Wolf szedł na cotygodniowe spotkanie w domu rodziny Doti, kartka z pijackimi bazgrołami Mu-shena, którą dostał od niej podczas ostatniej wizyty, nie dawała mu spokoju. Jeszcze większy niepokój budziło w nim odkrycie braku raportów, które przecież czytał i po części sam sporządzał. To oznaczało, że w wydziale byli Yautja, którzy stanowili potencjalne zagrożenie. Wolf nie był przekupny, wierzył w prawo, wierzył w jego słuszność i w to, że każdy, bez względu na kastę, musi go przestrzegać. Co prawda kary były różne i uwarunkowane stanem z jakiego wywodził się sądzony, ale w przekonaniu Wolfa były sprawiedliwe i słuszne.
W bramie, jak zwykle, przywitał go ojciec dziewczyny, Wolf minął go i podążył do dobrze mu już znanego pokoju. Kilkakrotnie myślał o zmianie miejsca spotkań, ale za każdym razem dochodził do wniosku, że o wiele prościej będzie się wytłumaczyć z takich wizyt niż z potajemnych schadzek gdzieś poza miastem. Poza tym w takich okolicznościach reputacja Doti nie cierpiała, a gdyby do uszu jej pracodawcy dotarło, że szef tajnych służb odwiedza jej rodzinny dom, wystarczyło wyjaśnić, że stara się o jej rękę. Ojciec dziewczyny jak zwykle zaproponował mu kieliszek owocowego wina, a on jak zwykle nie odmówił. Mężczyzna usiadł na przeciw niego i z nieukrywaną dumą opowiadał o osiągnięciach swojego syna w akademii. Wolf słuchał w milczeniu, z grzeczności nie przerywał i nie okazywał znudzenia, chociaż to nie były sprawy, które go tu sprowadziły. Pół godziny po wyznaczonym czasie do pomieszczenia, w którym przebywali dawaj mężczyźni, wpadła zdyszana i przemoczona dziewczyna, na policzkach wykwitły jej rumieńce, a mokra od deszczu sukienka przykleiła się do ciała. Roześmiana podeszła do ojca by go uścisnąć, Mężczyzna nie krył radości z powodu spotkania.
— Na wszystkich łaskawych bogów, całkiem przemokłaś! — zawołał do córki. — Powiem twojej matce, żeby dała ci jakieś suche odzienie — dodał i wyszedł.
Doti, wciąż się śmiejąc, zajęła miejsce, na którym przed chwilą siedział jej ojciec, a dostrzegłszy sposób, w jaki patrzy na nią Wolf rzekła: — Padać zaczęło kiedy byłam w połowie drogi, wiec resztę pokonałam, biegnąc, stąd mój straszny wygląd.
— Na wszystkich łaskawych bogów, całkiem przemokłaś! — zawołał do córki. — Powiem twojej matce, żeby dała ci jakieś suche odzienie — dodał i wyszedł.
Doti, wciąż się śmiejąc, zajęła miejsce, na którym przed chwilą siedział jej ojciec, a dostrzegłszy sposób, w jaki patrzy na nią Wolf rzekła: — Padać zaczęło kiedy byłam w połowie drogi, wiec resztę pokonałam, biegnąc, stąd mój straszny wygląd.
Ale Wolf,
słuchając jej wyjaśnień, złapał się na tym, że przez tę krótką chwilę robił coś,
na co wcześniej się nie poważył — podziwiał jej urodę. Doti zauważyła, że z jej
gościem jest coś nie tak, bo zapomniał ukryć przed nią twarz, jak zwykł to
robić, więc wreszcie mogła przyjrzeć się tym sławnym bliznom. Nie były tak
straszne, jak słyszała, choć szpeciły przystojną kiedyś twarz. Mężczyzna nagle
podniósł się z miejsca i, zwróciwszy się do dziewczyny plecami, zapytał: — Masz
coś dla mnie?
— Nie —
odparła zgodnie z prawdą, bo pracodawca jej ciągle w wyborach brał udział, o
których już mówiono, że do historii przejdą jako najdłuższe i najburzliwsze.
— Hm —
burknął. — A jakieś plotki po domu krążą?
— Owszem,
o tobie tylko. — Zerknął na nią z ukosa. — Ktoś widział, jak z mojego domu
wychodzisz i teraz myślą, że mój ojciec popadł w konflikt z prawem. Nie
wyprowadzałam ich z błędu.
