poniedziałek, 21 kwietnia 2014

28. Wreszcie wolny


     Uwolniony syn Mu-shena miał zrehabilitować się w oczach ojca, odnajdując siostrę i jej kochanka. Mężczyzna nie musiał być żywy, ojcu wystarczyła jego głowa. Natomiast pohańbioną w oczach ojca dziewczynę nie czekało nic ciekawego. W najlepszym wypadku odeślą ją na jakiś czas na prowincję, a potem zaaranżują jej wesele z mężczyzną nieznoszącym sprzeciwu, takim, który skutecznie wybije jej z głowy głupie pomysły i miłostki. A jej dzieciak? No cóż, trzeba przyznać, że miał dużo szczęścia. Nadzieja na przewodnictwo w Radzie zmiękczyła serce starego drania na tyle, że zgodził się, by wychowała go jedna z jego żon jako jego własne szczenię. "Rodzina musi się trzymać razem", powiedział, argumentując swoją decyzję.
     Polecenie ojca przekazał mu jeden z młodszych braci. Yu słuchał go w milczeniu. Rozkaz był prosty, a ojciec dawał mu swobodę działania. Najwyraźniej przekonany był o bezgranicznej wierności syna. 
Wysłuchawszy tego, co miał mu do przekazania ojciec, Yu ułożył sobie plan działania. Skrupulatnie przeszukał pokój siostry w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, gdzie mogła przebywać Sha-uni, a nie znalazłszy niczego, poprosił Mei-shena, by ten włamał się do plików zabezpieczonych hasłem i skopiował zawartość z folderu, w którym zapisane było nagranie z hełmu mistrza z dnia odwiedzin tajemniczego łowcy w czerwonej zbroi. Mei-shen wzbraniał się na początku, ale w twarzy starszego brata dostrzegł to, czego tak bardzo obawiał się u ojca: bezgraniczną determinację i nienawiść do sprzeciwu, pod tym względem Yu był jak ojciec.
     Siedząc w swojej sypialni, najstarszy potomek Mu-shena przeglądał zdobyty zapis, a wszystkie poczynione obserwacje notował. Zapis był krótki, ale dostarczał istotnych informacji; poszukiwany przez ojca osobnik dobrze znał układ domu, bo wiedział, jak się po nim poruszać, ktoś musiał mu wytłumaczyć, gdzie ma szukać więźnia. Tylko kto? Kto mógł być na tyle przebiegły albo głupi by wypuścić tu takiego mordercę? I jakim trzeba być szaleńcem, aby bez skrupułów mordować dzieci? Yu prychnął z pogardą. Nie musiał daleko szukać, ale odpowiedź, która mu się nasunęła, była tak szalona, że aż absurdalna. Ojciec, to mógł być ojciec. Tylko po co miałby w tak podstępny sposób uwalniać tego starca? A może odpowiedzią jest właśnie to, kim jest starzec? Zbyt wiele pytań...
Syn Mu-shena nagle doznał olśnienia. Shauni. Ona musi mieć coś z tym wspólnego, to ona złapała starca, wdała się w romans nie wiadomo z kim, a teraz zniknęła. To musi wszystko się ze sobą łączyć. 

     Yu-shen postanowił rozpocząć poszukiwania od odwiedzenia jednej z przyjaciółek Sha-uni. Dziewczyny podobno razem były na paradzie, z której Sha-uni już nie wróciła. Takie posunięcie wydawało mu się słuszne.

