czwartek, 1 sierpnia 2013

11. Kantra

     Biegł, choć czuł, że jego ciało nie ma już sił i że mięśnie lada moment odmówią mu posłuszeństwa. Z trudem łapał oddech, a powietrze paliło go w gardło. Łomoczące serce już dawno nie pracowało na takich obrotach, ale on nie mógł się zatrzymać. Za sobą słyszał krzyki niedobitków i lament ocalałych, przed sobą widział szczupłą sylwetkę tego, który zwał się Thei'de. 
Ktokolwiek stanął na drodze młodego Wojownika, ginął. I nie robiło mu różnicy czy to mężczyzna, czy kobieta. Niewielki miecz, który zabrał zabitemu Mistrzowi, co jakiś czas błyskał w słońcu, dając znak Cetanu, że oto nadchodzi kolejna dusza.

W końcu po morderczym maratonie dotarli na statek Czerwonego. Gdy tylko Gavo znalazł się wewnątrz pojazdu, wyczerpany opadł na podłogę. Młody Łowca wyminął go, zasiadł za sterami i, nie czekając na pozwolenie, wystartował. Ich niewielki pojazd trząsł się od nabieranej prędkości.
   - Atmosfera jest zbyt gęsta, nie możesz... - wykrzyknął Gavo.
   - Wiem, co mogę, a czego nie! - przerwał mu Thei'de. - Wytrzyma.
Na czworaka naukowiec podpełzł do drugiego fotela i z trudem usadowił się w nim. Statek sprawiał wrażenie, jakby miał się za chwilę rozpaść. Mężczyzna zapiął pasy. Boże, on jest szalony, pomyślał.
        
