wtorek, 13 sierpnia 2013

12. Yautjański pogrzeb


     Minęło parę dni od nieszczęśliwego zajścia w domu Mu-shena. Atmosfera z dnia na dzień uspokajała się, a domownicy zachowywali nakazaną tradycją ciszę. Sha-uni, jedyna żyjąca ofiara ataku, wracała pomału do psychicznej równowagi. W obliczu zaistniałej sytuacji jej ciąża zeszła na drugi plan.
      Uroczystości pogrzebowe odbyć się miały ósmego dnia po zgonie, taka była tradycja, a liczba osiem miała na Yautjalu wyjątkową, magiczną moc.
Pierwszego dnia po zajściu przetransportowano wszystkie ciała do Wielkiej Świątyni Cetanu - boga śmierci. Świątynia była duża i miała kształt piramidy o trójkątnej podstawie i płaskim szczycie. Jej gładkie ściany zbudowane były z zielonego kamienia; na tle białych budowli wyglądała jak krwawy yautjański szmaragd ciśnięty w śnieg. Do wejścia prowadziła szeroka aleja wzdłuż, której wznosiła się kolumnada. Po obu stronach ogromnych wrót znajdowały się posągi wyobrażające Boga Cetanu jako: łagodnego ojca prowadzącego za rękę swe yautjańskie dzieci i jako okrutnego boga, demona zadającego ból i cierpienie.
Tam zwłoki miały być przechowywane i przygotowywane do pochówku. Każdego dnia rodzina udawała się do świątyni, niosąc dary dla bóstwa i jego kapłanów. Modlono się i szykowano do pogrzebu.

Nastał wreszcie ósmy dzień po śmierci starego mistrza i jego uczniów. Pogrzeb chłopców miał odbyć się o świcie, ponieważ nie byli oni jeszcze Łowcami i nie mogli odbyć drogi przeznaczonej dla zasłużonych.
Sha-uni wstała bardzo wcześnie, słońce nie podniosło się jeszcze zza horyzontu i nad Yautem unosiła się gęsta mgła. Dziewczyna założyła skromne żałobne szaty i wyszła do ogrodu. Wszyscy byli już na miejscu z wyjątkiem synów, których Mu-shen wysłał do To'hi i tych, którzy polecieli na Ziemię. Pośród tłumu dziewczyna ujrzała swoją matkę, podeszła do niej i ze smutkiem spojrzała jej w twarz, kobieta objęła ją ramieniem, przytuliła - w tej jednej chwili były sobie naprawdę bliskie, co rzadko im się zdarzało. Z domu wyniesiono zamknięte w specjalnych skrzyniach ciała chłopców, były zbyt zmasakrowane by nieść je na tradycyjnych platformach pogrzebowych. Niewielki korowód zmierzał do rodzinnego grobowca znajdującego się w głębi ogrodu. Ponad konarami drzew uniosło się złote słońce, pierwsze ciepłe promienie oblały swym blaskiem ostatnią z trumien, w której spoczywał najmłodszy z chłopców. Przeżył zaledwie dziesięć lat, a teraz miał spocząć obok ciała kobiety, której nawet nie znał.
Dwóch starszych braci, którzy nieśli małą trumnę weszło do wnętrza grobowca. Podeszli do przeciwległej ściany i wsunęli ją w specjalny otwór przeznaczony do składania ciał. Przed budynkiem stał stary kapłan, który przybył na uroczystość i stukał opuszkami palców w mały rytualny bębenek. Jego biała niczym kreda skóra i równie białe włosy nadawały mu posągowego wyglądu. Nucił pieśń chwalebną kiwając się w rytm dźwięków wydawanych przez bębenek. Po złożeniu ostatniej trumny kapłan pożegnał się z żałobnikami i wrócił do swojej świątyni.
Ogród opustoszał. Pod wielkim drzewem w cieniu samotnej altany stała Sha-uni i z uporem wpatrywała się w jej ciemne wnętrze. Nie była tu od czasu wizyty Łowcy w czerwonej zbroi. Wielki żal wypełniał jej serce, a łzy cisnęły się do oczu. Nigdy więcej tu nie przyjdzie, nie usiądzie w cieniu wielkiego drzewa, nie schroni się w upalne dni, nie odpocznie po ciężkich ćwiczeniach.
Wiatr poruszył gałęziami drzewa, liście ładnie szumiały, dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na najwyższe, najcieńsze gałązki. Kołysały się jak dziecko tulone przez matkę - wkrótce i ona będzie tak tuliła swoje maleństwo.