— Ale
trzeba będzie to zrobić. Wiesz, kto mnie widział?
— Podobno
Mei-shen — odparła.
Wolf jednym haustem wypił nietknięte do tej pory wino. Doti pierwszy raz widziała, aby to zrobił. Zawsze po spotkaniu pełny kieliszek pozostawał w miejscu, w którym postawił go jej ojciec, a ona wypijała je, by nie czuł się urażony tym, że gość nie skosztował nawet trunku. Teraz Wolf odstawił puste naczynie na biurko i podszedł do miejsca, w którym siedziała. Dziwnie się czuła, gdy tak stał nad nią i tasował ją wzrokiem, a jeszcze dziwniej się poczuła, kiedy przykucnął tuż obok i położył obie dłonie na podłokietnikach fotela. Gdyby chciała wstać, trafiłaby wprost w jego ramiona.
Wolf jednym haustem wypił nietknięte do tej pory wino. Doti pierwszy raz widziała, aby to zrobił. Zawsze po spotkaniu pełny kieliszek pozostawał w miejscu, w którym postawił go jej ojciec, a ona wypijała je, by nie czuł się urażony tym, że gość nie skosztował nawet trunku. Teraz Wolf odstawił puste naczynie na biurko i podszedł do miejsca, w którym siedziała. Dziwnie się czuła, gdy tak stał nad nią i tasował ją wzrokiem, a jeszcze dziwniej się poczuła, kiedy przykucnął tuż obok i położył obie dłonie na podłokietnikach fotela. Gdyby chciała wstać, trafiłaby wprost w jego ramiona.
— To ten,
który się tobą interesuje? — zapytał, chociaż doskonale wiedział, że tak było.
Doti przytaknęła ruchem głowy. — Więc nie ma sensu zaprzeczyć i pakować twojego
ojca tarapaty
Zamyślił się, podczas tej krótkiej chwili dziewczyna mogła dobrze mu się przyjrzeć – nie tylko na twarzy miał blizny, jego dłonie też pokrywały szramy świadczące o bojowym doświadczeniu tego wojownika. Doti podejrzewała, że pokrywają one również resztę ciała, ale Wolf nosił mundur, który szczelnie go okrywał.
Zamyślił się, podczas tej krótkiej chwili dziewczyna mogła dobrze mu się przyjrzeć – nie tylko na twarzy miał blizny, jego dłonie też pokrywały szramy świadczące o bojowym doświadczeniu tego wojownika. Doti podejrzewała, że pokrywają one również resztę ciała, ale Wolf nosił mundur, który szczelnie go okrywał.
— Dziś
wrócisz i będziesz w nie najlepszym humorze, a jeśli będą cię pytać, co się
stało, powiesz, że to przeze mnie.
— Mam się
przyznać, że się spotykamy? — zaskoczył ją ten pomysł, przecież do tej pory
miała to być tajemnica.
— Masz
udawać nieszczęśliwą.
—
Dlaczego?
— Bo
ojciec chce cię zmusić do ślubu ze mną, na co nie masz ochoty… Co zresztą nie
mija się z prawdą — odparł i wstał. Dziewczyna milczała, zastanawiając się, czy
kiedykolwiek dała mu odczuć, że nie zgadza się z wolą ojca. Nie chciała, żeby
myślał o niej źle.
— Pomogłeś
mojej rodzinie — zaczęła — i...
— I twój
ojciec sądzi, że ma wobec mnie dług, tak, wiem — przerwał jej, jakby wiedział,
co ma do powiedzenia.
— Bo ma...
— Doti,
jeśli honor twój nie ucierpi w domu Mu-shena i znajdziesz sobie lepszego
kandydata niż ja, to będziesz mogła odejść. — Znowu na nią nie patrzył. —
Obiecałem twemu ojcu, ze się tobą zajmę, bo wiem, co może cię tam spotkać.
— Radzę
sobie — odparła zadziornie dziewczyna, choć w pamięci miała sytuację w łaźni i
wiedziała, że tylko dzięki interwencji syna Mu-shena nie stała się wtedy
ofiarą. — Chociaż... — dodała już mniej pewnie — przydałoby się parę ciosów do samoobrony.
Wolf
spojrzał na nią zaciekawiony.
— Chcesz,
żebym ci pokazał, jak się bronić? — zapytał.
— Jeśli
możesz — przytaknęła.
