piątek, 5 września 2014

33. Doti

       Ocalała przed pohańbieniem służąca Mu-shena z żalem spoglądała na jego syna. Od pamiętnego dnia minął prawie tydzień, a on ciągle zachowywał się, jakby jej nie znał.
   – Ja... – Dziewczyna zaczęła i umilkła, nie wiedząc, co powiedzieć. Czarne, błyszczące włosy zaplecione miała w trzy grube warkocze, z czego każdy spięty był szeroką metalową obręczą. Przez wysokie, płaskie czoło przewiązała chustę z delikatnego materiału, którego poły zwieszały się nad nagim ramieniem. Mei-shen zlustrował stęsknionym wzrokiem zgrabną postać służącej. W tej dopasowanej na górze i rozszerzającej się ku dołowi sukience wyglądała ponętnie.
   – Długo? – zapytał, spoglądając w pustą przestrzeń tuż nad nagim ramieniem Doti. Nie bardzo wiedział, jak postąpić wobec upokorzonej dziewczyny, którą – dobrze to pamiętał – trzy miesiące temu rodzony ojciec oddał na służbę do domu bogatego Radnego.
Dziewczyna milczała, chyba nie bardzo rozumiała sens jego pytania. Yautjańczyk nabrał powietrza w płuca i zapytał jeszcze raz, tym razem inaczej formułując pytanie.
   – Pytam, czy to pierwszy raz, a jeśli nie, to jak długo to trwa?
Dziewczyna spuściła oczy i utkwiła je w wykładanej drogim kamieniem posadzce.
   – Ja nic nie zrobiłam. Pan sam… co miałam uczynić? – zamieszała się.
Mei-shen przełknął ślinę, która mu wielką kluchą w gardle utkwiła, przysunął się bliżej dziewczyny i obiema dłońmi uniósł delikatnie jej twarz.
    Lepiej dla ciebie – wyszeptał  żeby nikt się nie dowiedział.
    Przepraszam...
    To nie twoja wina, on zawsze bierze, co chce.
    Jesteś zły?
    Nie. Tak. Nie wiem. – Mei-shen nie mógł się zdecydować. – Na ciebie może trochę, bo jesteś taka śliczna, a na niego nie, bo wcale mu się nie dziwię. – Wyrzucił na jednym wdechu syn Mu-shena, po czym uśmiechnął się nieznacznie. – Porozmawiam z nim i poproszę, aby dał ci spokój. Przyjdź wieczorem do altany w ogrodzie, mam coś dla ciebie – powiedział na odchodne.
     Do altanki? Zdziwiła się w duchu Doti. Po tym, co spotkało w tym miejscu Sha-uni, nikt z rodziny już tam nie bywał i chodziły słuchy, że zaplanowano jej wyburzenie i wzniesienie w tym placu pawilonu z ogromnym akwarium – nową modą wśród wyższych sfer Yautu.
Mei-shen mrugnął do niej porozumiewawczo, omylnie interpretując jej zmieszanie. Był przekonany, że to jego urok osobisty wywarł na niej takie wrażenie.
   – Muszę już iść – wyszeptał jej do ucha i poszedł do swoich zajęć.
Dziewczyna przyglądała mu się, jak odchodzi, potem wyprostowała fałdy na sukience i przybierając nieprzenikniony wyraz twarzy, poszła do kuchni. Spore pomieszczenie jak zwykle tętniło życiem; umieszczone w centralnym budynku zawsze pełne było gwaru rozmów i bulgotu gotujących się potraw. Wysoki sufit, bo znajdujący się aż sześć metrów nad podłogą, zapewnić miał lepszą cyrkulację powietrza. Przy długiej indukcyjnej płycie grzewczej stał gruby kucharz i mieszał parującą breję w wielkim kotle. Doti minęła go.
   – Pomożesz przy kolacji – zagadnął ja kucharz.
    Ja?  zdziwiła się dziewczyna.
    A coś myślała? Bliźniaczki się pochorowały, Jerpa pojechała do rodziny, bo jej ojciec jest zaniemógł, no, a Uta ma dwie lewe ręce, toć jej przecież nie pozwolę, by panu usługiwała, bo zara co narobi.
Doti skrzywiła się. A niech to Cetanu, zaklęła w myślach, a potem ręce skrzyżowane do piersi przycisnęła, by złego odpędzić, bo podobno, gdy się go raz wezwało to odejść bez fantu nie chciał, ona zaś nic mu dać nie mogła, bo i nic nie miała, a cnotę, którą podobno nad wszystko preferował, temu jedynemu zamarzyła oddać.