Ten dzień zdawał się być krótszy niż wszystkie inne dni. Przed południem, z zachodu nadpłynęły chmury i szczelnie zakryły słońce. Całe miasto wyglądało jak okryte szarą, brudną firanką. Potem spadł drobny deszcz, był zbyt słaby, by mógł spłukać kurz z budynków i roślin - nadał im jedynie obskurnego wyglądu. Na białych murach niczym zmarszczki na twarzy starca widniały brunatne zacieki. Zbliżała się pora deszczowa i coraz częściej stolicę Yautjalu nawiedzać będą burze i ulewy. Silny, siarczysty deszcz oczyści wkrótce miasto z pyłu i przywróci mu śnieżną, nieskazitelną biel.

Wieczorem tego samego dnia odbył się również pogrzeb starego mistrza. Łowca należał do Honorowych, więc uroczystość zaplanowano z wielką pompą. Wzięła w niej udział Rada Starszych, rodzina Mu-shena, synowie starego mistrza i wielu Łowców, którzy go znali. Wielki pochód wyruszył ze świątyni boga Cetanu i szedł za platformą niesioną przez wojowników. Wszyscy zmierzali w jednym kierunku, do największej budowli na planecie. Mauzoleum Starożytnych było miejscem spoczynku wszystkich wielkich Łowców. Wewnątrz od niepamiętnych czasów umieszczano prochy myśliwych. Nad każdą kryptą znajdował się niewielki monitor, na którym można było przeczytać o czynach i trofeach pochowanego pod nim Łowcy.
Śpiewając pieśń żałobną, pogrzebowy korowód wolnym krokiem przemierzał miasto. Zawsze, gdy chowano jakiegoś Łowcę, na ulice wylegały tłumy, by oddać mu pokłon i cześć. W końcu dotarli do wrót Mauzoleum. Budowla o kształcie pięciu połączonych ze sobą piramid schodkowych sięgała swym szczytem prawie do chmur - takie przynajmniej miało się wrażenie, stojąc u jej podstawy. Największa piramida znajdowała się w środku, a na każdym z jej czterech rogów umieszczona była znacznie mniejsza budowla.