Wracając z
rodzinnego domu, Doti zastanawiała się, czy decyzja Wolfa była słuszna. Na
początku przecież przestrzegał ją przed radnym Mu-shenem, mówił, że
niebezpieczny to osobnik i ona w to wierzyła. Idąc, starała się wprawić w
ponury nastrój, ale nie szło jej to najlepiej. Strach przed szefem tajnej
policji minął już dawno i teraz dziewczyna zastanawiała się, jak mógł ją wcześniej
aż tak przerażać. Na każde spotkanie szła ze ściśniętym żołądkiem i niepokojem
w sercu, teraz to było coś innego, coś, czego nie potrafiła jeszcze nazwać.
W domu,
bez Mu-shena, panował wyjątkowy spokój. Cicho przemknęła się do pokoiku na
tyłach, tu mieszkali zatrudniani przez rodzinę Shen Yautjańczycy. Otworzyła
drzwi i zamarła z zaskoczenia – na jej wąskim, jednoosobowym łóżku siedział Mei-shen
i przeglądał coś w swoim podręcznym komputerze.
— Co tu
robisz? — zapytała stanowczo dziewczyna, dobrze pamiętała, że przed wyjściem
zabezpieczyła drzwi cyfrowym kodem. Mei-shen musiał go złamać.
— Czekam
na ciebie — odparł, wstając. Doti uśmiechnęła się, próbując ukryć zaskoczenie.
—
Dlaczego? Czyżbyśmy się umawiali?
— Nie,
skądże. Ale martwię się o ciebie. Sama po nocy chodzisz, dom twojego jest
daleko. Nie chciałbym, żeby ci się krzywda jaka stała.
— Nie
musisz się martwić, Yaut to najbezpieczniejsze miasto na planecie — odparła,
odsuwając się, by zrobić mu w przejściu miejsce.
— A kto
tak mówi? Wolf-kan?
Doti zamarła na chwilę, ton głosu Mei-shena przesiąknięty był drwiną. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, prawda go zaboli, a on zawsze był dla niej miły.
Doti zamarła na chwilę, ton głosu Mei-shena przesiąknięty był drwiną. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, prawda go zaboli, a on zawsze był dla niej miły.
Wiadomość,
że po długich obradach wybrano w końcu przewodniczącego nie była jakimś wielkim
zaskoczeniem dla Wolfa, chociaż fakt, że został nim Mu-shen budziła w nim pewne
podejrzenia. Znał przedstawicieli Rady i uważał, że pośród nich znajdują się
Wojownicy o większym dorobku, doświadczeniu i prawie do tego tytułu. Dziwił
się, że Yautjańczycy ci tak łatwo oddali przywództwo.
Ostatni
raz omiótł wzrokiem swoje biuro i już miał wychodzić, gdy komputer zasygnalizował
nadejście wiadomości. Ku zdziwieniu Wolfa była to tradycyjna forma pisana nie
zaś holograficzny przekaz bądź połączenie na żywo. Yautjańczyk odczytał jaj
treść, Lin-kar wrócił na Yautjal, chciał się z nim pilnie i w tajemnicy
spotkać, wyznaczył nawet termin i miejsce – dom rodu Kar, porzucony od
śmierci ojca Lin‑kara.
Wolf przez całą drogę do siedziby Rady zastanawiał się, co takiego znowu napędza jego siostrzeńca. Lin‑kar przez całe dzieciństwo podzielony był pomiędzy tym, w co wierzył jego ojciec i tym, czego po jego śmierci uczyła go matka, a do tego jako młodzian był narwany, o czym świadczą chociażby wydarzenia Tel'ham-ar.
Wizyta w
Radzie na szczęście nie przyciągnęła się, nikt nie oponował przeciwko wnioskom
o aresztowania i nakazy zostały asygnowane znakami wszystkich radnych, wiec
Wolf opuścił salę z zamiarem jak najszybszego udania się na miejsce wyznaczonej
wizyty. Tuż za drzwiami drogę zastąpił mu jeden z synów Mu-shena, Wolf znał go
z widzenia, ale nie mógł sobie teraz przypomnieć imienia.
— Wiem, że
to nie jest sprawa dla kogoś na pańskim stanowisku, ale gdybyś mógł, panie,
pogonić nieco Rozjemców z miejskiego wydziału... — zaczął rozmowę syn Mu-shena,
Wolf nie miał pojęcia, czego ten młodzik od niego chce.
