka dni miała czas, by wszystko przemyśleć. W głębi duszy nie winiła męża, było jej dobrze w ich tajemnym związku. Kochała to miasteczko i za żadne skarby czy przywileje nie przeniosłaby się do stolicy.
- Obiecałem sobie, że go zabiję.
Krótkie ciche stwierdzenie wyrwało ją z rozmyślań. Spojrzała na Yu-shena.
- Co powiedziałeś?
- Że go zabiję. Za to, co chciał zrobić tobie, chłopcom i mnie. I za wszystko zło, które kiedykolwiek czyniłem ja, czy którykolwiek z moich braci, w jego imieniu.
- Yu nie możesz, to twój ojciec. - Ujęła go za ramiona. - Wiem, że ci ciężko... mnie też, ale mimo wszystko... to nie jest najlepsze rozwiązanie.
- Nie rozumiesz? - Yu-shen spojrzał żonie głęboko w oczy. - On nie spocznie. Jeżeli dowie się, że żyjesz, nie spocznie, póki was nie wykończy i mnie za nieposłuszeństwo też. - Pomyśl o chłopcach. Chcesz dla nich życia w hańbie? Dzieci ojcobójcy, nawet u nas...
- Wyzwę go na pojedynek.
- I przegraasz. - Z kopalni dobiegł go jąkający się głos, a mroków podziemi wyszedł Ung-sa.
Zaskoczony Yu-shen sięgnął po broń.
- Nie gooorączkuuuj się tak baaardzo – uspokoił go Ung-sa.
Yu zdjął dłoń z rękojeści długiego noża i wsparł ją na biodrze, przekrzywił głowę w stronę lewego ramienia i prychnął z oburzeniem.
- Nie wtrącaj się, dziadku – powiedział.
- Yu! Jak możesz? Ung-sa pomógł mnie i chłopcom tamtej nocy. Powinieneś być mu wdzięczny.
- I jestem, ale nie muszę się z nim zgadzać – odparł młody Łowca.
- Nie, nieee musisz się zeee mną zgaaadzać, lecz widzę, że nieee doooceniasz również swooojego ojca – kontynuował, jąkając się, Ung-sa.
- Mylisz się – bronił się Yu-shen. - Doskonale zdaję sobie sprawę z jego umiejętności i wiem, że mogę go pokonać.
Przygarbiony Yautjańczyk machnął z rezygnacją ręką.
- Nieee będę cię teeeraz przekooonywał. Wkrótce sam się zooorientujesz.
- Swoją drogą to ciekaw jestem, jak taki ramol, jak ty, poradził sobie z trójką moich braci, przy czym sam Goth wart był trzech wojowników?
Ung-sa stał u wlotu kopalni i wpatrywał się tępym, zamyślonym spojrzeniem w ogromne bąble powstające na kałużach.
- Lin-kar mi pomógł – powiedział ni to do siebie ni do towarzyszy.
Yu-shen poczuł ścisk w żołądku.
- Co powiedziałeś? – wychrypiał, a jego głos zabrzmiał dziwnie sztucznie, prawie jak wygenerowany przez komputer.
- Nic takiego. - Ocknął się z zadumy garbaty jąkała.
- Słyszałem bardzo wyraźnie. Powiedziałeś Lin-kar. Znasz go? - Napięcie w głosie Yu-shena było już bardzo wyraźnie słyszalne.
Ung-sa domyślił się, że palnął jakąś gafę, lecz odwrotu już nie było.
- Owszem, znam. Tak jak twój ojciec. Zdaje się, że oni obaj za sobą nie przepadają.
Yu zacisnął pięści. Oto stał przed nim Yautja, który mógł posiadać wskazówki na rozwiązanie jego problemów. Yautja, który znał osobiście największego wroga ojca, który był mu niczym drzazga za paznokciem i opiłek w oku. Którego imię doprowadzało Mu-shena do wściekłości. Teraz wystarczyło wyciągnąć ze starego wszystko, co wie.