    Nie wpuszczono go do domu, lecz zaprowadzono do altany w ogrodzie. Dziwną, żywą budowlę tworzyło pięć pnących krzewów wspartych na stalowej konstrukcji. Yu wszedł do środka, wewnątrz panowała przyjemna atmosfera.
  - Wybacz, że kazałam ci czekać - powiedziała przybyła przed chwilą młoda kobieta. Yu znał ją z widzenia. 
   - Słyszałam co się stało...
Mężczyzna uniósł brwi z zaskoczenia, z tego co się orientował, ojciec kazał trzymać zniknięcie Sha-uni w tajemnicy. 
   - Twój ojciec ma szansę zostać przewodniczącym, na pewno jesteś bardzo dumny. 
Yu odetchnął z ulgą. 
   - Tak - odparł nieszczerze. 
Juka, bo tak miała na imię dziewczyna, usiadła na ławeczce i, przechyliwszy głowę w stronę ramienia, wpatrywała się w niego. 
   - To... co cię sprowadza? -  zapytała.
Yu milczał, zastanawiał się, co może jej powiedzieć, nie chciał wzbudzać zbędnej sensacji. 
   - Chodzi o Sha-uni - powiedział powoli, wciąż myśląc, jak to rozegrać. 
Juka uniosła brwi w niemym pytaniu.
   - Opowiadała ci może o swoim pobycie na Olteranie?
  - Tak, pyszniła się tą misją przed odlotem, ale po powrocie była jakaś przybita. Pytałam ją, co się stało, lecz nie chciała nic powiedzieć. Może Tatsune wie coś więcej, były ze sobą trochę bliżej. Coś się stało? 
Yu-shen zapatrzył się na wodę spływającą kaskadą po sztucznym ogrodowym wodospadzie. 
   - Tego właśnie chcę się dowiedzieć - szepnął, wciąż nie mogąc oderwać wzroku. 
Juka wstała. 
   - Czy najstarszy syn i dziedzic rodu Shen ma problem, z którym nie może sobie sam poradzić? - zapytała, uśmiechając się. - Może trzeba mu kogoś, kto by go wsparł?
Yu-shen wzdrygnął się, czując dotyk jej zimnych palców na ramieniu, myślami był daleko.
   - Nie trzeba mi pomocy - rzekł, chwytając ją za rękę tylko po to, by nie czuć tego dziwnego chłodu. - Powiadasz, że Tatsune może wiedzieć więcej? 
   - Tak... ale słyszałam, że wyjechała! - krzyknęła jeszcze za odchodzącym Yu-shenem. Westchnęła głośno, gdy jego sylwetka zniknęła za bramą ogrodu i poszła do domu. 
   - Czy to był syn Mu-shena? - usłyszała pytanie, które padło z ust jej matki, zaraz po tym, jak przekroczyła próg. 
   - Tak - odparła lakonicznie. - Przyszedł prosić mnie o rękę, ale go pogoniłam - zażartowała. 

     Yu nie dosłyszał już ostatnich słów Juki, prosto z jej domu udał się do Tatsune. Niestety, młodej kobiety nie było w mieście, jej matka twierdziła, że udała się do swojej rodziny na wieś. Taki obrót sytuacji bardzo pasował Yu-shenowi, bo mógł zabrać jeden ze statków i udać się najpierw, i przede wszystkim, w poszukiwaniu swojej żony, żywej bądź martwej, to już nie miało znaczenia. Jakże on żałował, że jego ojciec był takim wyzutym ze wszelkich uczuć i współczucia draniem. Mu-shen potrafił być miły i wspaniale udawał kochającego ojca, lecz kto raz poznał mroczne zakamarki jego duszy, ten już nigdy nie ujrzał jasnej strony jego charakteru. Stawał się niemym współuczestnikiem wszelkich bezeceństw i knowań Radnego.

   - Muszę wziąć jeden statek - oznajmił stanowczo, stojąc przed ojcem. Mu-shen oderwał się od przeglądania plików dotyczących spraw Rady i spojrzał na syna. Yu nie spuścił wzroku, choć normalnie  zrobiłby to.
   - Po co ci on? - zapytał Mu-shen, odchylając się w fotelu do tyłu.
   - Najpierw polecę pochować żonę i synów, potem odnajdę Sha-uni i tego rzeźnika. Nie pytam cię o zgodę. Po prostu informuję cię,  że zabieram statek.
Mu-shen przez chwilę w milczeniu przyglądał się synowi, a powróciwszy do przeglądania plików, rzekł:
   - Wreszcie zachowujesz się jak mężczyzna. Zaczynałem wątpić w to, czy jesteś moim synem. Bierz, co chcesz. Zrób, co powiedziałeś.
Yu stał jeszcze przez jakiś czas i przyglądał się ojcu w milczeniu, sam nie wiedział, co tak naprawdę do niego czuje.
   - Chcesz czegoś jeszcze? - zapytał ojciec.
   - Nie.
   - Szkoda - odparł Mu-shen podnosząc wzrok na syna. - Jednak nie jesteś mężczyzną.
Yu zacisnął pięści.
   - Później - wyszeptał i wyszedł.