— Nie mam
wpływu na ich pracę — odparł szybko,
chcąc pozbyć się natręta i już ruszył do wyjścia, gdy tamten dodał:
—
Myślałem, że wszystkim nam, a panu szczególnie, zależy na odnalezieniu Doti,
ale jak widzę, pomyliłem się!
Wolf
zatrzymał się tak gwałtownie, jakby na jego drodze nagle wyrosła niewidzialna
ściana. Odwróciwszy się, chciał zadać pytanie, ale wyraz jego twarzy sprawił,
że odpowiedź padła nim zdarzył je wypowiedzieć.
— Tak,
zaginęła, parę dni temu, prawdopodobnie w drodze powrotnej z domu rodzinnego.
Sądziłem, że pana poinformowano, lecz jak widzę, wiadomość ta do pana nie
dotarła. — Podszedł bliżej, by zajrzeć w białe, cybernetyczne oko Wolfa. —
Obawiam się, że sama mogła sobie coś zrobić, była nieszczęśliwa, opowiadała, że
ojciec zmusza ją do zamążpójścia wbrew jej woli, ale o tym pan chyba wie —
dokończył i odszedł bez słowa pożegnania. Wolf rozglądał się po korytarzu, to
musiała być prowokacja, nie wierzył, że dziewczyna zaginęła, przecież gdyby tak
było, jej ojciec już by go poinformował. Szybkim krokiem opuścił siedzibę Rady,
przed wejściem wezwał służbowy pojazd, rzadko z niego korzystał, ale chciał się
jak najszybciej dostać na przedmieścia. Musiał się upewnić, że słowa tego „szczyla”
są prawdą.
Pojazd
sterowany automatycznie lekko unosząc się nad powierzchnią drogi pojawił się
obok prawie bezgłośnie. Wolf wsiadł do niego i wprowadził koordynaty, pojazd
ruszył, sunął lekko i bez wstrząsów, prawie nie odczuwało się prędkości, tylko
przy zakrętach siła odśrodkowa poddawała ciało niewielkiemu przeciążeniu.
Komputer naramienny zasygnalizował nadejście wiadomości, Lin-kar go ponaglał, pisał,
że to sprawa życia i śmierci tysięcy Yautjańczyków i że natychmiast muszą się
spotkać. Wolf warknął wściekłe, musiał zdecydować, co jest ważniejsze, wybrał
Lin-kara.
Sporą
posiadłość rodu Kar w znacznej mierze porastał bujny las i Wolf z trudem
znalazł miejsce, by wylądować i nie uszkodzić przy tym niewielkiego statku, do
którego musiał się przesiąść. Lawirując miedzy wierzchołkami drzew, posadził w
końcu maszynę na ziemi. W duchu żywił nadzieję, że sprawa jest tak pilna, jak
opisywał ją Lin-kar, bo poczucie obowiązku wzywało go w tej chwili do innej
sprawy. Opuściwszy statek, obszedł go jeszcze dookoła, chciał sprawdzić, czy
niczego nie uszkodził, ale poza pnączami brutalnie zerwanymi płozami lądowniczymi
z czubka jednego z drzew wszystko było całe. Ruszył więc w głąb lasu, rośliny
broniły dostępu do dawno przez siebie zajętej budowli, lecz ustępowały przed
chirurgicznie ostrą maczetą Wolfa.
Dom był
zrujnowany, ale czy po tylu latach mogło być inaczej? Rośliny zajęły każde
możliwe do zasiedlenia miejsce, wystarczyło im niewielkie zagłębienie wypełnione
pyłem naniesionym przez wiatr i deszcz, by zapuścił korzenie. Budynek wyglądał
jak porośnięte wzniesienie. Freja przyglądała się marsowemu obliczu Lin-kara i
zastanawiała się, co go tak smuci. Nie chciał jej powiedzieć dokąd lecą, ani po
co i dlaczego Mu budzi w nim jedynie złość.
— On jest
już zmęczony — szepnęła, kładąc dłoń na ramieniu Lin-kara. — Możemy odpocząć?
Statek zostawili daleko, a wędrówka przez tak
trudny teren dla kogoś, kto długo przebywał w zamknięciu, była ponad siły.
