piątek, 28 marca 2014

Trzecia część Dekalogu

Mam ogromną przyjemność przedstawić Wam trzecią część Dekalogu. Trochę to trwało, ale już jest. Ode mnie dla Was na weekend, ja - niestety - muszę pracować. Pozdrawiam, Wasza smutna Sommer.

Ann, dziękuję, ale obawiam się, że mój limit transferu mógłby tego nie przeżyć. Chociaż to kusząca propozycja. Jednak nie bardzo wiem, jak by to miało wyglądać z technicznego punktu widzenia. Możesz mi to przesłać w formie pliku na skrzynkę? Mój mózg jest dzisiaj wyłączony z obiegu, drugi dzień mam migrenę, trzeba mi wszystko powoli tłumaczyć.

Jeszcze coś, ktoś nam obiecał tłumaczenie pewnej książki. Co się stało? Projekt zdechł?

sobota, 15 marca 2014

27. On i ona

     Gavo siedział obok Sha-uni na wyściełanych futrami fotelach i opowiadał jej jedną ze swych niesamowitych opowieści. Gościł dziewczynę w zbrojowni, która - na okres pobytu młodej Yautjanki na statku - stała się jego sypialną. Nie przeszkadzał mu ogromy stół, w całości zastawiony jakimś wielkim dziwactwem, nad którym pracował Thei'de, ani zimna stal, tak wszechobecna w tym miejscu. Jak się okazało, stary naukowiec posiadał dar aranżacji wnętrz. 
Skrzynie wypełnione różnorakimi ładunkami pozakrywał, narzucając na nie skóry i grubo tkane materiały. Obok posłania, zgrabnie umieszczonego na podłodze w kącie, wstawił dwa drewniane, rzeźbione fotele, kupione w miasteczku od miejscowego stolarza oraz takiż sam stolik. 
Thei'de śmiał się z jego poczynań i poradził mu, by przykręcił swoje, jak je określił "słitaśne" mebelki, do podłogi, bo możne się zdarzyć, że podczas lotu dostanie fotelikiem po nóżkach.
Sha-uni zdążyła polubić już tego "starego wariata". Niezwykła pomyłka, wynikająca z koloru jego zbroi, sprawiła dziewczynie tylko kłopoty, lecz ona nie chowała urazu. Lubiła jego towarzystwo i snute przez niego opowieści, one pomagały jej zapomnieć, chociaż szok wywołany prawdą o ukochanym i stracie dziecka wciąż dręczył ją koszmarami w nocy i ponurymi myślami za dnia.

     Siedząc na przeciwko siebie, Sha-uni i Gavo co chwilę wybuchli radosnym śmiechem; Gavo śmiał się szczerze, ona trochę udawała. Nagle uśmiech zamarł na twarzy dziewczyny, przemieniając ją w groteskową maskę strachu. W drzwiach, wsparty ramieniem o framugę, stał Thei'de. Umazany błotem i krwią, z wciąż broczącymi ranami, przyglądał się im z dziwnym wyrazem twarzy. 
   - Widzę - zagadnął - że świetnie się razem bawicie.
   - O, daj spokój - odpowiedział Gavo, nie odrywając wzroku od biustu dziewczyny. - Rozmawiamy tylko. Opowiadam Sha-uni, jaką Nan-ku miał minę, kiedy odkrył mnie na swoim statku.
   - Och, to wspaniale - zakpił Thei'de i z wysiłkiem oderwał się od ściany, która nadawała mu pionową postawę, i chwiejnym krokiem zbliżył się do rozbawionej pary. - O swoich nielegalnych eksperymentach genetycznych też jej opowiedziałeś? - zapytał, patrząc dziewczynie prosto w twarz.
Sha-uni przez cały czas nie odrywała wzroku od młodego Łowcy. 
   - Jesteś ranny - wyrwało się w końcu z jej ust. Poderwała się z miejsca i, z rękoma wyciągniętymi przed siebie, jakby chciała wziąć go w ramiona, ruszyła do przodu. Thei'de szybkim ruchem wydobył zza pleców umieszczoną tam włócznię i tępym końcem skierował ją w stronę dziewczyny, odgradzając ją od siebie. 
   - Nie zbliżaj się - wycharczał.
Wreszcie Gavo odwrócił się i, dostrzegłszy stan Młodego, krzyknął:
   - Na miłość wielkiego Paya! Dziecko, nie zbliżaj się do niego! - Po czym zerwał się z miejsca, ujął Sha-uni pod ramię i odprowadził buntującą się dziewczynę do jej kajuty.