     W domu panował popołudniowy spokój, czas odpoczynku przed wieczornymi zajęciami. Kobiety z małymi dziećmi spały, czytały bądź grały w różne gry. Jego bracia siedzieli w ogrodzie i żywo o czymś dyskutowali. Yu przeszedł obok nich bez słowa, nie zareagował też w żaden sposób na ich głupie zaczepki. Znalazłszy się w pokojach swojej matki, stanął zadziwiony tym, co tam zastał. Jego matka, pierwsza i najstarsza żona Mu-shena, kobieta, która wniosła w jego dom nie tylko spory posag i dobre geny, gościła w swoim małym saloniku Jukę i jej matkę. Dziewczyna obdarzyła go takim spojrzeniem, jakby chciała powiedzieć "przepraszam".
   - Och, Yu. Właśnie o tobie rozmawiałyśmy - rzekła matka, wyciągnąwszy w jego stronę chudą, drżącą rękę.
Yu-shen powiódł spojrzeniem po zgromadzonych kobietach.
   - Przyszedłem się pożegnać - powiedział do matki, chwytając jej dłoń i na znak szacunku, jakim ją darzył, skłonił się.
   - Wyjeżdżasz?
Potwierdził skinieniem głowy.
   - Odwiedzisz może te biedne sierotki? - zapytała, z wysiłkiem dźwigając się z miejsca i, utykając, podeszła do wielkiej, starej komody zrobionej z grubych, lakierowanych desek zdobionych ornamentami roślinnymi. Yu-shen milczał, choć wiedział, że ona zrozumiałaby, dlaczego nie powiedział jej prawdy o dzieciach.
   - Tak - odparł.
Matka otworzyła górną szufladę i wydobyła z niej drewniane pudełko. Podeszła z nim do syna i podając mu je rzekła:
   - Nie wiem, czy go pamiętasz, to twój pierwszy. Kazał go zrobić dla ciebie mój ojciec.
Yu uchylił wieko, wewnątrz znajdował się mały ćwiczebny dysk, dostosowany do drobnych rąk dziecka.
   - To dla starszego, wiem, że jest jeszcze za mały, ale im wcześniej zacznie ćwiczyć tym szybciej się nauczy. Niech chociaż jeden ma szansę... biedne sierotki - dokończyła, siadając.
Yu wziął prezenty od matki przeznaczone dla jego własnych synów. Nie powiedział jej, gdy żyli, po co miał mówić po ich śmierci. Skłoniwszy się ponownie, wyszedł.


    Dom, niewielka willa na przedmieściach małego yautjańskiego miasteczka była miejscem radosnych uniesień, dumnych spojrzeń i drobnych chwil smutku, gdy któryś z chłopców, przewróciwszy się, płakał. Był miejscem tych niewielu namiętnych chwil, którym Yu-shen mógł w spokoju oddać się w objęciach żony, był nadzieją na przyszłość i ucieczką od teraźniejszości - teraz pusty, ciemny, zimny i zdemolowany upewniał go o okrucieństwie ojca i nieczułości braci.
Krew w żyłach Łowcy zawrzała na ten widok; roztrzaskane meble, porzucone dziecięce zabawki i ślady krwi na ścianach i podłodze. Yu-shen zacisnął pięści aż skóra na knykciach przybrała jaśniejszy kolor. Nie było go tu, nie było go, gdy najbardziej go potrzebowali.
Podszedł do wielkiej plamy krwi na podłodze i kucnął przy niej, z paska odczepił niewielkie pudełko, wskazującym palcem przesunął delikatnie po jego powierzchni, urządzenie otworzyło się. Yu-shen pobrał niewielką ilość zaschniętej krwi i włożył ją do przeźroczystej fiolki, którą wypełnił zaraz płynem, wstrząsnął nią delikatnie, odczekał chwilę, a potem strzykawką umieścił próbkę w spektrometrze komputera. Analiza nie trwała długo - krew należała do jednego z jego braci, a to oznaczało, że albo jeden z nich zdradził, albo w całą sprawę wmieszał się ktoś trzeci.
Mirja - jego żona - nienawidziła broni i brzydziła się przemocą, z całą pewnością stanęłaby w obronie dzieci, ale czy miała szansę z doświadczonymi Łowcami, i to trzema? Tchórzliwi dranie! przemknęło mu przez myśl.
Mirja kochała męża, lecz w domu zabraniała mu nosić broń, miał ją zostawiać na pokładzie statku, tak by chłopcy nigdy jej nie widzieli. Kobieta nie chciała dla nich losu myśliwego. Nie uważała, by zabijanie przedstawicieli innych gatunków było czymś złym, ale wolała, aby synowie, tak jak mężczyźni z jej rodziny, zostali rzemieślnikami. To odpowiadało też jemu.