— Zaraz
odpoczniecie — odpowiedział, nie odrywając wzroku od kaskady liści malowniczo
zwieszającej się zaledwie kilka kroków przed nim. Za zieloną zasłoną znajdowało
się wejście do budynku. Lin-kar przeszedł przez nią i odblokował drzwi, otworzyły
się jak na statku, wsuwając się w ścianę po prawej stronie. Lin-kar zapomniał
już, że budynek był inteligentny i reagował na obecność mieszkańców, nawet
obecnie to była czysta ekstrawagancja. Przekroczył próg, kobieta podążyła za
nim, na końcu człapał Mu. Nagle w ich kierunku wystrzelił snop oślepiającego
światła, a po nim rozległ się bezpłciowy, mechaniczny głos: — Witaj paniczu
Lin, czy mam aktywować wszystkie systemy?
Freja
doskoczyła do Mu, jakby chciała zasłonić go własnym ciałem, Lin-kar nawet na
nich nie spojrzał.
— Nie —
odpowiedział — aktywuj tylko czujniki na zewnątrz i powiadom mnie, jeśli ktoś
się zbliży do domu. I włącz oświetlenie.
— Jakie
natężenie?
— Trzydzieści procent wystarczy.
Pomieszczenie rozjaśniło się nieznacznie. Przed chwilą Freja myślała, że znajdują się w jakimś małym i ciasnym pomieszczeniu, które po zapaleniu świateł okazało się sporym, całkowicie przeźroczystym pudełkiem w jeszcze większym pomieszczeniu.
Pomieszczenie rozjaśniło się nieznacznie. Przed chwilą Freja myślała, że znajdują się w jakimś małym i ciasnym pomieszczeniu, które po zapaleniu świateł okazało się sporym, całkowicie przeźroczystym pudełkiem w jeszcze większym pomieszczeniu.
— Czy to
śluza powietrzna? — zapytała, przyglądając się otaczającym ich ścianom.
— Może
pełnić taką funkcję, ale jest to głównie gródź ochronna, przejdą przez nią
jedynie mieszkańcy — odpowiedział Lin-kar, po czym dodał znacznie głośniej:
— Nadaj moim towarzyszom status gości.
Przez chwilę panowała cisza przerywana jedynie co jakiś czas niskim buczeniem, po czym krótkie kliknięcie uruchomiło również przezroczyste drzwi przed nimi.
Przez chwilę panowała cisza przerywana jedynie co jakiś czas niskim buczeniem, po czym krótkie kliknięcie uruchomiło również przezroczyste drzwi przed nimi.
— A co by
było, gdybyś nie nadał nam statusu? Komputer nie wpuściłby nas do środka? —
zapytała kobieta, wychodzącego już z grodzi Lin-kara. On jakby nie usłyszał jej
pytania.
— Nie — odpowiedz
nadeszła zza jej pleców. — Tu skończyłaby się twoja wizyta i życie. Gródź ma za
zadanie zabić każdego intruza, a status gości daje nam możliwość poruszania się
po wszystkich pomieszczeniach, do których on… — Mu wskazał głową Lin-kara —
zechce nas wpuścić.
—
Chodźcie! — ponaglił ich głos spoza grodzi, ruszyli już mniej pewnie, zwłaszcza
Freja czuła się wyjątkowo nieswojo, myśl, że każdy jej krok i każdy oddech jest
kontrolowany przez bezduszną maszynę nie napawał jej radością.
— Idź — powiedział Mu, widząc, że kobieta się ociąga.
— Poza grodzią zabić cię może tylko on.
— Nazywa
się Lin-kar — odparła. Mu dawno nie był taki rozmowny.
— To bez
znaczenia, zabije nas jeśli zajdzie taka potrzeba, wierz mi.
Freja potrząsnęła głową, odwróciła się od swojego rozmówcy i przeszukała wzrokiem pomieszczenie, lecz nigdzie nie dostrzegła Lin-kara. Po prawej punktowe oświetlenie rozbłysło nieco mocniejszym światłem, jakby zapraszając gości do spoczynku na długich szezlongach. Mu poszedł w ich stronę, doskonale znał funkcjonowanie takiego budynku, wychował się w podobnym. Freja nie zamierzała odpoczywać, ruszyła za Lin-karem. Drzwi same się przed nią otwierały, z pierwszego pomieszczenia przechodziło się na korytarz, a z niego do mniejszych pomieszczeń, wszystkie wyglądały jak cele pielgrzymów – tak przynajmniej kojarzyły się kobiecie. Zaglądnęła do każdej, ale nigdzie nie znalazła Lin-kara, wróciła wiec do Mu, który leżał na szezlongu i wpatrywał się w sufit.