     Po paru minutach byli już poza układem yautjańskim. Młody Łowca wprowadził koordynaty lotu, odpiął pasy i odwrócił się w fotelu w stronę naukowca. Jego szare oczy zwęziły się, gdy na niego patrzył, Gavo głośno przełknął ślinę. Czuł się nieswojo pod tym spojrzeniem. Powoli młody Wojownik uniósł się z fotela i bez słowa opuścił sterownię. Gavo wychylił się w fotelu, zaglądając za swoim wybawicielem. Łowca zniknął na chwilę w pomieszczeniu na końcu korytarza, po czym pojawił się z powrotem, tym razem bez zbroi. Stanął przed wejściem do messy, rozejrzał się, jakby podejmował decyzję, gdzie skierować swoje kroki, po czym  zajął się sprzątaniem, co trochę zdziwiło starego Gavo. Do swojego gościa Thei'de w ogóle się nie odzywał, jakby stracił całe zainteresowanie uratowanym przez siebie naukowcem. Kiedy ogarnął messę i sterownię zabrał się za czyszczenie swojej zbroi. Obserwujący go starzec coraz niżej opuszczał dolne kły. W końcu nie wytrzymał i ryknął.
   - Czego się drzesz? - warknął na niego Thei'de.
   - Co, ja? Tak tylko, bo wiesz... kogoś mi przypominasz. Kogoś, kogo znałem bardzo dawno temu.
   - Super, ale mnie nie interesuje historia twojego życia.
   - A powinna - mruknął cicho Gavo.
  - Mówiłeś coś? - Thei'de oderwał się od swojego zajęcia i spojrzał na starego Yautję. Mężczyzna przecząco pokręcił głową. Owszem, miał wiele rzeczy do powiedzenia, ale nie wiedział, jak zacząć.
   - Gdzie mam cię wysadzić? - zapytał niespodziewanie Thei'de.
   - Co? A tak. Znasz może planetę Styks?
   - Eee, nie - gładko skłamał Thei'de. -  Ale nazwę kojarzę z ziemskiej mitologi.
  - Możliwe, w końcu nie tylko budować ich nauczyliśmy. Styks, to słowo ze starożytnego yautjańskiego i oznacza...
   - Nie obchodzi mnie, co oznacza. Gadaj, gdzie to jest i jak daleko!
Gavo spochmurniał.
   - Dobrze, dam ci namiary, ale najpierw polecimy na Olteran, bo tam jest mój statek - powiedział ostrożnie, jakby bał się reakcji młodego mężczyzny.
   - W takim razie Olteran, a dalej polecisz sam.
   - Ale ja chciałem ci coś pokazać.
  - No a ja... nie chcę niczego oglądać. I nie rób ze mnie głupka, bo tak się składa, że mam raczej wysoki iloraz inteligencji. A, i przestań się tak gapić, bo to jakieś dziwne jest - zakończył rozmowę Thei'de i pozbierał swoje rzeczy. Zbroję ustawił na stojaku, przez chwilę podumał nad ząbkowanym, ogromnym mieczem, po czym odwrócił się i bez słowa wyszedł, kierując się do swojej kajuty.
    - A niech to - wyszeptał, przyglądając się swoim rękom. Dłonie miał czyste, ale ramiona wciąż upstrzone były krwią. Wyciągnął więc z szafy czyste płótno, poszedł do łazienki, wziął szybki, gorący prysznic i już miał wychodzić spod strumienia wody, gdy poczuł się jakoś dziwnie. Wcisnął szybko przycisk na ścianie, woda przestała lecieć, i osunął się na podłogę. W głowie mu się kręciło, więc usiadł, wsparł czoło na kolanach i czekał, aż mu przejdzie. Po chwili dziwna słabość zniknęła.  Znowu odpłynąłem, pomyślał, wstając. Wytarł się, a potem poszedł do kuchni. Przecierając oczy, do których naleciało mu troczę mydła, podszedł do szafki z jedzeniem. Wyciągnął czekoladowe płatki śniadaniowe, które zabrał z Ziemi i już sięgał do lodówki po mleko, gdy usłyszał ciche - Cześć.