Tymczasem Thei'de pozbył się części uzbrojenia, rzucając je w miejscu, w którym akurat stał i rozsiadł się na fotelu, wspierając na dłoniach ciążącą mu głowę.
   - Musisz niszczyć moje meble? I podłogę? I wszystko czego dotkniesz? - złościł się Gavo. - I gdzieś ty się tak urządził, co? Biłeś się?
   - Ktoś musi dbać o honor załogi tej łajby, ty wolisz zabawiać się z kobietami. Aaa... odpowiadając na twoje pierwsze pytanie... tak zostałem zaprojektowany.
Gavo nadąsał się za ten personalny przytyk.
   - Zgłupiałeś do reszty. Nawet gdybym stanął na głowie, ta dziewczyna nie zwróciłaby na mnie uwagi - starał się zmienić temat.
   - Próbowałeś?
   - Czego?
   - Pytam, czy próbowałeś stanąć na głowie?
  - Żarty się ciebie trzymają, choć ledwo stoisz na nogach - złościł się Gavo, a mimo to pomógł młodemu opatrzyć rany, a potem odprowadził go do łóżka. 
   - Ten statek nie jest odporny na twoją krew - biadolił po drodze. - Wszystko zniszczyłeś, same dziury w podłodze. Możesz mi powiedzieć, co się stało?
   - Polowałem - padła rzeczowa odpowiedź z ust leżącego już w swoim łóżku Thei'de. 
   - Na co?! Na maltuzjańskie oryksy? Przecież w tej części Yautjalu nie ma takiej zwierzyny, która mogłaby cię tak urządzić.
   - Powiedzmy - odpowiedział chłopak, zapadając już w sen - że nie wziąłem w swoim planie pod uwagę pewnej bardzo istotnej zmiennej.


Kilka dni wcześniej.

     Thei'de wrócił ze swojego spaceru do miasteczka po zmroku. Było zupełnie ciemno i cicho. Gavo spał chyba, bo nigdzie nie było po nim śladu. Młody Yautjańczyk przystanął przed drzwiami, za którymi znajdowała się Sha-uni, dziewczyna odzyskała już przytomność, bo dało się słyszeć jej cichy szloch.
Łowca nasłuchiwał przez chwilę, nie czuł się winny, ale mimo to nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. Stał tak i wyglądało, jakby zatracił się w myślach, otrząsnął się jednak nagle i szybkim krokiem udał się do siebie. Musiał wszystko zaplanować, pozostawienie czegokolwiek przypadkowi nie wchodziło w rachubę. Niewielkie odstępstwa od planu były dopuszczalne, lecz tylko wtedy, gdy nie zmieniały ostatecznego wyniku. Gra rozpocznie się jutro przed świtem, dobra zwierzyna wymaga dobrego przygotowania. Nie zależało mu na trofeum, którego i tak nie będzie mógł nikomu pokazać. Pragnął jedynie rozgrywki, dreszczyku emocji związanego z pogonią i zadaniem ostatecznego ciosu.

 

     Tea nie odstąpiła od raz powziętej decyzji. Już wielokrotnie w jej sercu zrodziło się gorące uczucie do męskiego przedstawiciela jej rasy i za każdym razem dziewczyna robiła wszystko, by zdobyć ukochanego. Efekty jej działań niestety często bywały zgubne dla wybrańca. 
Teraz podążała w bezpiecznej odległości za tym, któremu wolno było nosić zbroję. Śledziła jego powrót na statek, a gdy poznała już owe miejsce, mogła przejść do dalszej części planu, opracowanego dawno temu i stosowanego wiele razy. Cichaczem oddaliła się z miejsca postoju i pędem pognała do Przeklętej Góry, na którą nikt się nie zapuszczał, ona też musiała się przygotować.