Freja potrząsnęła głową, odwróciła się od swojego rozmówcy i przeszukała wzrokiem pomieszczenie, lecz nigdzie nie dostrzegła Lin-kara. Po prawej punktowe oświetlenie rozbłysło nieco mocniejszym światłem, jakby zapraszając gości do spoczynku na długich szezlongach. Mu poszedł w ich stronę, doskonale znał funkcjonowanie takiego budynku, wychował się w podobnym. Freja nie zamierzała odpoczywać, ruszyła za Lin-karem. Drzwi same się przed nią otwierały, z pierwszego pomieszczenia przechodziło się na korytarz, a z niego do mniejszych pomieszczeń, wszystkie wyglądały jak cele pielgrzymów – tak przynajmniej kojarzyły się kobiecie. Zaglądnęła do każdej, ale nigdzie nie znalazła Lin-kara, wróciła wiec do Mu, który leżał na szezlongu i wpatrywał się w sufit.
— Tam go
nie znajdziesz — powiedział do Freii, gdy ta usiadła obok. — To część gościnna,
a do prywatnej pewnie nie masz dostępu, musisz zaczekać, aż wróci
Kobieta westchnęła, Mu był więźniem odkąd pamiętała, a i tak o świecie wiedział więcej niż ona. Podczas ucieczki z Olteranu i podróży tutaj widziała, jak stopniowo wraca do niego życie, wyglądał znacznie lepiej niż w dniu, w którym go uwolnili, ale wciąż nie odzyskał pełni sił. Nagle w pomieszczeniu pojawił się Lin-kar, wyszedł z drzwi, których istnienia Freja nigdy by się nie domyśliła, przeszedł po kamiennej polerowanej posadzce prosto do grodzi.
Kobieta westchnęła, Mu był więźniem odkąd pamiętała, a i tak o świecie wiedział więcej niż ona. Podczas ucieczki z Olteranu i podróży tutaj widziała, jak stopniowo wraca do niego życie, wyglądał znacznie lepiej niż w dniu, w którym go uwolnili, ale wciąż nie odzyskał pełni sił. Nagle w pomieszczeniu pojawił się Lin-kar, wyszedł z drzwi, których istnienia Freja nigdy by się nie domyśliła, przeszedł po kamiennej polerowanej posadzce prosto do grodzi.
— Wpuść go
— wydał rozkaz. Drzwi się otworzyły i do grodzi wszedł szczupły Yautjańczyk.
Nie musiał czekać długo, by przejrzeć dalej, Lin-kar ruchem głowy wskazał mu
siedzących, Wolf podszedł do nich, w milczeniu przyjrzał się obojgu, marszcząc
przy tym brwi, po czym odwrócił się i nadal milcząc, poszedł za Lin-karem. Wyszli
tymi samymi drzwiami, którymi przed chwilą wszedł ostatni potomek rodu Kar.
— Mogę cię
poczęstować wodą, tylko to nadaje się tu do spożycia — zaproponował Lin-kar,
gdy znaleźli się w prywatnym salonie w części rodzinnej budynku. Wolf, siedząc
we wskazanym przez Lin-kara miejscu, nabrał powietrza w płuca i głośno wypuścił
je z powrotem.
— Budynek
nadal świetnie funkcjonuje, nie zarządziłeś oczyszczania zewnętrznych ścian? —
zapytał ni z tego ni z owego, wywołując nie małe zdziwienie swojego rozmówcy.
— Wolf, na
Cetanu, przyjechałeś gadać o konstrukcji mojego domu? Widziałeś go. Nic nie
powiesz?
Szef Tajnej Policji mierzył przez chwilę wzrokiem swojego dawnego ucznia, nie chciał po sobie pokazać, że w istocie widok ten i na nim wywarł ogromne wrażanie. Pamiętał przecież sprawę zaginięcia młodego Mu-shena i jego cudowne odnalezienie po latach.
Szef Tajnej Policji mierzył przez chwilę wzrokiem swojego dawnego ucznia, nie chciał po sobie pokazać, że w istocie widok ten i na nim wywarł ogromne wrażanie. Pamiętał przecież sprawę zaginięcia młodego Mu-shena i jego cudowne odnalezienie po latach.
— To, że
jest podobny do Mu-shena... — zaczął ostrożnie.
— To jest
Mu-shen! — przerwał mu Lin-kar, który już nie mógł znieść spokoju i braku emocji,
jakimi wykazywał się jego wuj. — Ten prawdziwy, a przynajmniej wiele na to
wskazuje, tylko nie wiem, jak to możliwe? — dokończył zrezygnowany, jakby fakt
niewiedzy odbierał mu siłę.