     Kolacja ciągnęła jej się niemiłosiernie. Niegdyś najweselsza część dnia, bo wszyscy się na niej zbierali, dziś była zaledwie cieniem dawnych dni. Wszyscy milczeli, żony Mu-shena złe były na niego, bo dzieci potraciły, a on zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Doti wcale się kobietom nie dziwiła, tyle młodego życia niepotrzebnie zmarnowanego. Synowie też milczeli i tylko ponuro spoglądali to na ojca, to na siebie nawzajem. Sam sprawca rodzinnego nieszczęścia, chociaż bolał nad śmiercią dzieci, nie potrafił tego dostatecznie okazać. Jednej Sha-uni służce brakowało, bo rówieśniczkami były i Doti szczerze ją lubiła. Przy ogromnym stole dużo teraz pustego miejsca było i Doti z wielkim żalem omijała miejsca, należące do zamordowanych chłopców. Ciągle się przyzwyczaić nie mogła i czasami przyłapywała się na tym, że i dla nich czystą pościel szykowała. Westchnęła ciężko, nalewając Mu-shenowi do pucharu wina. Ten spojrzał na nią groźnie. Doti spłoszona wzrokiem Mei-shena poszukała i odnalazłszy go, zdziwiła się, widząc jego zadowoloną minę. Czyżby już z ojcem rozmawiał?

Po tej przymuszonej pracy dziewczyna już na nic ochoty nie miała, a jeszcze obowiązek swój spełnić musiała. Ojcu nigdy nic słowem nie rzekła, że jej źle, bo nauczył ją szacunku dla tego, co się ma i nie użalania się nad sobą, szczerze też w misję swoją wierzyła. Uprzątnąwszy po kolacji, czas wolny dla siebie miała, wyszła więc jak zwykle tuż przed zmierzchem. Myślami już gdzie indziej będąc, zupełnie zapomniała, co synowi pana swego obiecała.