     Tymczasem młody Łowca spakował niezbędny sprzęt i broń i udał się do gęstego lasu rosnącego w pobliżu. Pośrodku leśnego terenu, niczym gigantyczny kopiec kreta, wznosiła się samotna góra. Jej strome zbocza zmierzały do jednego wierzchołka, który pokryty śniegiem bielił się na tle zielonkawego nieba.
Thei'de rozmieścił swój sprzęt w strategicznych, wybranych przez siebie punktach. Projektory ciepła i niewielkie głośniki miały zmylić ofiarę, wprawić ją w przerażenie i zmuszać do zbędnego działania. Podłączał właśnie jeden z projektorów, gdy poczuł coś dziwnego. Nieuzasadniony strach ścisnął mu żołądek, szósty zmysł nakazywał jak najszybciej oddalić się z tego miejsca. Łowca wyprostował się i nasłuchiwał, wszędzie panował spokój, lecz coś się działo. Czuł to wyraźnie, każdą napiętą komórką swego ciała; cichy jednostajny pomruk od strony góry i delikatne drżenie ziemi. Młody Yautja stał tak i czekał, czekał na coś, co miało się wydarzyć, lecz nie nastąpiło. W końcu zrezygnował, ignorując zwierzęcy instynkt, dokończył rozmieszczanie sprzętu i postanowił przespać się jakieś pięć godzin. Do świtu było jeszcze daleko, yautjańska doba była znacznie dłuższa od ziemskiej.


     Sha-uni przebudziła się i z przerażeniem uzmysłowiła sobie, co się stało. Nie mogła uwierzyć, że jej ukochany i morderca jej braci to jedna i ta sama osoba. Nie potrafiła tego zrozumieć. Podejrzewała, że to jakiś podstęp, lecz nie wiedziała, czemu miałby służyć. Była przecież jeszcze jedna sprawa - dlaczego Nan-ku podniósł na nią rękę? Czym mu zawiniła? Tego stary nie chciał jej powiedzieć, lub nie wiedział. Kiedy ocknęła się po raz pierwszy, Gavo postarał się, by wszystko było jasne. Wyjaśnił chorobę ukochanego i polecił jej, aby - w miarę możliwości - unikała Thei'de. Chyba sam do końca nie był pewien, czego się po nim spodziewać. 

"Nie szukaj go, mówił, nie próbuj z nim rozmawiać, bo to Ci nic nie da, poza bólem i cierpieniem. On nie jest twoim Nan-ku i wątpię, by potrafił zrozumieć, co czujesz. Mam wątpliwości, czy on w ogóle odczuwa coś, co my nazywamy empatią. Wiem, że kochasz tę jego drugą osobowość, ale lepiej pogódź się z faktem, że on może już nigdy nie wrócić. Traktuj go jak umarłego, tak będzie lepiej. Nie staraj się szukać go w Thei'de, bo nie znajdziesz go w nim, uwierz mi".

Ale ciężko jej było uwierzyć, nie chciała i nie mogła w to wierzyć. Wiara była tym, co jej pozostało. Musiała spróbować chociaż jeden raz zajrzeć mu w oczy i przekonać się, że faktycznie nie ma w nich nic z tego, co znała i kochała. Postanowiła wstać i poszukać Nan-ku. Czuła się trochę osłabiona, lecz nie odczuwała bólu uśmierzonego lekami. Opuściła kajutę i udała się do sypialni chłopaka. Młodego Łowcy nie było. 
Łóżko, zupełnie puste i zimne, zasłane było idealnie - nawet najmniejsza fałdka nie znalazła się na jego powierzchni. Sha-uni rozejrzała się po pomieszczeniu, każdy przedmiot stał w nienagannym porządku: trójkątne nośniki danych poukładane były jeden przy drugim w specjalnym pudełeczku i nigdzie nie znalazła tak charakterystycznego dla Nan-ku bałaganu. Nie było niedojedzonego posiłku na półce przy łóżku ani na biurku, nigdzie nie wlały się jego rzeczy. 
Sha-uni rozsunęła drzwi schowka umieszczonego w ścianie - porządek. Co spodziewała się zastać? Może chociaż mały ślad bytności tego, na kim jej zależało. 
Kolejno oglądała przedmioty zgromadzone na półkach: dziwne kamienie z odciśniętymi śladami roślin i zwierząt; różnej wielkości i rodzaju zęby, pewnie ofiar tego szaleńca; małe papierowe książeczki gęsto zadrukowane drobnymi literami. Ziemska sztuka pisana, pomyślała Sha-uni. Obok stało pudełko z yautjańskiej trawy morskiej, zajrzała do niego i z obrzydzeniem opuściła wieczko - w środku były kły, z całą pewnością należały do zamordowanych przez tego szaleńca obywateli Yautjalu. 
Uwagę dziewczyny przykuła też zielona wstążka leżąca na długim, wąskim pudełku, sięgnęła po nią, lecz nie spodobał się jej zapach, który poczuła. Był jakiś dziwny, budził jej niepokój, ale nie potrafiła powiedzieć dlaczego.
Jej spojrzenie w końcu spoczęło na wąskim pudelku, z którego zdjęła wstążkę, uchyliła nieznacznie wieko i zajrzała do środka. Wewnątrz znajdowała się broń; długi i krótki miecz o lekko zakrzywionym ostrzu i ściętym zakończeniu. Rękojeść była gładka starannie owinięta skórą, na ostrzu wyryto znaki, których Sha-uni nie potrafiła rozszyfrować. Dziewczyna zdjęła niewielką karteczkę leżącą na broni. Widniał na niej napis w języka angielskim.