Wyprostował się, rozejrzał jeszcze raz, potem przekroczył roztrzaskany stół i udał się w kierunku sypialni żony. Coś nie dawało mu spokoju. Jakieś dziwne przeczucie lub nadzieja ciągle tliły się w niespokojnym umyśle. W pokoju zajrzał do szafy, wszystkie ubrania - tak mu się zdawało, poza dwoma sukienkami, tymi, które przywiózł jej ze stolicy - wisiały na miejscu. Sprawdził jeszcze pokój chłopców, to samo, zniknęły tylko tuniki z miękkiej skóry. Wszystkie rzeczy przywiózł z Yautu. Czy to miało jakieś znaczenie? Reszta rzeczy wyglądała tak jak zawsze. Yu-shen oparł rozpalone czoło o zewnętrzną skośną ścianę trapezowatego budynku. Powierzchnia była gładka i przyjemnie chłodna. Coś tu wyraźnie było nie tak. Ojciec nie wspomniał ani słowem o jego rodzinie, nie pochwalił się ich odciętymi głowami, nie mówił też nic o trójce, którą tu przysłał. Ślady walki wskazywały, że na pewno tu byli, ale po co ktoś zabierałby ubrania, pozostawiając najcenniejsze przedmioty?
Yu-shen wyszedł przed dom, stanął na jego progu, uniósł twarz ku powiewom chłodnego wilgotnego wiatru. Na zachodzie, nad lasem, unosiły się ogromne, granatowo-siwe, przesiąknięte wodą chmury. Nareszcie nadeszła i tak spóźniona w tym roku pora monsunowych deszczy. Wkrótce zacznie padać i woda zmyje wszelkie ślady i kurz z budynków, ulic i obelisków chwalebnych Paya. Dziwne, ale odniósł wrażenie, że nie tylko pogoda się zmieni.

     Wysoki, trochę przygarbiony Yautjańczyk wycinał ostrym sierpem wysokie, zeschnięte trawy wokół swojego domu i uważnie przyglądał się stojącemu przed domem sąsiadki mężczyźnie. Rozpoznał go, niespokojnie rozejrzał się po okolicy, a potem szybko schronił się we wnętrzu własnego budynku.

     Tym czasem Yu-shen postanowił odwiedzić miejscowy posterunek Rozjemców. Niestety oni nie mogli mu pomóc, bo nikt nie zgłosił zaginięcia Mirji, ale gdyby szukał zwłok trzech wojowników to owszem, krematorium jest w posiadaniu takich ciał, znalezionych w przetwórni śmieci. Niestety, zwłoki nie nadawały się do identyfikacji. Rozjemcy próbowali oznaczyć genetyczne markery, ale okazało się, że wojowników nie ma w bazie danych, więc doszli do wniosku, że to bracia Złej Krwi. Yu-shen uśmiechnął się ponuro, nie zdziwił go ten fakt, ojciec kategorycznie i oficjalnie sprzeciwiał się praktyce gromadzenia genetycznych profilów w bazach danych. Nigdy nie poddał się temu zabiegowi i zabronił tego swoim dzieciom. Posiadali prywatną bazę danych genetycznych kodów rodziny, ale nie miał do niej dostępu nikt z zewnątrz.

Immunitety dyplomatyczne, powinno się je uchylić, pomyślał Łowca.