      Pieśń żałobna ucichła, rzeźbiona brama, przedstawiająca sceny z polowań, otworzyła się, a z wnętrza budowli wyszło trzech Yautja. Jeden w bardzo podeszłym już wieku okazał się być tym, który brał udział w pogrzebie w domu Sha-uni, dwóch pozostałych było znacznie młodszych. Wszyscy trzej byli tego samego wzrostu, odziani w długie ceremonialne białe szaty, z rozcięciami z boków ułatwiającymi chodzenie, ukrywali swe dłonie w obszernych rękawach. Na piersiach czerwoną nicią wyhaftowany był znak Paya - włócznia. Skóra kapłanów i włosy, sięgające kolan, miały biały kolor, nazywano ich Posłańcami Boga; zawsze, gdy na świat przychodziło dziecko o wyjątkowo jasnej skórze oddawane było przez rodziców do świątyni. Tradycja nakazywała, by posłańcy od dzieciństwa uczyli się bożych przykazań, stronili od przemocy i pokus życia poza świątynią.
   - Dlaczego zakłócacie spokój śpiącym? - zapytał najstarszy kapłan w starożytnym języku Yautja, młodszy tłumaczył jego słowa.
    - Przybyliśmy oddać naszego brata w ręce sprawiedliwych! - odpowiedziano z tłumu, młody kapłan znowu przetłumaczył.
   - Czy brat wasz żył zgodnie z kodeksem?
   - Tak!
   - Czy szanował święte prawa naszego ludu?
   - Tak!
   - Czy składał jałmużnę i świętował dni nakazane?
   -Tak!
   - Czy zginął z bronią w ręku?
   - Tak!
   - A zatem, o co prosicie Najwyższego Paya i jego sługi?
   - Najwyższego prosimy, by przyjął naszego brata i pozwolił mu polować po wsze czasy w Krainie Wiecznych Łowców, a sługi Pana naszego prosimy, by zajęli się jego ciałem w tej ostatniej drodze!
   - Rzekliście, tak się stanie!
Ze świątyni wyszło jeszcze czterech kapłanów i wraz z tymi, którzy już tam byli, przejęli platformę z ciałem i prowadzeni przez głównego kapłana, weszli do świątyni. Drzwi zamknęły się, uroczystość była skończona. Całe miasto, budynki, ulice, lasy, wszystko zabarwiło się na czerwono w blasku zachodzącego słońca, które wychynęło na chwilę zza gęstych chmur, jakby żegnało starego Mistrza.


     Dzień po pogrzebie Sha-uni miała udać się do starej położnej; kobieta od wielu lat odbierała porody w jej rodzinie, miała medyczne wykształcenie i dobrze znała się na tym, co robiła. Matka dziewczyny towarzyszyła jej w wizycie, której celem było sprawdzenie, czy płód rozwija się prawidłowo i czy otaczająca go miękka skorupka jest prawidłowej grubości. Yautaja w odróżnieniu od ludzi i innych ssaków nie mają pępka, a to dlatego, że ich małe rozwijają się w ciele matki w jajku, przypomina to trochę sposób rozmnażania żyworodnych węży. Płód rośnie i rozwija się wraz z jajkiem, czerpiąc z niego wszystkie potrzebne do rozwoju składniki, a gdy jest już dostatecznie duży i gotowy do narodzin, przebija skorupkę. Dalej poród wygląda tak jak u ludzi.

Po wczorajszym niewielkim deszczu, poza brudnymi zaciekami, nie pozostał nawet ślad. Sha-uni wraz z matką szły właśnie do położnej, w czasie drogi nie rozmawiały ze sobą. Miasto tętniło już życiem. Kobiety podążały brukowaną ulicą, na której specjalną farbą wyznaczono pasy dla pieszych i zmotoryzowanych, z lewej mijały je pędzące pojazdy magnetyczne, w których Yautjańczycy zwykli podróżować po swej ogromnej stolicy. Tą stroną drogi można było się poruszać tylko w jedną stronę, przed siebie. Można więc było mieć pewność, że nie wpadnie się na nikogo idącego z przeciwnej strony. Sha-uni spojrzała na wielki mur, wzdłuż którego teraz szła, był biały jak wszystkie w mieście, ale porastała go piękna pnąca roślina. Każda szczelina czy pęknięcie w murze zajęte było przez jej małe korzenie. Szerokie, pięcioklapowe liście szczelnie ukrywały pod sobą kamień, z którego zbudowano ścianę, na wąskich łodyżkach poruszane lekkim wiatrem kołysały się drobne, dzwonkowate kwiaty. On wiedziałby jaki mają kolor - pomyślała dziewczyna - potrafił tak pięknie opisywać wszystko, co go otacza. Kiedyś my też widzieliśmy kolory, dawno... zanim sprzeciwiliśmy się woli Wielkiej Matki, nim nastał Paya.