"Dla najlepszego, kosmicznie odjechanego przyjaciela Nan-ku, zawsze wierny przyjaciel Markus Weyland III."

Spoglądała na karteczkę i chociaż nie rozumiała, co było na niej napisane, to z całą pewnością potrafiła rozpoznać jedno słowo "Nan-ku". On sam pokazał jej, jak się je pisze i naśmiewał się z niej, gdy nieudolnie starał się je napisać. Sha-uni poczuła, że nareszcie znalazła coś, co należało do jej ukochanego, a nie było tylko atrapą w pokoju szaleńca. Dziewczyna wyjęła broń z pudełka - była zadziwiająco lekka. Przyglądała się jej przez chwilę i wyważała miecz w dłoni. Doskonała robota, oceniła znalezisko. Ze smutkiem odłożyła ją na miejsce i zamknęła wieko. Żal ścisnął jej gardło i byłaby się rozpłakała, gdyby nie zapach jaki poczuła, głęboko wciągając powietrze. Z zapałem poczęła ponownie przeszukiwać półki, przesuwała przedmioty, nie przejmując się już tym, by stały w tych samych miejscach co poprzednio. W końcu odnalazła źródło zapachu, malutką buteleczkę o dziwnym esowatym kształcie z kolorowym płynem w środku. 
Sha-uni odetkała butelkę i powąchała kolorowy płyn. Szczęście napłynęło do jej serca razem ze znajomym zapachem - tak zawsze pachniał Nan-ku. Ach, tak bardzo chciałaby znowu się do niego przytulić. Zamknęła oczy i mocno przycisnęła flakonik do piersi.
   - Znalazłaś to, co szukałaś? - Zaciekawiony i rozbawiony głos przestraszył ją i wyrwał z cudownych wspomnień. Dziewczyna gwałtownie odwróciła się, o mało co nie upuszczając trzymanego flakonika. To Thei'de przyglądał się jej z dziwnie rozbawioną miną.
   - Ojciec nie nauczył cię, że nie ładnie jest szperać w cudzych rzeczach? - zapytał, spoglądając na trzymany przez nią flakonik perfum.
   - A ciebie nie nauczył pukać? - Odcięła się natychmiast Sha-uni.
   - Tak... ale nie kiedy wchodzę do własnej sypialni. Poza tym ja nie mam ojca.
Dziewczyna zmieszała się, przez to wszystko zapomniała, że nie jest u siebie. Przypomniała sobie, po co tu przyszła, ale teraz - stojąc z nim twarzą w twarz - nie była już taka pewna, czy pragnie tej rozmowy.
   - Chcę rozmawiać z Nan-ku! - wykrzyknęła, a jej głos zdał się dziwacznie piskliwy.
Thei'de prychnął.
   - To powodzenia - odpowiedział.
   - Sprowadź go!
   - Co! To...
   - Nie słyszałeś! - Przerwała mu. - Chcę rozmawiać z Nan-ku. - Postanowiła, że będzie stanowcza.
   - To tak nie działa, wiesz? Nie możesz tu przychodzić i mi rozkazywać, a o tym ośle lepiej zapomnij, bo on odszedł i już nie wróci. Pozbyłem się go.
   - Teraz to ty się mylisz. Nie można tak po prostu pozbyć się drugiej osobowości. Nan-ku nadal jest w tobie i ja chcę z nim rozmawiać.
   - Możesz sobie chcieć nawet gwiazdki z nieba - powiedział Thei'de i postąpił krok naprzód.
  - Nie zbliżaj się do mnie! - Przestraszona dziewczyna cofnęła się, lecz za plecami miała już tylko półki. Thei'de wykonał jeszcze jeden krok w jej stronę. Zrozpaczona dziewczyna prysnęła mu perfumami prosto w twarz. Zadziałało. Łowca odwrócił się od niej i ukrył twarz w dłoniach. 
   - Głupia dziewucha - wyszeptał. - Przez ciebie będę śmierdział na kilometr, każde zwierzę mnie wyczuje. 
   - Przepraszam... ja... Sprowokowałeś mnie - tłumaczyła się Sha-uni.
   - Wyjdź już.
   - Nie chciałam...
   - Proszę cię, wyjdź.
   - Ale...
  - Wynoś się wreszcie! - Wściekły Thei'de chwycił ramię Sha-uni i wypchnął ją za drzwi. Dziewczyna rzuciła się do ucieczki. Ze zdławionym gardłem i sercem bijącym niczym kowalski młot, pognała do kajuty. Rozmiary niewielkiego statku sprawiły, że nie był to długi bieg, ale jej zdawał się prawdziwym maratonem. Szum krwi w uszach, łomot serca i własna wyobraźnia podsuwały jej widok biegnącego za nią Thei'de. Już prawie czuła dotyk jego dłoni na swoim ramieniu i ciepło oddechu na karku.