Szła przez miasto, pomału kierując się w stronę starych peryferii, które obecnie w dziesiątym kręgu od centrum się znajdowały. Na niegdyś olśniewająco białych kamieniach czerniły się paskudne zacieki z kwaśnych deszczy. Zarząd miasta już w zeszłym roku ogłosił piaskowanie wszystkich budynków w mieście i obecnie prace trwały w dziewiątym kręgu. Zważywszy, że rok miał się już ku końcowi, na jej rodzinną ulicę dotrą zapewne w przyszłym. Doti rozejrzała się, ależ będzie czysto, pomyślała i tanecznym krokiem skręciła z głównego traktu w wąską boczną uliczkę. Nucąc sobie pod nosem wesołą piosenkę z dziecięcych lat, weszła w bramę wysokiego muru okalającego dom jej ojca. Za wrotami umilkła nagle i spoważniała – nie cierpiała udawania, że jest szczęśliwa, lecz czuła, że robi coś ważnego. Tak przynajmniej zawsze zapewniał ją ojciec. Szybko przebiegła podwórko i weszła do domu. Ojciec powitał ją w salonie, uściskał, pogłaskał, a potem wyszedł, pozostawiając dziewczynę sam na sam z siedzącym w fotelu mężczyzną. Doti nie za bardzo za nim przepadała, wydawał się jej taki oschły, taki pozbawiony uczuć, nawet jej pan był mniej dziwny i potrafił okazywać tak złość, jak i szczęście, a ten tu nic, nigdy nic.
Mężczyzna odstawił na stolik obok fotela trzymany przez siebie puchar z yautjańskim winem, którym zwykł częstować go jej ojciec. Doti przypuszczała, że gość nawet go nie spróbował. Yautjańczyk wstał i odwrócił się do niej plecami, zawsze tak robił, jakby świadomość przez co dziewczyna musi przechodzić w domu Mu-shena sprawiała, że czuje do niej obrzydzenie. Tym bardziej dziwił ją fakt, że obiecał ojcu poślubić ją po zakończonej misji. Doti nie była z tego faktu szczęśliwa, ale ojciec postrzegał w tym związku szansę dla całej rodziny.
   – Co nowego? – zapytał Yautja wpatrując się w coraz mniej widoczne liście morhy rosnącej w ogrodzie za oknem.
Doti przeszedł dreszcz po plecach. Ach, ten jego zimny ton. Dziewczyna spróbowała wyobrazić go sobie w toalecie z tą poważną miną i o mało nie parsknęła śmiechem.
    Pan mój – zaczęła szybko mówić, by śmiech powstrzymać – wypuścił Yu-shena i nakazał mu siostry szukać.
    Coś jeszcze?
    Ano.
Mężczyzna stojąc do niej plecami, przekrzywił nieznacznie głowę, słysząc taki archaizm. 
   – Tak? – ponaglił.
    Szczęśliwy chodzi jakby już przewodniczącym został. Dzieciom, żonom i służbie prezenty pokupował z tej okazji.
    Hm, więc pewność ma. Czyli wie, jak radni będą głosować.
    Czy to aby nie jest nielegalne?
    Jest. Coś jeszcze?
    Tak, to w śmieciach znalazłam, jakem jego tajne biuro po kilku dniowej libacji sprzątała.
Mężczyzna odwrócił się i ze zmarszczonym czołem zerknął na kartkę zgniecionego papieru w drobnej dłoni Doti.
    Wpuścił cię tam – zapytał, po papier sięgając tak, by przypadkiem ich dłonie się nie zetknęły.
Dziewczyna udała, że tego nie widzi, lecz w jej głowie już po raz setny myśl się zrodziła, jak on zamierza obietnicę daną jaj ojcu spełnić – przez dziurę w prześcieradle? Tym razem nie wytrzymała i jej twarz rozpromieniła się szczerym uśmiechem. Mężczyzna zdziwił się nieznacznie, zerkając na nią z ukosa, tak aby dziewczyna nie widziała jego oszpeconej twarzy. Doti wyciągnęła szyję, chciała ujrzeć tę sławną bliznę wypaloną przez żrącą krew królowej semprów. Mężczyzna znów odwrócił się do niej tyłem; był wysoki i bardzo szczupły.
    Możesz odejść – powiedział.
Doti stała przez chwilę, wpatrując się w jego plecy.
    Za tydzień o tej samej porze, chyba żeby było coś pilnego to szybciej – dodał, nie spoglądając już na nią.
    Tak, wiem, gdyby coś ważnego – odrzekła Doti i już miała odejść, gdy usłyszała jego cichy głos.
    Uważaj na siebie.

Dziewczyna wyszła, a on jak zwykle miał wyrzuty sumienia. Usiadł z powrotem w fotelu, zrobiło się zupełnie ciemno, więc zapalił lampkę, obok której postawił wcześniej puchar z winem. Słabe światło ujawniło przykrą prawdę; przez całą lewą stronę jego twarzy biegła paskudna blizna po oparzeniu krwią ksenomorfa, oko było białe i ślepe, zaś dolnego kła po prostu nie było. Szef tajnych służb Yautjalu rozwinął kartkę, przyłożył ją do źródła ciepła i zaczekał chwilę, aż atrament się nagrzeje. Większość zapisków stanowił pijacki bełkot, mimo to Wolf przeczytał każde słowo. Na samym dole strony, krzywą, łamiącą się kreską narysowany był yautjański wojownik z karykaturalnie wielką głową i kijem wystającym z tyłka. Kogóż to Mu-shen chciałby na pal nadziać? Zastanawiał się Wolf. Pukanie przerwało myśli, które się już w jasny obraz układać poczęły. Do pokoju wszedł ojciec Doti, był kupcem i nie najlepiej mu się teraz wiodło, wiele stracił po tym, jak w zakupionym przez niego stadzie zaraza jakaś wybuchła i trzeba było je zlikwidować. Dlatego to Yautjańczykowi zamarzyło się, by syn jego Łowcą został, w chwale i bogactwie się pławił. Niestety chłopak zacięcia nie miał i mało życia na ostatniej eskapadzie nie stracił, lecz go Wolf w ostatniej chwili uratował, co utratą kła przypłacił. Co Wolf na tej wyprawie robił, tego nikt nie wiedział, bo od dawna nie polował, w każdym bądź razie nie na taką zwierzynę.
    Doti już poszła – wymamrotał kupiec i smutne spojrzenie w Wolfa wlepił. – Nie była szczęśliwa – dokończył.
    Na to już nic poradzić nie mogę – odparł oszpecony mężczyzna i włożywszy kartkę do kieszeni peleryny, chciał wyjść.
    Obym nigdy nie żałował, żeś mi, panie, syna uratował, obym nie żałował – mamrotał kupiec.