Ale Wolf wiedział „jak”, nie chciał jednak na ten temat dyskutować, jeszcze nie teraz, wolał mieć dowody w postaci zeznań Yautjańczyka siedzącego w gościnnym salonie.
Ale Wolf wiedział „jak”, nie chciał jednak na ten temat dyskutować, jeszcze nie teraz, wolał mieć dowody w postaci zeznań Yautjańczyka siedzącego w gościnnym salonie.
— Gdzie go
znalazłeś? — zapytał.
— Na
Olteranie.
— To nie
dobre miejsce na wakacje.
—
Żartujesz!? Zresztą nie ważne, musimy sprawdzić, czy faktycznie jest tym, na
kogo wygląda i za kogo się podaje.
Wolf zerknął na swój komputer, wzywali go do biura.
Wolf zerknął na swój komputer, wzywali go do biura.
— Pobiorę
tkankę do badania i zlecę analizę — powiedział. — A na razie się z tym nie
wychylaj. Mu-shen prawdziwy czy nie został przewodniczącym Rady, musimy działać
ostrożnie. Nie potrzebujemy drugiego Tel'ham-ar. Nie działaj sam, już raz to zrobiłeś, chociaż
prosiłem, żebyś się wstrzymał. Nie wszystko jest tym, czym się wydaje.
Lin-kar wiedział o tym doskonale, od lat ponosił konsekwencje swojego działania, chciał być bohaterem, a stał się wyrzutkiem.
Lin-kar wiedział o tym doskonale, od lat ponosił konsekwencje swojego działania, chciał być bohaterem, a stał się wyrzutkiem.
— Nie mogę
tu z nim zostać, mam sprawę do załatwienia. Przywiozłem go, bo tam nie był
bezpieczny, a może się jeszcze przydać — odparł Lin-kar, nie chcąc kontynuować
tematu o swym niechlubnym udziale w masakrze współpracowników Ten-ku.
— Znowu
działasz na własną rękę. Niczego się w przeszłości nie nauczyłeś?
— Tę
sprawę muszę załatwić sam, to bardziej skomplikowane niż myślisz.
— A może
po prostu sam to komplikujesz? Powiedz mi wreszcie, co się tam stało? To może
będę mógł ci pomóc — zaproponował Wolf zupełnie poważnie, miał poczucie, że nie
zajął się siostrzeńcem dostatecznie dobrze, skoro Lin-kar wpakował się w coś, o
czym nie chciał mówić.
—
Wystarczy, że zajmiesz się sprawdzeniem tożsamości mojego gościa i mówisz mnie
na spotkanie z matką — odparł Lin-kar, wstając. Nie zaczekał na Wolfa, po
prostu poszedł gdzieś w głąb budynku. Pozostawiony samemu sobie szef Tajnej Policji
siedział jeszcze przez chwilę na swoim miejscu, po czym udał się do rodzinnego
grobowca rodu Kar. Ojciec Lin-kara po wybudowaniu tego domu przeniósł szczątki
przodków do specjalnie przygotowanej w tym celu części budynku. Jak w całej
budowli, tak i tu, podłogę wyłożono szlifowanym czarnym kamieniem, Wolf
spojrzał na swoje odbicie i uśmiechnął się krzywo, postąpił krok, deptał samego
siebie. Na środku pomieszczenia znajdował się matowo czarny ołtarzyk, na którym
członkowie rodziny mogli składać dary przodkom, prosząc ich o ochronę lub
cokolwiek innego. Darem było przeważnie jedzenie. Wolf podszedł do ołtarzyka,
znajdował się na nim mały display przy pomocy którego, można było korzystać z
informacji o przodkach zgromadzonych na dysku wewnętrznym. Wolf przywołał obraz
ojca Lin-kara. Z sufitu przed nim snop światła jak rzutnik wyświetlił obraz na
przezroczystej tafli znajdującej się za ołtarzykiem. W tej chwili spoglądał na
niego wiekowy Yautjańczyk, Lin-kar był trochę do niego podobny, ale miał też
sporo z matki, zwłaszcza to chłodne, smutne spojrzenie. Spojrzenie kogoś, kto
poświęcił wszystko dla wyższego celu, ale nie odnalazł w tym spełnienia, lecz
tylko przykry obowiązek.