 Odwrócił się jak oparzony.
   - No ładnie - powiedział starzec siedzący przy stole.
Czerwony nie ukrywając zdziwienia, zapytał.
   - A tyś co za jeden i co robisz w mojej kuchni?
Stary mężczyzna zrobił równie zaskoczoną minę co jego gospodarz i westchnął.
  - Jestem Gavo, uratowałaś mnie, nie pamiętasz? A, odpowiadając na twoje drugie pytanie: siedzę, piję i podziwiam.
   - Co podziwiasz? - zapytał niepewnym głosem Czerwony.
   - Jednego takiego co biega na golasa i wymachuje mi fujarą przed oczami - powiedział Gavo, zrobił znaczącą minę i zmierzył wzrokiem Czerwonego z góry na dół. Ten jednak nie od razu zrozumiał, że chodzi o niego.
   - Może byś się tak ubrał? Chyba że coś chcesz, ale ostrzegam, wolę kobiety.
   - Co?! Chyba zgłupiałeś! - krzyknął młody Yautja i poszedł się ubrać.
Naukowiec podniósł się z miejsca, przeciągnął, wziął kubek w dłoń i poszedł do sterowni. Pochyliwszy się nad kokpitem, sprawdził ustawienia lotu i współrzędne.
   - Hej! Młody! Coś ci tu miga, odkąd przyszliśmy. Masz chyba nieodebraną wiadomość! - krzyknął Gavo i nacisnął odtwarzanie. Na ekranie pojawił się jakiś Yautjańczyk w średnim wieku, już otwierał usta, lecz Czerwony wcisnął klawisz "kasuj" i usunął wiadomość. Zaraz też pojawiła się następna twarz z drugiej wiadomości.
   - Hej, to ta dziewczyna co mnie... co ty... Znasz ją? - Gavo zaglądał nad ramieniem Czerwonego.
  - To prywatna wiadomość. - Zdenerwował się młody Łowca i wypchnął Starego za drzwi. - Wynocha!
Na ekranie widniała smutna twarz Sha-uni. Dziewczyna nawijała na palec jeden ze swoich włosów, zawsze tak robiła, gdy była zdenerwowana.
"Witaj - powiedziała. - Miałam do ciebie nie wysyłać wiadomości, ale wydarzyło się coś ważnego i... - Głęboko nabrała powietrza. - Ojciec powiedział, że jeśli nie przyjedziesz to... Bo widzisz, wszystko się wydało... znaczy to, że byłam z mężczyzną i... Och Paya, pomóż mi. - Przymknęła oczy. - Jestem w ciąży - powiedziała w końcu stanowczo. - To twoje dziecko i ojciec chce cię poznać. Więc przyjedź, jeśli możesz. - Uśmiechnęła się lekko. - Do zobaczenia - dodała."
Twarz dziewczyny zniknęła z monitora, a Czerwony nadal się w niego gapił. Stary Yautja podsłuchiwał pod drzwiami.
Nagle młody mężczyzna jakby ocknął się z zadumy i zaczął grzebać przy kokpicie.
   - Lecimy na Yautjal! - powiedział stanowczym głosem.
   - Co?! Ty chyba żartujesz, nie możemy tam wrócić! - Gavo złapał za fotel pilota i odwrócił go w swoją stronę.
   - Ona mnie potrzebuje.
   - Po tym co zrobiłeś jej rodzinie i jej samej, jedyną osobą, jaką potrzebuje ta dziewczyna, jest lekarz, a ty mi na medyka nie wyglądasz!
   - Co ty pieprzysz!
   - Młody ocknij się! Zabiłeś jej braci, ją samą potraktowałeś jak dziwkę z zamtuzu*, a na dodatek nie pamiętasz, co się stało. To się nazywa zaburzenie dysocjacyjne tożsamości**, czy jakoś tak. Bardzo rzadkie u Yautja, ale się zdarza! Rozumiesz, co mówię Thei'de?
   - Co ty mówisz? Że niby co ja jej zrobiłem? - pytał Czerwony, a straszne przeczucie dławiło go w gardle. To nie byłby pierwszy raz, gdy coś działo się wokół niego, a on nie pamiętał.
   - Opowiem ci, ale nie będziesz zadowolony. Nie, kiedy jesteś sobą.