Po wypadku, w którym jego twarz jeszcze szpetniejszą się stała, Wolf niczego od kupca nie chciał, chociaż tamten nalegał. W końcu jednak przyszedł dzień, dług mógł być wreszcie spłacony i kupiec nie zastanawiał się długo. Za namową Wolfa posłał córkę na służbę do domu bogatego Radnego, o którym już wtedy dziwne rzeczy gadano. By ojca dziewczyny i własne sumienie uspokoić Wolf obiecał mu, że dziewczynę poślubi i byt jej zabezpieczy, bo po tym, jakby wyszło na jaw, że pana swego szpiegowała, z całą pewnością pracy nikt by jej nie dał.
    Nie będziesz, przecież ci obiecałam. Po wszystkim niczego jej nie braknie, nie musisz się troszczyć o jej przyszłość. – Łatwo przyszło mu to zapewnienie, lecz w głębi sera czuł, że to nie jest prawdą.
Opuścił dom kupca i ruszył w kierunku centrum. Nie podziwiał uroków białego miasta pogrążonego teraz w ciemnościach wczesnej nocy, zbyt dobrze znał te uliczki i nie robiły one już na nim wrażenia. Dotarłszy do głównego placu, wokół którego zbudowano wszystkie najważniejsze budynki użyteczności publicznej, skierował się do kwatery tajnych służb. Nad wejściem wisiała tabliczka z napisem DEPARTAMENT WETERYNARII. Wolf wszedł do środka, nie musiał okazywać nawet przepustki, takiej gęby się nie zapomina. W windzie zatrzymał się na moment, gdy chciał wybrać z panelu czwarte piętro, na którym znajdowało się jego biuro, zamiast tego nacisnął minus dwa i zjechał do podziemnych archiwów. Coś nie dawało mu spokoju. Na kartce, która spoczywała teraz bezpiecznie w jego kieszeni, kilkakrotnie powtarzało się słowo „mahret” i chociaż lata mijały nieubłaganie, a on rozwiązał już setki spraw, to tej pierwszej nie mógł zapomnieć. Nie był wówczas dowódcą, lecz jedynie szeregowcem przydzielonym do pomocy śledczemu. Kryptonim „mehret” nadano sprawie zaginięcia rodziny jednego z ówczesnych Radnych. Po kilkunastu miesiącach poszukiwań odnaleziono wrak, którym podróżowali i bardzo wychudzonego syna Radnego. Żony ani załogi nie odnaleziono, a chłopiec nie potrafił racjonalnie wyjaśnić tego, co się stało. Wolfowi ta sprawa długo nie dawała spokoju, lecz na żądanie Radnego śledztwo umorzono i już nigdy do niego nie powrócono.
Mężczyzna minął rzędy półek, na których znajdowały się nośniki danych i podszedł do terminala kontrolnego. Wpisał żądaną frazę, komputer wskazał miejsce, gdzie znajdował się szukany dysk. Wolf przemierzył pomieszczenie jeszcze raz, chciał dokładnie przestudiować raporty, do których jako młody pracownik nie miał dostępu. Mijał rzędy zakurzonych regałów w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, w końcu zatrzymał się przed właściwą półką. Przykucnął przy niej, by łatwiej sięgnąć po oznaczone pudełko. Uchylił wieczko, przeszukał zawartość i zaklikał zaskoczony. Jeszcze raz przeszukał złożone w niewielkiej skrzyneczce dyski, lecz nie znalazł tego, którego szukał. Zmarszczył czoło. Co też mogło się stać z raportami?