~*~
— Proszę
cię tylko, żebyś się zajął jego szkoleniem — Daja chodziła po pomieszczeniu tam
i z powrotem, jak gdyby nie mogła znaleźć sobie miejsca. — Nie zostanie tu
długo, najwyżej połowę roku, aż rozwiążę sprawę z posiadłością po mężu.
Wolf stał
do niej tyłem i przyglądał się chłopcu grzecznie siedzącemu w ogrodzie w
miejscu, w którym usadowiła go matka.
— Zawsze
jest taki spokojny ? — zapytał, przerywając żale, które wylewała na niego
przyrodnia siostra. Po śmierci męża nie musiała już dłużej udawać, że toleruje
jego drugą żonę i jej syna Ten-ku, więc zabrała małego Lin-kara i bez zapowiedzi
zjawiła się u Wolfa. Daja zatrzymała się gwałtownie i, podszedłszy do okna przy
którym stał Wolf, wyjrzała do ogrodu. Lin-kar nie zmienił pozycji.
— Przeważnie,
chyba że bawi się z tym bękartem Ten-ku, który opowiada mu heretyckie historie
o Shidzie...
— To jego
dom, jego dziedzictwo — przerwał jej Wolf, jakby nie dotarły do niego jej
ostatnie, przesiąknięte złością słowa. — Jest ostatnim ze starego rodu Kar, nie
możesz ot tak kazać zburzyć budynek, w którym przyszedł na świat, tylko dlatego
że nigdy nie pogodziłaś się z decyzją swojego męża o ponownym ożenku. Zresztą
czego się spodziewałaś? Nie byłaś najlepszą żoną.
— I ty to
mówisz? — Daja wzburzyła się jeszcze
bardziej. — Kto jak kto, ale ty nie powinieneś mi wytykać akurat tego. Ja
wyszłam za Sek-kara, żeby móc go zinfiltrować, żeby dowiedzieć się, co knują Oświeceni,
ty porzuciłeś ciężarną żonę i odesłałeś ją na planetę wyrzutków. Pomimo różnicy
wieku, Wolf, i różnych matek, jesteśmy do siebie bardzo podobni.
Wolf
patrzył teraz na nią i próbował znaleźć podobieństwo, o którym mówiła. W końcu
odparł spokojnie, jak gdyby to była najnormalniejsza sprawa: — Nie ja skazałem ją
na banicję. Zdradziła mnie, okryła hańbą i złamała prawo, kara była słuszna i
adekwatna do winy! Ona sama wybrała swój los...
— I po
tylu latach nadal uważasz, że na niego zasłużyła? I dziecko też? — jego siostra
nie dawała za wygraną.
— Nie było
moje! A o tobie też ptaszyny jeszcze nie śpiewały, więc nie masz o niczym
pojęcia...
— Nie, nie
było mnie, ale zastanawiam się, jaka była kobieta, która sprawiła, że stałeś
się tym, kim jesteś.
Milczał,
jakby nie miał już nic do powiedzenia, patrzył przed siebie i próbował
przypomnieć sobie twarz żony. Kiedyś potrafił przywołać jej obraz na zawołanie,
potem rysy przybladły i zamazały się, teraz...
~*~
Teraz już
ich nie pamiętał. Twarz Sek-kara migotała z niewiarygodną częstotliwością,
jakby coś zakłócało transmisję z rzutnika na taflę, może było tak w istocie? Może
po latach bez konserwacji system nie działał już tak sprawnie jak niegdyś? Wolf
zdjął jeden ozdoby pierścień z włosów i położył go na ołtarzu, matowa czerwień
obelisku wręcz łapczywie pochłonęła szlachetny metal, rozbijając go na atomowy
i wplatając je w strukturę własnych molekuł. Ofiara została przyjęta, Wolf
wiedział, że było to tylko symboliczne, a do całego procesu przyczyniły się
ultrananoboty, ale nie przeszkadzało mu to.
Daja od
dawna nie pracowała w terenowej komórce Tajnej Policji, to znaczy od wypadu Lin-kara.
Została wówczas zdemaskowana, jej poglądy wyszły na jaw i nie mogła już pełnić
funkcji infiltratora, ówczesny szef Policji kazał jej się wycofać, zrobiła to,
ale od tamtego czasu miała żal do syna, odcięła się od niego i nie przybyła
nawet na proces, po którym Lin-kar opuścił Yautjal. Wolf wiedział, gdzie
obecnie znajdowała się jego siostra, ale nie był pewien, czy będzie chciała
rozmawiać z synem.