     Wielka Matka zrodziła cały wszechświat, wszystkie planety i gwiazdy, z jej łona narodziło się wszelkie życie. Otoczona swym dziełem Rodzicielka nadal czuła się bardzo samotna. Miała rośliny i zwierzęta, ale nie miała z kim rozmawiać i śmiać się, postanowiła więc wydać na świat jeszcze jedną istotę. Skupiła całą energię we wnętrzu swego ciała; energii było tak dużo, że powstały dwa embriony. Po miesiącach oczekiwania na świat przyszły bliźnięta, nie były jednak do siebie podobne. Jedno było małe i delikatne, drugie duże i mocne. Matka nazwała ich Gaja i Yah-uth. Bliźnięta rosły i rozwijały się, Wielka Matka nawet nie spostrzegła, gdy stały się dorosłe. Małe i delikatne wyrosło na piękną ludzką kobietą, a duże i silne stało się Yautjańskim mężczyzną. Rodzicielka kochała swoje dzieci jednakową, silną miłością, jednak widząc delikatność swej córki we wszystkim jej pomagała. Yah-uth spoglądał zazdrośnie na siostrę, ale ponieważ był od niej dużo silniejszy i większy, to sam musiał sobie ze wszystkim radzić. Któregoś dnia zaślepiony zazdrością uwięził swoją siostrę, Gaja broniła się, jak mogła, ale Yah-uth wpadł we wściekłość i nie panując nad sobą, zabił ją. Przerażony własną siłą i widokiem zakrwawionego ciała Gaii, uciekł i ukrył się w potężnych lasach Yautjalu. Wielka Matka szukała swoich dzieci przez cały dzień, w końcu znalazła ciało córki, zrozpaczona wylała wiele łez, ziemia przyjęła je i na powierzchni planety powstały ogromne, nieprzebyte bagna. Yah-uth, widząc smutek matki, przyznał się, że to on zabił siostrę targany straszną zawiścią. Rodzicielka wpadła w złość - za ten hańbiący czyn ukarała syna życiem w ciemnościach, pozbawiając go możliwości widzenia dziennych kolorów. Od tej pory wszyscy Yautja widzą tylko ciepło ciała swej ofiary i polują w nocy, a ludzi traktują jak przyczynę swego nieszczęścia.
Ciało Gaii Wielka Matka zabrała na inną planetę, tam z jej krwi utworzyła nowy lud, który nazwała Ziemianami, a planetę Ziemią. Ostatnią wolą rodzicielki było, by Yautja i ludzie nigdy więcej się nie spotkali. Matka bardzo żałowała, że uczyniła ich tak podobnymi do siebie, a jednocześnie tak różnymi.

    - Dlaczego czytasz te bzdury? - zapytał ją ojciec; miała wtedy dziesięć lat i, leżąc w łóżku, czytała starożytne legendy.
    - To nie są bzdury.
    - Ależ owszem są. Wymyślono je tysiące lat temu, by wytłumaczyć ciemnocie fakt podobieństwa do nas nowo odkrytej rasy. Ludzie i Yautja nie są braćmi. Nigdy nie byli i nigdy nie będą.
    - Ale ojcze, ta legenda tak pięknie tłumaczy dlaczego nie widzimy kolorów.
  - To też kolejna bzdura. Nigdy ich nie widzieliśmy, to naturalnie uzyskane, drogą ewolucji, przystosowanie do warunków w jakich żyli nasi przodkowie. Oddaj mi tę książkę i idź już spać.
    - Obiecałeś, że jak będę grzeczna, to opowiesz mi historię.
Mu-shen westchnął i usiadł na skraju łóżka córki.
    - Dobrze - powiedział. - Opowiem ci. Opowiem ci o boskim posłańcu. Wojowniku, który karał śmiercią tchórzliwych. O posłańcu starożytnej bogini, która wzywała na próbę wszystkich młodych Yautja. Opowiem ci o Thei'de.