*zamtuz - śr. określenie pochodzące z jęz. niemieckiego oznaczające burdel
** zaburzenie dysocjacyjne tożsamości - pot. rozdwojenie jaźni (osobowości)


     *


    Gavo siedział sam w sterowni. Po rozmowie młody Yautja zamknął się w swojej kajucie i praktycznie jej nie opuszczał. Do starego naukowca wcale się nie odzywał, więc ten, nudząc się, wielokrotnie przeglądał nagrania z maski młodego i swojej własnej. Analizował wydarzenia towarzyszące jego uwolnieniu i zdumiewał go zwłaszcza fakt zmiany przez młodego Łowcę nie tylko samej świadomości, ale praktycznie całego ubarwienia. Wcześniej chłopak miał jasną trochę różowawą skórę z brązowymi plamkami, po zmianie stała się ona intensywnie żółta i przechodziła w pomarańcz przeplatający się z brązowymi paskami na bokach ciała, ramionach i udach. Włosy zaś u nasady stały się czerwone.
 Gavo był zafascynowany takimi możliwościami, lecz to nie było wszystko. Po zabiciu starego mistrza w wyglądzie chłopka zaszła jeszcze jedna zmiana. Pomarańczowy kolor skóry w ułamku sekundy stał się czerwony, a paski na ciele przybrały zupełnie czarny kolor, nawet włosy nie zostały bez zmiany, stając się na całej swej długości czerwone. Takie ubarwienia sprawiało wielkie wrażenie i ostrzegało patrzącego o agresji osobnika, który je nosi. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że to zdarzało się tylko w świecie zwierząt, a nie Yautja. Starego naukowca niepokoiło trochę to przechodzenie od jednego stanu do drugiego. Był przekonany, że to nie jest naturalny proces, zwłaszcza kiedy młody wpadał w ten - szał zabijania. Nie myślał wtedy racjonalnie, tak jakby nie potrafił się powstrzymać. Gavo postanowił, że musi zbadać Thei'de.
   Lecieli teraz na Olteran, piaszczystą planetę, na której znajdował się statek Gavo. Tam według planów Młodego mieli się rozstać. Stary Yautja miał jednak zupełnie inne plany.
Teraz siedział przed komputerem i wpisywał jakieś znaki. Na ekranie pojawił się szary obraz i szum, Gavo wcisnął jeszcze jeden znak i na monitorze pojawiła się wściekła twarz jakiegoś Yautjańczyka.
   - Ell-osde pauk-de - krzyknął ten, z drugiej strony.
   - Oj, nie wściekaj się tak - uspokajał go Gavo.
   - Co nie wściekaj się! Jeśli miałeś z tym coś wspólnego, obedrę cię ze skóry.
   - Ki'dte! Zamknij się wreszcie i posłuchaj, co chcę ci powiedzieć. Znalazłem go. Rozumiesz? To znaczy, to on mnie znalazł, ale to nie ważne, bo wszystko będzie tak, jak miało być.
Łowca z drugiej strony łącza zamilkł zszokowany. Zaciskał we wściekłości kły i pięści, ale nie wybuchł już gniewem.
   - To on narobił takiego bałaganu? - zapytał. Kły drżały mu z nerwów.
   - A co... myślałeś, że Cetanu obdarzył cię swą obecnością? Chociaż jak sobie tak wspomnę, to mają coś wspólnego... Tak czy inaczej, nasze stare plany wracają do życia. Muszę tylko jakoś go przekonać, a z tym może być problem. Nie lubi, gdy mu się rozkazuje.
   - Oby to, co mówisz było prawdą. Bo jeśli tylko starasz się kryć tego rzeźnika, to... zginiecie obaj.
   - Nie groź, nie jesteś dość silny... ani ty, ani żaden z twoich pupili. Muszę kończyć - dodał Gavo i rozłączył się.
     W wizjerze widać już było Olteran. Gavo przygotował się do lądowania, zmniejszył moc silników i zwolnił, ostrożnie wprowadził statek w atmosferę planety. Gdy był już nisko nad powierzchnią, zmienił ustawienie silników i jeszcze raz zmniejszył moc, sprawiając, że pojazd zaczął pomału opadać. Lądując statek wzniecił tumany kurzu.
   - Już jesteśmy? - Gavo usłyszał smutny głos za sobą. Obejrzał się, chłopak nie wyglądał najlepiej, był blady.
   - Tak, idziesz ze mną?
   - Nie, chcę być sam.
   - To chyba nie jest najlepszy pomysł. Chodź ze mną, coś ci pokarzę.
   - Odprowadzę cię kawałek, i tyle.

    Żar lał się z nieba, zupełnie tak jak wtedy, gdy był tu ostatni raz. Piasek przesypywał się pod stopami i wpychał się do butów. Czerwony wlókł się noga za nogą, z każdą chwilą zostając coraz bardziej z tyłu. Jego towarzysz, choć dużo starszy, niestrudzenie brnął naprzód. W końcu po godzinie marszu i przebyciu dwóch pasm wzgórz Czerwony zgubił się zupełnie. Skręcił na południe i poszedł swoją drogą. Chciał odnaleźć to miejsce, w którym pierwszy raz zobaczył Sha-uni. Chodził po pustyni i nie mógł sobie przypomnieć, gdzie to było. Usiadł, więc na skale i zatopił się we wspomnieniach.