On jednak pozostał w miejscu. Nie spodziewał się zastać ją w swojej sypialni i nie był przygotowany na rozmowę. W pierwszym odruchu chciał ulotnić się, nie ujawniając swej obecności i tylko fakt, że Sha-uni bez najmniejszego skrępowania grzebała w jego rzeczach, powstrzymał go od tego. 
Od pewnego czasu też odczuwał dotkliwy ból głowy i zamierzał się położyć. Ból był zapowiedzią czegoś znacznie gorszego, więc kiedy ta "głupia dziewucha" swoim idiotycznym pomysłem spryskania go perfumami, doprowadziła go do furii, wolał natychmiast się jej pozbyć. Zablokował drzwi, by przypadkiem nikt znowu się do niego nie zakradł i drżącymi rękoma sięgnął po umieszczoną przy pasku apteczkę. Otworzył ją i przyjrzał się zawartości. Środki dezynfekujące, przeciw bólowe a nawet paraliżujące. Wybrał jedną ampułkę, z trudem umieścił ją w podajniku. Powstrzymywanie się sprawiało mu coraz większą trudność, jak grzmot pioruna ból przeszywał mu czaszkę. Thei'de z rykiem wyprostował się i ostatkiem własnej woli wbił sobie igłę podajnika w ramię, urządzenie samo opróżniło zawartość fiolki. Spojrzenie młodego Łowcy powędrowało w kierunku sufitu, a potem jego bezwładne ciało osunęło się na podłogę.

Obudził się bez bólu, słońce świeciło jasno i ze złością Łowca stwierdził, że zaspał. Z ledwością podniósł się z miejsca, na które upadł tracąc w nocy przytomność. W ustach czuł dziwny metaliczny posmak, nie mógł ustać na nogach, światło bardzo raziło raziło go w oczy i cały był obolały. Mimo to powlókł się na śniadanie, rozmyślając o planie, który tak misternie sobie obmyślił i spartolił, leżąc na podłodze we własnej kajucie. Zaburczało mu w głośno brzuchu. Durny odgłos, pomyślał. Gdyby był na polowaniu, ten burczący brzuch zdradziłby go od razu. 
Stanął w drzwiach do mesy. W pomieszczeniu znajdowali się już Gavo z Sha-uni. Dziewczyna wciąż czuła się niepewnie i dla bezpieczeństwa przysunęła się bliżej do "starego" towarzysza śniadania. Thei'de minął ich, zataczając się, i nawet nie wypowiadając przysłowiowego, hej, sięgnął po kubek wody. Gavo, pragnąc rozładować napiętą sytuację i popisać się jednocześnie przed Sha-uni swoją celnością, wybrał najtwardszy owoc z misy stojącej na metalowym stole i rzucił nim z całej siły w Thei'de. Spodziewał się tego, co zawsze, czyli zaskakującego refleksu, szybkości i siły młodego Yautjańczyka.
   - Młody, łap! - zawołał, rzucając.
Owoc przeleciał przez pomieszczenie i trafił zaspanego Łowcę prosto w czoło. Głowa Thei'de odskoczyła do tyłu, aż grzmotnął nią o ścianę za sobą. Rozległ się metaliczny dzwięk i westchnienie zaskoczenia. Przestraszony naukowiec zerwał się z miejsca.
   - Co jest z tobą? - dopytywał się, zaglądając chłopakowi w twarz.
  - Nic, a co jest z tobą? Odbiło ci! - Thei'de niezdarnie próbował wyminąć Gavo, lecz ten zastąpił mu drogę.
  - Jak to nic, masz rozszerzone źrenice, motorykę godną pożałowania, a refleks gorszy od ślimaka. - Zastanawiał się na głos naukowiec. - Brałeś coś?
   - Może.
  - Jak to... może. Nie wolno ci zażywać żadnych odurzających środków. Nie znamy ich wpływu na twoje ciało.
   - Ja już znam, a poza tym, to nie twoja sprawa, nie powinno cię to obchodzić.
   - Ale obchodzi, bo... bo martwię się o ciebie.
   - Och, doprawdy? Może tak jak wtedy, gdy wrzuciliście mnie do dołu z Semprą? Dziękuję za taką troskę.