     Doti wróciła do domu Mu-shena nim pogaszono wszystkie światła. Zainteresowani wiedzieli, że pokojówka często odwiedza ojca, więc nikogo nie dziwiło, że wychodzi i wraca po zmierzchu. Dziewczyna obeszła budynek i poszła prosto do części wyznaczonej dla służby. Miała tam swój mały pokoik, który przylegał do dokładnie takich samych pokoików innych kobiet pracujących i mieszkających w tym domu. Cicho, by nie przeszkadzać innym w zasłużonym odpoczynku, przeszła przez długi korytarz i stanęła przed drzwiami do swojej sypialni, wtedy przypomniało jej się, że ktoś na nią czekał.
    Niech to szlag – zaklęła cicho i zawróciła.

Mei-shen czekał na Doti w altanie. Odkrycie, że ojciec zagiął parol na tę samą dziewczynę co on, nie sprawiło mu większego problemu. Ojciec był panem domu i wszystko, co się w nim znajdowało, należało do niego. Tak przynajmniej uważał Mei-shen. Od pierwszego dnia, w którym podczas śniadania zobaczył nową służącą, zapałał niepohamowaną rządzą, szybko się jednak zorientował, że Doti nie należała do „łatwych” dziewcząt. Dlatego dwoił się i troił by wzbudzić w niej zainteresowanie. Uśmiechał się do niej, prawił komplementy, obdarowywał skromnymi – dobrze to przemyślał – prezentami, pomagał w cięższych zajęciach. Mei-shen uważał się za niezłego mądralę i cholernie cwanego gościa, bo nie szukał daleko tego, co miał pod nosem. Yu-shen wpakował się kłopoty, gdyż miał zbyt romantyczne wyobrażenie o miłości. Mei-shenowi wystarczało zaspokajanie fizycznych potrzeb, a te – jak każdy zdrowy mężczyzna – posiadał.
Yautjańczyk rozegrał właśnie kolejną partię kart z komputerem, gdy uświadomił sobie, że dziewczyna powinna już dawno przyjść. Ściemniało się, a dziś był dzień, w którym Doti odwiedzała ojca. Przyszło mu na myśl, że może najpierw postanowiła pójść do domu, a potem do niego. Postanowił zrobić jej niespodziankę i wyjść po nią. Skręcił właśnie w boczną uliczkę, przy której znajdował się dom ojca dziewczyny, gdy ujrzał Doti wychodzącą z bramy i zmierzającą w tym samym kierunku co on. Mei-shen postanowił dogonić ją i trochę nastraszyć. Zamknął monitor przenośnej konsoli, z którą się nie rozstawał, i spróbował wepchnąć ją do sakwy, niestety, zrobił to tak nieudolnie, że komputer wypadł mu i roztrzaskał się o bruk.
   – Niech to jasna cholera! – zaklął Mei, spuszczając Doti z oczu i zbierając swój rozwalony sprzęt. – Noż kurza jego mać – sapał wściekły. – Dopiero go poskładałem – mówił sam do siebie, usiłując jednocześnie poskładać do kupy komputer.
Wtem z tej samej bramy co Doti wyszedł zakapturzony mężczyzna i udał się w stronę Mei-shena. Młody Yautjańczyk uniósł głowę, by spojrzeć na przechodzącego i o mało nie wypuścił swojego skarbu z rąk. Kaptur zasłaniał wiele, ale nie brakujący dolny kieł i przepaloną skórę. Mei wiedział, do kogo należy ta twarz. Jako syn Radnego miał przyjemność poznać szefa tajnych służb – niezbyt przyjemnego typa. W głowie młodego mężczyzny zrodziło się pytanie, co Wolf-kan robił w domu Doti?