    Było tak cholernie gorąco i te paskudne robale, które musiał wypatroszyć i wtedy ona się zjawiła. Uratowała mu życie, to znaczy chciał, żeby tak myślała, bo świetnie dałby sobie radę sam. Wyglądała naprawdę pięknie w tej swojej złoconej zbroi, taka dumna i pewna siebie. Aż go zatkało i tak ładnie pachniała. Nigdy wcześniej nie spotkał takiej dziewczyny, od razu mu się spodobała. Miotał się jak głupek nie wiedząc, jak z nią rozmawiać. Zgrywał twardziela, a ona i tak miała go za ofiarę. Co on się napocił, żeby ją zdobyć. Jaki misterny plan sobie ułożył - tak bardzo chciał, by zwróciła na niego uwagę. By spojrzała na niego jak na mężczyznę.
    Burza piaskowa nie ustawała od paru dni, więc poszedł na zewnątrz sprawdzić, czy nie uszkodziła poszycia statku. Na zewnątrz schował się i czekał, piach siekał go po całym ciele, ale on uparcie trwał na swoim miejscu. Po około półgodzinie uruchomił się mechanizm włazu, Czerwony padł na ziemię i udawał nieprzytomnego - jak się potem okazało, to nie był najlepszy pomysł. Ze statku wyszła Sha-uni zmartwiona jego długą nieobecnością i zaczęła go szukać. Znalazłszy go leżącego twarzą do ziemi, rzuciła mu się na ratunek. Odwróciła go i stwierdziwszy, że oddycha spróbowała ocucić go silnym ciosem w szczękę. Tego się nie spodziewał, miało być romantycznie, a nie brutalnie. Nie poddał się jednak i nadal udawał nieprzytomnego. Sha-uni spróbowała go dźwignąć, ale okazał się dla niej za ciężki, w końcu był od niej dużo wyższy i cięższy. Poszła więc do statku, a po chwili wróciła ciągnąc za sobą linę. Co ona zamierza z ty zrobić? przemknęło mu przez myśl. Dziewczyna obwiązała mu nogi liną i weszła do wnętrza statku, po minucie lina naprężyła się zwijana przez wyciągarkę służącą do transportu dużej zdobyczy. No, tego było już za wiele, ale jak się powiedziało "a", to trzeba powiedzieć "b". Czerwony był bardzo dzielny i chociaż zdarł sobie skórę na pośladkach i plecach, a jego duma też srogo ucierpiała, to nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Leżąc bezwładnie pozwolił, by lina wciągnęła go do wnętrza statku, nabijając mu przy tym wielkiego guza o próg. Ale było warto, bo potem było już tylko lepiej. Sha-uni przyniosła poduszki i miękkie skóry, żaby było mu wygodnie. Obejrzała go z góry na dół i z każdej strony, co okazało się nawet przyjemne. Jego misterny plan zagrania na jej kobiecych, macierzyńskich instynktach, powiódł się w stu procentach.
Naprawdę chciał, by była szczęśliwa. Nieba by jej przychylił, gdyby mógł, no, i będą mieli dziecko. Zastanawiał się nad tym - może jeden raz wystarczy - myślał o tym dniu, gdy uciekł z domu i poleciał do niej, a ona - ni z tego, ni z owego - zaciągnęła go do łóżka.
     Nie, nie będzie dziecka ani ukochanej, nie będzie szczęśliwego zakończenia. Wszystko zniszczył, wszystko stracił. Tego nie da się już naprawić, teraz może zrobić tylko jedno - nie dopuścić, by to się powtórzyło.
     Zacisnął pięści decyzja była podjęta. Otworzył pokrywę przenośnego komputera i wprowadził kod aktywujący ładunek. Szybkie i radykalne rozwiązanie. Jeszcze parę sekund dzieliło go od wolności, zamknął oczy, opuścił głowę i w myślach począł odmawiać starą modlitwę tych, którzy wybrali honorową śmierć.
Panie mój, dziś szukam Ciebie i pragnie Ciebie dusza moja.
Jak sucha ziemia łaknie wody, tak ciało moje tęskni za tobą.
Oto w ciemności wpatruję się w Ciebie, by ujrzeć siłę i potęgę Twą.
Osaczyły mnie wszystkie narody, lecz w imię Twoje je pokonałem.
Ze wszystkich stron mnie okrążyły, lecz w imię Twoje je pokonałem.
Bo tyś siłą mego ramienia. Prowadzisz, gdy zadaję cios.
Tyś światłem moich oczu. Wskazujesz, gdy wybieram cel.
Tyś moją drogą i przeznaczeniem. Kierujesz, gdy stawiam krok.
Tyś bólem mym i cierpieniem. Karzesz, gdy popełniam błąd.
Tyś chwałą mą i wywyższeniem. Nagradzasz, gdy zwyciężam bój.
Dziś wzywasz mnie do siebie Panie, bo drogi mej nadszedł kres.
Dziś duszę mą oddaję tobie i własną przelewam krew.
Z padołu wołam do Ciebie Panie. Wysłuchaj głosu mego.
W ostatniej chwili życia tej. Twe imię wzywam Cetanu.
     Gavo szedł sobie raźnym krokiem i nucił zbereźną piosenkę zasłyszaną w jednym z burdeli na Styksie. Był zadowolony, bo wszystko zaczęło układać się po jego myśli.
   -To tutaj - powiedział spoglądając na pusty duży teren przed, nim i zrobił to z taką dumą, jakby wprowadzał Czerwonego, co najmniej, w bramy raju. Odpowiedziała mu kompletna cisza. Stary Yautja obejrzał się za siebie i ze zgrozą stwierdził, że jest sam. Zaczął rozglądać się zdezorientowany nagłym zniknięciem towarzysza i swoją nieuwagą. Spostrzegł, że na piasku odbite są tylko jego własne ślady, więc postanowił wrócić po nich aż do momentu, w którym zgubił chłopaka. Szedł już parę minut, gdy pomarańczową atmosferę Olteranu rozświetlił biały rozbłysk.
   - O, pauk! - szepnął Gavo i rzucił się na piach, nim potężna fala uderzeniowa przetoczyła się nad nim. Gdy przeszła, Yautja dźwignął się i biegiem ruszył w kierunku rozbłysku. Gnał jak szalony, a w duchu modlił się, by to, co się stało, nie było tym, czym podejrzewał.
   - Cholera, ale za mnie głupiec - syczał z wściekłości. Po piętnastu minutach szybkiego biegu dotarł na miejsce eksplozji. Wyskoczył zza wydmy i wpadł na coś śliskiego i błyszczącego, co rozpościerało się na ziemi. To coś miało okrągły kształt i przypominało wielką szklaną miskę. Gavo ślizgając się i potykając dotarł do środka leja, lecz jedyne co tam znalazł to szczątki przenośnej bomby. Rozejrzał się niepewnie, pokiwał przecząco głową i skierował się w drogę powrotną.