Sha-uni oderwała wzrok od swojego talerza i spojrzała na Thei'de. Ciekawość jak świeczka zapłonęła w jej sercu. Tu i teraz działy się rzeczy, o których nic nie wiedziała, ale, z całą pewnością, musiała się dowiedzieć. Tych dwoje łączyła dziwna więź i tajemnica. Dziewczyna wlepiła zaciekawione spojrzenie w siwiejącego już Yautjańczyka. 
   - Wtedy - odparł skruszony Gavo - nie mogłem nic zrobić. Przecież wiesz, on by mnie zatłukł.
   - A później też nie mogłeś nic zrobić? Tak? O, świetna wymówka. Dlatego wolałeś mnie zostawić, mimo że byłem pełzającym małym zasrańcem?
  - Co?! Ja... nie... skąd ty... - zawiesił się naukowiec. Nie miał argumentów na obronę przed takimi zarzutami, a fakt, że Thei'de wiedział, jak go nazywali, zupełnie zbił go z tropu.
   - Ciesz się towarzystwem pięknej damy, puki jeszcze możesz... puki żyjesz – wysyczał Thei'de.
Na te słowa Sha-uni poczuła, że musi stanąć w obronie starszego i słabszego Yautjańczyka.
   - Nie groź mu - powiedziała wyraźnie, pomału cedząc słowa.
Thei'de spojrzał na nią, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej obecności. Przez chwilę mierzył ją wzrokiem.
   - Nie wtrącaj się, bo o niczym nie masz pojęcia - warknął w stronę dziewczyny.
Sha-uni umilkła, usiadła z powrotem na swoje miejsce i, przygarbiwszy się, rzucała płomiennym i wściekłym spojrzeniem w stronę Thei'de. Młody Łowca nie odrywał od niej spojrzenia. 
  - Z rozpuszczonymi lepiej - powiedział w końcu, po czym zrobił wyjątkowo głupią i zmieszaną minę, bo zdał sobie sprawę, że nie tylko tak pomyślał, ale i wymówił to na głos. Złapał leżącego na stole okrągłego rogala i wychodząc, dodał: 
   - A może byście się tak wreszcie wynieśli?