Rozmyślając i wspominając starożytną legendę, Sha-uni nie zauważyła, gdy wraz z matką znalazły się w domu położnej. Kobieta otworzyła im drzwi i zaprosiła je do środka. Dziewczyna zmierzyła wzrokiem jej postać i oceniła, że Yautjanaka musi mieć już ponad sto lat.
   - Wejdźcie, proszę. - Przepuściła je do środka i wskazała drzwi do pomieszczenia, które znajdowało się tuż obok.
Ushi-ni skłoniła się w geście podziękowania i pociągnęła córkę za sobą. Jasny pokój i duże skórzane fotele zachęcały by usiąść i odpocząć, co skwapliwie wykonała dziewczyna.
   - Co się tak rozsiadasz? - zbeształa ją matka. - Idź do gabinetu!
Sha-uni prychnęła i podniosła się z wygodnego siedzenia. Raźnie weszła do pomieszczenia i rozejrzała się w poszukiwaniu położnej, ta siedziała przy stole, na którym stał komputer i inny elektroniczny sprzęt medyczny.
   -Podejdź, proszę, i ułóż się tu wygodnie. Nic się nie bój, to nie będzie bolało. Odsłoń brzuch, zobaczymy, co kryje się w środku.
Dziewczyna podciągnęła wysoko sukienkę, odsłaniając nogi i płaski jeszcze brzuch. Kobieta przyłożyła do niego dziwny płaski przedmiot i w pomieszczeniu rozległo się szybkie miarowe dudnienie.
   - Co to? - przestraszyła się Sha-uni.
Położna roześmiała się niskim głosem.
   - To, moja mała, jest serduszko twojego dziecka, prawda, że szybko bije? Dobrze, a teraz zobaczymy, jak wygląda.
Schowała przyrząd, który przed chwilą używała i wyjęła inny. Rozwinęła go niczym matę, wyglądał jak materiał,  na powierzchni którego błyszczały drobne układy scalone. Owinęła nim brzuch dziewczyny i uruchomiła urządzenie. Komputer przetworzył dane i wyświetlił je w postaci trójwymiarowago hologramu. Położna przyglądała się przez chwilę i mruczała coś pod nosem, potem wstała i zawołała matkę Sha-uni.
   - No i co? - Zapytała Ushi-ni. - Wszystko dobrze?
   - Wszystko wydaje się być w porządku, tyko że...
   - Tak
   - Dziecko wydaje się być za duże jak na wiek, który podałyście. Powiedź mi, moja droga, jesteś pewna co do czasu, gdy zaszłaś w ciążę?
   - Tak,oczywiście. Czy to jakiś problem?
   - Nie, skądże. Może to kwestia genów.
Sha-uni uśmiechnęła się w duszy - to na pewno geny - pomyślała, wspominając pokaźny wzrost ukochanego.
   - No dobrze, ja nie widzę potrzeby zatrzymywania cię tu dłużej. Wróć do domu, dobrze się odżywiaj, odpoczywaj i przyjdź do mnie za jakiś miesiąc. Chyba żeby wydarzyło się coś niepokojącego to wcześniej. Aha, i żadnego biegania po lasach i machania włócznią. Jasne? Tak?
   - Tak, dziękuję.