Naczelnik Rozjemców rozłożył bezradnie ręce. Jeżeli Yu-shen zgłosi zaginięcie, on będzie mógł rozpocząć śledztwo, tylko i wyłącznie wtedy. Mąż Mirji zastanawiał się przez chwilę, siedząc naprzeciwko Komendanta i skubiąc skórę przy dolnym kle.
   - Nie - powiedział w końcu. - Nie chcę zgłosić zaginięcia. Żona po prostu chce mi zrobić na złość i pewnie zaszyła się gdzieś urodziny.
   - Jest pan pewien? Moglibyśmy...
 - Tak, jestem pewien - odparł stanowczo Yu-shen. Oficjalna procedura poszukiwawcza zakładała poinformowanie wszystkich posterunków Rozjemców w całym kraju, a ojciec, jako Radny, miał do nich dostęp. Domyśliłby się, że Yu-shen uważa, że Mirja nie zginęła. 
   - Dziękuję za poświęcony mi czas - powiedział, wstając z miejsca. Uścisnął ramię Komendanta i wyszedł przed posterunek.
   - Tssst. - Usłyszał za sobą. - Niee oogladaj się zaa sieebie - powiedział znajomy, zacinający się głos. Yu-shen rozpoznał w nim jąkającego się sąsiada żony, Ung-sa.
   - Uudawaaj, jaak byś się naad czyymś zaastanaawiał - powiedział Ung-sa. - Pootem idź doo swoojego staatku, wsiądź doo niegoo i nie wyłaź doo nocy, pootem zostaaw włączone światłaa i wymnkijj się, alee tak, żeeby cię nikt nie zaauwaażył. Śledzą cię - dodał całkiem wyraźnie i bez zająknięcia.

Właz techniczny, przemknęło przez myśl Yu-shena.

    - O północy bęędę czekał przyy staarej koopalni - dokończył Ung-sa, a potem dało się słyszeć pękanie łamanych gałązek i całkiem spory hałas, gdy Yautja, potknąwszy się, zwalił się całą swoją stupiędziesięciokilogramową masą na ziemię. - Pauk! - Dobiegło jeszcze zza krzaków.

     Yu-shen był spokojnym mężczyzną, ale nienawidził czekania. Siedząc w swoim fotelu przy sterach, bujał się do przodu i do tyłu i co chwilę spoglądał na komputer, który ze stoickim spokojem i niezmienną prędkością odmierzał upływający czas. Wieczór jeszcze nie nastał, lecz na zewnątrz było już zupełnie ciemno. Chmury, które rano były na horyzoncie, teraz całkowicie przesłoniły niebo i lały się z nich strugi upiornie gęstego deszczu. Widoczność spadła prawie do zera, co mogło tylko ułatwiać Yu-shenowi wymknięcie się "eskorcie", ale z pewnością nie ułatwi mu odnalezienia drogi do kopalni, był tam przecież tylko raz. Poza tym miał wrażenie, że jego bracia, czy ktokolwiek go śledził, siedzieli teraz na statku i ani myśleli wyłazić na tę ulewę.
Ze snu wyrwało go ciche, elektroniczne piszczenie. Łowca przetarł zaspane oczy, przeciągnął się, aż strzeliło mu w stawach, a potem raźnym już krokiem pomaszerował do maszynowni. Uniósł jedną z płyt, które przykrywały podłogę i zajrzał w głąb całkiem sporego tunelu. Szyb techniczny służył do konserwacji i napraw silnika i maił swoje wyjście w pobliżu jednej z wysuwanych podpór postojowych statku. Yu-shen wśliznął się do niego i pełznąc na czworaka dotarł do włazu, uchylił go nieznacznie, zimne, wilgotne powietrze od razu wdarło się do wnętrza. Łowca ostrożnie wysunął się z niego, zawisł na rękach, po czym puścił się i z chlupotem wylądował w sporej kałuży znajdującej się pod statkiem. Zamknął właz, nie było sensu uruchamiać kamuflażu, woda zdradziłaby jego obecność, wywołując na powierzchni siatki pokrywającej ciało niewielkie elektryczne spięcia.
Yu-shen puścił się pędem w stronę lasu, już po chwili był zupełnie mokry. System satelitarnego namierzania położenia znacznie ułatwił mu sprawę, niestety wskazywał on zawsze najkrótszą drogę, a ta często okazywała się być przecięta wąwozem z rwącą rzeką, stromym wzniesieniem, bądź terenem porośniętym kolczastymi krzakami wręcz niemożliwymi do przebycia. Na nieszczęście dla Yu-shena jego drogę przecinała rzeka o ciepłych jeszcze, o tej porze yautjańsiego roku, wodach. Łowca wzdrygnął się przed wejściem w muliste, mętne wody, na powierzchni których padający deszcz tworzył spore bąble. Zanurzony po pas z rękami uniesionymi w górę przedzierał się przez wolno płynącą breję. Za dwa dni woda w rzece wzbierze i przebycie jej wpław będzie niemożliwe.
Drugi brzeg okazał się bardziej stromy i Yu-shen musiał pomóc sobie niewielką wyciągarką. Wypełzł na brzeg, odczekał chwilę, aż wzburzone tętno nieco osłabnie i podniósł się na nogi.
   - Wstrętne paskudztwo - wycharczał wściekle, wydobywając nóż przyczepiony do paska. Podgrzał jego ostrze laserem i podpiekł pierwszą "pijawkę", która wraz ze swymi siostrami przylgnęła mu do ud. - O wy suki, yautjańskiej krwi wam się zachciało? - pytał przypalane kolejno pasożyty, które pod wpływem gorąca kurczyły się i puszczały.