4 komentarze:

  1. Wyrosłeś mi na sercu,
    Boli cię, gdy krwawię,
    Musimy się znać.
    Jedno ciało, dwa imiona,
    Nikt nie może nas rozłączyć.
    Dwa ciała w nasieniu,
    Kiedy ty płaczesz, mnie się dobrze powodzi,
    Dłoń twojego strachu
    Karmi moją krew.

    Wybudowałeś mi się na sercu,
    Dwie dusze opina jedna skóra,
    A kiedy ja mówię, ty jesteś cicho,
    Umierasz, kiedy ja tego chcę,
    Kiedy płaczesz, daję ci
    Dzieci strachu - łzy ode mnie.
    Kiedy płaczesz, daję ci
    Dzieci strachu - łzy ode mnie.

    Dwa obrazy, tylko jedna rama,
    Jedno ciało, ale dwa imiona,
    Dwa knoty, jedna świeca,
    Dwie dusze w jednym sercu.

    Prowadź mnie, prowadź mnie
    Zatrzymuj mnie, zatrzymuj mnie
    Czuję cię
    Nie zostawiaj mnie
    Nie zostawię cię.

    Rammstein: "Fuhre mich"

    Gdy czytam o rozdwojeniu jaźni tego gościa mam skojarzenia z tą piosenką :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy tworzyłam tę postać byłam zafascynowana tym zjawiskiem, do dziś uważam, że to niesamowite.

      Usuń
    2. Faktycznie ciekawe zjawisko, mieć dwie osobowości :) Ciekawe jak to jest...
      Czekam aż historia dalej sie rozwinie :D

      Usuń
    3. Nie tyko dwie, można mieć ich znacznie więcej, najsłynniejszy jest William Miligan.

      Usuń