Co za idiota, Thei'de beształ sam siebie w myślach, żeby na głos coś takiego wymówić, żeby w ogóle o tym pomyśleć. W rozpuszczonych lepiej, ha, ha. A co mnie obchodzą jej włosy?
Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, stanął przed włazem do ładowni. Krytycznym spojrzeniem omiótł framugę drzwi, która znajdowała się na wysokości jego oczu. 
I dla kogo budują te statki? Dla krasnali? 
Miał dość schylania się w każdych drzwiach, miał dość tej ciasnoty i tych nieproszonych gości.
     Jego dłoń bezwiednie powędrowała do przycisku otwierającego, a myśli wciąż krążyły wokół anatomii statku. Drzwi otworzyły się, nie jak zwykle z cichym sykiem, lecz z głośnym szumem zasysanego do środka powietrza. Co jest? pomyślał Łowca, nim ciśnienie w obu pomieszczeniach wyrównało się i owiał go przeraźliwy smród. Thei'de przekroczył próg, schylając się w drzwiach, i stanął, przyglądając się pomieszczeniu. Rozświetlał je rząd drobnych, niedających zbyt wiele światła lampek, więc na podłodze i ścianach kładły się długie przerażające cienie. Na końcu pomieszczenia znajdowały się duże wrota, rzędy metalowych skrzyń i klatek stały po obu stronach ścian. Poza odgłosem pracującego kolektora, który - jak stwierdził Łowca - wypełniał pomieszczenie tlenem, panowała cisza.
Thei'de nacisnął znajdujący się również po tej stronie drzwi przycisk, zamknęły się i natychmiast uszczelniły -kolejna rzecz, która zaskoczyła, lecz nie umknęła jego uwadze, tak jak odór tu panujący; okropna mieszanina kału, uryny i wymiocin.
Ruchem wyćwiczonym setkami powtórzeń, Łowca sięgnął ręką nad barkiem, by wydobyć włócznię, lecz namacał tam jedynie swoją nagą skórę i włosy, które poczęły już odrastać i sięgały za łopatki. Thei'de wyszczerzył się w niemym uśmiechu wściekłości.
W klatce po prawej coś się poruszyło. Coś włochatego i całkiem sporego, coś co cicho jęczało i okropnie śmierdziało.
Yautja podszedł do klatki. Nie oddychając, wpatrywał się w jej zawartość; mógł długo wstrzymywać oddech, lecz zamiast tego postanowił przewietrzyć pomieszczenie. Używając elektronicznego panelu sterowania, otworzył zewnętrzne wrota. Pomieszczenie wypełniło się światłem słonecznym.
Thei'de wyszedł na zewnątrz. Czy tu nigdy nie pada? pomyślał, osłaniając dłonią oczy. Dzień był piękny, poranne mgły ustępowały już i słoneczny blask zalewał okolicę. W oddali widać było miasteczko, a na jego skraju lądowisko. Właśnie jeden z niewielkich pojazdów obniżał swój lot, by po chwili bezwładnego zawieszenia, opaść na utwardzony teren pod nim.
    Thei'de ugryzł spory kawałek słonego pieczywa, w ustach poczuł ostry smak czoli, korzenny biru i orzechowy lini - niewielkich nasion iglastych drzew. Zupełnie jak orzeszki piniowe, pomyślał. Ciekawe, że ludzie i Yautja wpadli na ten sam pomysł, by jej jeść. Jego zachwyt z tego odkrycia szybko minął, gdy ujrzał, w jaki stanie znajduje się podłoga w magazynie i klatka z kudłatym zwierzem.
Na panelu nacisnął „zwolnij zaczepy Dete" i mechanizm przytrzymujący klatkę puścił. "Zwolnij zaczepy Alif i Beth". Dwie pierwsze klatki znajdujące się bliżej wrót też zostały uwolnione.

Thei'de wyciągał po kolei każdą z nich na zewnątrz statku. Nie śpieszył się, ten dzień nie należał do najlepszych. Wszystko sprawiało mu trudność.
Zjadł w między czasie rogala i, przeżuwając go, krytycznie spoglądał na zwierzę kulące się wewnątrz ostatniej klatki. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek złapał tę istotę. Może to robota Gavo? Nagle, obiegł klatkę i mocnym szarpnięciem wyrwał drzwiczki z zawiasów. Kudłacz próbował ukryć się w drugim kącie, lecz Yautja złapał go za nogę, odzianą w ciężki zimowy bucior, i wyciągnął na zieloną trawę.
Ciężkie buciory próbowały go kopać, a dłonie o długich i cienkich palcach drapać, gdy chciał przyjrzeć się bliżej. W końcu udało mu się pozbawić Zwierza grubego futra, w które było owinięte.
   - Ty? -zapytał, siadając obok i wpatrując się w rude, kręcone włosy, tak bardzo kontrastujące z zielenią trawy.
Oomańska dziewczyna, ta, którą spotkał na Syberii, leżała teraz przed nim na ziemi i ciężko chwytała powietrze. Jej pierś unosiła się i zaraz opadała, wyglądała jak ryba wyciągnięta na brzeg. 

Myśl szybka jak błyskawica przemknęła przez jego umysł - metan.