Jeszcze tylko parę minut szybkiego biegu i Yu-shen znalazł się w pobliżu wskazanej na mapie komputera polany przed kopalnią. Zwolnił teraz i ostrożnie przekradał się od drzewa do drzewa. Na usianym skalnymi odłamkami terenie przed ogromnym wejściem znajdującym się w ścianie wysokiego na trzydzieści metrów urwiska nie było nikogo. Łowca ostrożnie zsunął się z ostatniego drzewa i skradając się bokiem placu, zbliżył się do wejścia. Tuż przed nim uruchomił system termowizyjny, wewnątrz ukazała się czerwono-pomarańczowa plama o yautjoidalnych kształtach. Yu-shen sięgnął po włócznię.
Atak najlepszą obroną, pomyślał na chwilę przed nim.
   - Yu! Nie!- Krótkie słowa powstrzymały go w ostatniej chwili. Wypuścił włócznię z ręki i pochwycił swoją żonę.
    - Mir! Na Paya, mogłem cię zabić. - Szeptał, przytulając ją i starając się uspokoić skołatane serce.

Yu-shen wraz z żoną stali u wlotu do kopalni i mocno się przytulali. Na zewnątrz szalała ulewa. Wielkie krople z pluskiem uderzały o powierzchnie kałuż i rozbryzgiwały się o skalne podłoże. Chłodny wiatr zacinał deszczem do wnętrza kopalni, a mokre ciało Yu-shena nasączyło też cienką sukienkę Mirji. Nagle kobieta odsunęła od siebie męża i spoliczkowała go. Yu-shen złapał za piekącą od uderzenia twarz, wytrzeszczając ze zdziwienia oczy.
    - To za to, że naraziłeś chłopców - krzyknęła kobieta.
    - Ja? Czy to moja wina, że mam ojca tyrana? - bronił się Yu.
    - Och, oczywiście, że nie twoja, ale pomyślałeś choć raz, co byłoby dobre dla naszych synów?
    - Zawsze myślałem tylko i wyłącznie o waszym bezpieczeństwie. Ojciec nie wyraził zgody na mój ożenek. W jego mniemaniu byłaś... jesteś...
    - No, jaka? Nieodpowiednia dla ciebie, tak!
Yu-shen milczał i chociaż ojciec nigdy nie powiedział tego wprost, to on wiedział, że tak właśnie by było. Mirja nie pochodziła z wyżyn społecznych Yautu, stolicy planety, a ojciec ze swoimi zapatrywaniami na władzę z całą pewnością wybrałby Yu-shenowi kobietę z wyższych sfer.
    - Gdybyś wiedziała, jakie katusze przechodziłem, myśląc, że nie żyjecie - powiedział wpatrując się we własne stopy, by ukryć przed nią wyraz twarzy.
Mirja zacisnęła usta, łzy cisnęły się jej do oczu. Przez tych kilka dni miała czas, by wszystko przemyśleć. W głębi duszy nie winiła męża, było jej dobrze w ich tajemnym związku. Kochała to miasteczko i za żadne skarby czy przywileje nie przeniosłaby się do stolicy.
    - Obiecałem sobie, że go zabiję.
Krótkie ciche stwierdzenie wyrwało ją z rozmyślań. Spojrzała na Yu-shena.
    - Co powiedziałeś?