Po powrocie do domu Sha-uni była w dobrym nastroju. Matka pogodziła się chyba z faktem, że zostanie babką i tylko ojca dziewczyna się bała. Nie wiedziała czy to, co mówił, było na poważnie czy tylko po to, by ją nastraszyć. W domu panowała cisza, nastały dni żałoby i wszelkie oznaki radości były niewskazane. Dziewczyna udała się do swojego pokoju, lubiła to miejsce. Jej sypialnia nie była duża, przeciwnie wręcz malutka. Mieściło się w niej wąskie łóżko i mała szafa, dziewczyna nie lubiła się stroić, więc nie miała wielu ubrań. Pod oknem stał mały stolik z lakierowanego czarnego drewna i taki sam taboret, na stoliku leżał przenośny komputer. Z okna rozpościerał się widok na główny plac stolicy i na gmach, w którym rezydowała Rada Starszych. Ściany sypialni Sha-uni miały jsanopomarańczowy kolor, a to ze względu na kamień jakim zostało wyłożone wnętrze jej pokoju, ojciec sprowadził go z odległej planety specjalnie na dziesiąte urodziny dziewczyny.
Młoda Yautjanka rozejrzała się po pokoju i podeszła do stolika. Usiadła, oparła głowę na dłoniach, zamyśliła się, po czym uruchomiła komputer. Miała wiadomość, otworzyła ją. Na ekranie zajaśniała twarz jej ukochanego. Chciał się z nią spotkać, na razie tylko z nią, na osobności. Ucieszyła się, bardzo tęskniła: za nim, za jego dotykiem, za ciepłem, które od niego biło, za uśmiechem i łagodnym głosem. Teraz wszystko będzie dobrze - pomyślała - wszystko się ułoży.

6 komentarzy:

  1. Powiem tak - nawet nie wiesz jak się cieszę, że po powrocie z wakacji czekało tu na mnie tyle nowych rozdziałów :) Historia rozkręca się niesamowicie! Z rozdziału na rozdział jest coraz ciekawiej. Muszę Ci pogratulować zdolności zawieszania akcji w najciekawszym momencie - wiesz jak człowieka uzależnić od historii.

    Może nie będę wszystkiego dokładnie komentować, powiem tylko iż zauroczyłaś mnie pięknymi i barwnymi opisami ceremonii i obyczajów. A legenda o pochodzeniu Yautja i ludzi - po prostu bajka. Zupełnie jakbym czytała jakąś niezwykle fascynującą mitologię. Coś genialnego! :)

    Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg historii!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jak się cieszę, że znowu jesteś. Już myślałam, że o mnie zapomniałaś. :D
      Przyznać muszę, że ten rozdział jest jednym z moich ulubionych, zwłaszcza ze względu na opisy. Akcja, akcją, ale bez tej otoczki, bez kreacji świata otaczającego bohaterów nie byłoby tak ciekawie. Przynajmniej ja tak uważam. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Nie mogłabym zapomnieć ;)
      Na wakacjach się wynudziłam... i nawet sama się wzięłam za pisanie o Predatorach, więc spodziewaj się niebawem i czegoś ode mnie ;)
      Na chwilę obecną to mój ulubiony rozdział. I właśnie tak jak mówisz - przez te opisy. Uwielbiam jak w opowiadaniach opisana jest kultura, religia, zwyczaje, mitologia... Cały świat przedstawiony w takich szczegółach :)

      Usuń
    3. To ja już czekam i zacieram łapki, bo też chętnie poczytałbym coś w tematyce. Sama piszę jeszcze jedną rzecz opartą na kodeksie łowców. Mam prawie całą pierwszą część, tylko utknęłam na walce finałowej.

      Usuń
  2. Cudna ta mitologiczna historyjka o tym dlaczego ludzie widzą w kolorach a Yautja nie... Jednak jak sie okazało że Wielka Matka była dzieworódką, od razu miałam pewne skojarzenie... czyżby Wielka Matka była królową xenomorfów? XDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mitologia trochę naciągana, bo nie wyobrażam sobie, żebyśmy my - ludzie - po odkryciu nowej, inteligentnej rasy stworzyli sobie wokół naszego podobieństwa do innego gatunku legendy. Zakładam, że w ich społeczeństwie, podzielonym na kasty, dostęp do wiedzy i nauki nie był powszechny i że ta najniższa kasta w jakiś sposób usiłowała sobie wytłumaczyć pojawienie się istot podobnych. Stąd legendy, które Mu-shen nazywa bajkami dla ciemnych mas.

      Usuń