Thei'de popędził do magazynu, a stamtąd do zbrojowni. Yautjańska atmosfera była zabójcza dla Ziemian, za dużo metanu. Po drodze Łowca zderzył się z Sha-uni, wysapał stosowne przeprosiny, łapiąc dziewczynę i ratując przed bolesnym upadkiem.
Wychodząc ze swoją starą maską, którą nakładało się tylko na usta, palnął Gavo w łeb.
   - Za co? - usłyszał za sobą głos pełen żalu.

W ładowni napełnił niewielki zbiornik mieszaniną produkowaną przez kolektor, a potem nałożył maskę na twarz ziemskiej kobiety. Teraz w spokoju mógł się jej przyjrzeć. Wyglądała strasznie, była brudna i śmierdziała, jej włosy pozlepiały się w grube, tłuste strąki, twarz miała bladą a policzki zapadnięte.
Thei'de otarł pot z czoła, podniósł się i zachwiał, łapiąc w ostatniej chwili równowagę. Faktycznie, nie czuł się najlepiej.
   - Gavo! -ryknął z całej siły. - Gavo!
Stary naukowiec przybiegł, pędząc jakby goniło go stado Harpii.
   - Co się stało? Dlaczego się tak wydzierasz? - sapał. Potem dostrzegł Ziemiankę i dodał. - O, znalazł...
   - Co ona tu robi? - przerwał mu Thei'de głosem stanowczym i wypranym z emocji.
Gavo zrobił zaskoczoną minę.
   - Przecież kazałeś ją zabrać. Nie pamiętasz? Wtedy na drodze...
  - Tak? Być może, ale jak mogłeś pomyśleć, że chcę ją mieć na statku? Co ci strzeliło do łba, żeby ją zabrać.
   - Nie wiedziałem, co miałeś na myśli.
   - To trzeba było zapytać.
   - Myślałem, że o niej wiesz... - zakrztusił się Gavo pochwycony przez młodego Łowcę za szyję.
   - Myślisz, że gdybym wiedział, pozwoliłbym, by znajdowała się w takim stanie?
   - A skąd mam wiedzieć?
  - Pomyśl. Zabicie jej teraz to żaden honor i żadna przyjemność, co najwyżej akt łaski. Wygląda tak marnie, że nawet na handel się nie nadaje. - Zamilkł. - Przyprowadź Sha-uni - powiedział po chwili namysłu.
Stary bez sprzeciwu wykonał jego polecenie. 
Yautjanka od razu zainteresowała się Ziemianką - przyglądała się jej z nieukrywanym obrzydzeniem.
   - Skąd to macie? - zapytała, zakrywając usta dłonią. - Okropnie śmierdzi.
   - I twoja w tym głowa, żeby przestała.
Thei'de stał za nią, górując nad wszystkimi wzrostem.
   - Gavo, posprzątasz ten bajzel, skoro wiedząc o niej, nie zadbałeś o to zawczasu. Sha-uni, pomożesz się jej umyć.
   - Co! W życiu. Nie dotknę... Tego. To zwierzę...
  - To zwierzę jest od dzisiaj naszym gościem, rozumiesz? Przynajmniej do czasu podjęcia przeze mnie decyzji co dalej - wszedł jej w słowo Thei'de.
   - To ty musisz coś zrozumieć - opierała się dziewczyna. - Ród Mu-shena nigdy nie zniży się do uznania ludzi równych nam, Yautja. Ona może mnie obsługiwać, ale ja...
   - Jeżeli "Ja" wypowie jeszcze choć jedno słowo, ród Mu-shena skurczy się o następnego członka. Zabierz ją do środka albo możesz to zrobić tutaj. Pomożesz jej rozebrać się z tych śmierdzących łachów, umyjesz, ubierzesz, a potem ugotujesz coś, co będzie jej smakowało. Rozumiesz? Potem razem ze Starym Głupcem urządzicie jej miejsce do spania w ładowni. Czy to jasne dla was obojga?
Sha-uni chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Gavo stojący za plecami młodego Łowcy powstrzymał ją, energicznie ruszając głową i machając rękoma. Dziewczyna wbiła wzrok w ziemię i odpowiedziała jedynie - "Tak".
Gavo zbyt dobrze znał ten ton i barwę głosu Thei'de. Instynktownie wyczuwał, że dalszy opór nie ma sensu, a kontynuowanie go może zakończyć się przelaniem zielonej krwi, chociaż szczerze wątpił, by mogła to być krew Sha-uni.

--------------
Wybaczcie taką obsuwę, mam nadzieję, że długość rozdziału jest zadowalająca.