    - Że go zabiję. Za to, co chciał zrobić tobie, chłopcom i mnie. I za wszystko zło, które kiedykolwiek czyniłem ja, czy którykolwiek z moich braci, w jego imieniu.
    - Yu nie możesz, to twój ojciec. - Ujęła go za ramiona. - Wiem, że ci ciężko... mnie też, ale mimo wszystko... to nie jest najlepsze rozwiązanie.
    - Nie rozumiesz? - Yu-shen spojrzał żonie głęboko w oczy. - On nie spocznie. Jeżeli dowie się, że żyjesz, nie spocznie, póki was nie wykończy i mnie za nieposłuszeństwo też.     - Pomyśl o chłopcach. Chcesz dla nich życia w hańbie? Dzieci ojcobójcy, nawet u nas...
   - Wyzwę go na pojedynek.
   - I przegraasz. - Z kopalni dobiegł go jąkający się głos, a mroków podziemi wyszedł Ung-sa.
Zaskoczony Yu-shen sięgnął po broń.
   - Nie gooorączkuuuj się tak baaardzo – uspokoił go Ung-sa.
Yu zdjął dłoń z rękojeści długiego noża i wsparł ją na biodrze, przekrzywił głowę w stronę lewego ramienia i prychnął z oburzeniem.
   - Nie wtrącaj się, dziadku – powiedział.
   - Yu! Jak możesz? Ung-sa pomógł mnie i chłopcom tamtej nocy. Powinieneś być mu wdzięczny.
   - I jestem, ale nie muszę się z nim zgadzać – odparł młody Łowca.
   - Nie, nieee musisz się zeee mną zgaaadzać, lecz widzę, że nieee doooceniasz również swooojego ojca – kontynuował, jąkając się, Ung-sa.
   - Mylisz się – bronił się Yu-shen. - Doskonale zdaję sobie sprawę z jego umiejętności i wiem, że mogę go pokonać.
Przygarbiony Yautjańczyk machnął z rezygnacją ręką.
   - Nieee będę cię teeeraz przekooonywał. Wkrótce sam się zooorientujesz.
   - Swoją drogą to ciekaw jestem, jak taki ramol, jak ty, poradził sobie z trójką moich braci, przy czym sam Goth wart był trzech wojowników?
Ung-sa stał u wlotu kopalni i wpatrywał się tępym, zamyślonym spojrzeniem w ogromne bąble powstające na kałużach.
   - Lin-kar mi pomógł – powiedział ni to do siebie ni do towarzyszy.
Yu-shen poczuł ścisk w żołądku.
   - Co powiedziałeś? – wychrypiał, a jego głos zabrzmiał dziwnie sztucznie, prawie jak wygenerowany przez komputer.
   - Nic takiego. - Ocknął się z zadumy garbaty jąkała.
   - Słyszałem bardzo wyraźnie. Powiedziałeś Lin-kar. Znasz go? - Napięcie w głosie Yu-shena było już bardzo wyraźnie słyszalne.
Ung-sa domyślił się, że palnął jakąś gafę, lecz odwrotu już nie było.
   - Owszem, znam. Tak jak twój ojciec. Zdaje się, że oni obaj za sobą nie przepadają.
Yu zacisnął pięści. Oto stał przed nim Yautja, który mógł posiadać wskazówki na rozwiązanie jego problemów. Yautja, który znał osobiście największego wroga ojca, który był mu niczym drzazga za paznokciem i opiłek w oku. Którego imię doprowadzało Mu-shena do wściekłości. Teraz wystarczyło wyciągnąć ze starego wszystko, co wie.