środa, 18 czerwca 2014

30. Zakazane łowy

     Natasza nie miała pojęcia, co się wokół niej działo. Nie podobały jej się dźwięki, które nagle zaczęła słyszeć, nie spodobał jej się zapach powietrza, którym musiała oddychać i przeraziła się, gdy wciągając je, poczuła ból w płucach – dusiła się, umierała z każdym oddechem. Nie wiedziała, dlaczego nagle poczuła się lepiej, ale domyśliła się, że ktoś jej pomógł, nakładając maskę tlenową na twarz – po chwili było dużo lepiej. Dziewczyna nie rozumiała dziwnego, twardego niczym stukot maszyny języka, którym posługiwali się jej prześladowcy. Nie rozumiała dlaczego szarpano ją i ciągnięto najpierw po ziemi – czuła pod stopami miękkie podłoże – a potem po metalowej podłodze. Wpadła w paniczny strach, gdy brutalne, silne dłonie zdzierały z niej ubranie, raniąc przy okazji skórę. Szlochała, gdy ktoś warcząc, wepchnął ją pod zimną wodę, a potem wcisnął jej w dłoń coś miękkiego, co mogło być gąbką, lecz wcale nie musiało nią być.
   - El zaddah! – Rozległo się gardłowe stwierdzenie. 
  - Meinan! Meinan! – wrzeszczała Sha-uni. Co za głupie stworzenie, myślała przy tym, przyglądając się nagiej Ziemiance. Sha-uni nigdy nie była na tej małej, błękitnej planecie, z której pochodzili Oomanie, lecz rodzina jej przyjaciółki miała kilku ziemskich niewolników i dziewczyna, przebywając tam, miała okazję dobrze im się przyjrzeć. Teraz, gdy musiała, jak służąca, zająć się tą kobietą, krew w niej zawrzała.
   - Myj się! – krzyczała na bezbronną kobietę.
  - Ona cię nie rozumie. – Usłyszała znużony głos za sobą. Obejrzała się. W drzwiach stał Thei'de i wlepiał spojrzenie w rudowłosą Oomankę, a na Sha-uni nawet nie zerknął.
   – Możesz sobie wrzeszczeć do woli lub zrobić to sama – rzekł, wymijając ją, by podejść do prysznica. Wyciągnął dłoń wprost pod strumień lodowatej wody.
   - Chcesz ją zabić? – zapytał, nie odwracając spojrzenia od jasnej skóry Nataszy.
W Sha-uni krew zawrzała jeszcze mocniej. W tej chwili miała ochotę zatłuc tę dziewkę gołymi rękami. Nie rozumiała dlaczego, ale nie mogła zdzierżyć sposobu w jaki na nią spoglądał.
Rosjanka, tuląc się do ściany, próbowała uniknąć zimnej wody, a jej oczy poruszały się raz w prawo raz w lewo. Thei'de warknął. Wzrok Nataszy natychmiast zatrzymał się w miejscu, z którego napłynął dźwięk. Po chwili poczuła przyjemne ciepło, temperatura wody znacznie się podniosła.
   - Kiedy się umyjesz, ktoś pomoże ci się ubrać, a potem da ci coś do jedzenia.
Znała ten głos, już go słyszała, jakiś czas temu w swojej rodzinnej wiosce. Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko próbowała osłonić się przed wzrokiem tego dziwnie pachnącego człowieka.
  - Dobrze? – Oczekiwał odpowiedzi. Natasza skinęła głową, maska tlenowa przeszkadzała jej w mówieniu.
  - Tak? – zapytał, lecz ona pokiwała tylko głową, a jej oczy znowu zaczęły swój niespokojny taniec.

Thei'de odwrócił się do Sha-uni, nie musiał nic mówić, jego wzrok zrobił to za niego – nie był zadowolony.
  - To twoje zwierzę, więc sam się nim zajmij – burknęła młoda Yautjanka i wyszła. Thei'de został w miejscu.
  - Dasz mi ręcznik? – Cichy i nieśmiały głos wyrwał go ze stanu, w który zaczynał już popadać. Odwrócił się, Natasza stała obok prysznica, zasłaniając się rękoma,  maska zwisała jej na szyi.
  - Nie zdejmuj tego – powiedział Thei'de, zakładając jej urządzenie na twarz. – Bo znowu źle się poczujesz. Możesz mówić spokojnie, tu jest wbudowany mikrofon i mały głośnik.
  - Ręcznik – powtórzyła Natasza, jej głos wzmacniany syntetycznie brzmiał dziwnie.
Thei'de rozejrzał się w poszukiwaniu materiału, znalazł go leżącego na podłodze. Natasza owinęła się nim, osłaniając ciało przed jego wzrokiem, czuła się skrępowana. Gdyby widziała, z całą pewnością jej reakcja byłaby inna. Owinąwszy się, wyciągnęła dłonie przed siebie i zaczęła macać ścianę, Thei'de przyglądał się jej zaciekawiony, nie znał żadnego niewidomego.
Natasza obeszła całe pomieszczenie, obmacała je dokładnie, a potem zawróciła i podeszła do niego, wyciągnęła dłonie przed siebie, chyba chciała go „zobaczyć”.
   - Nie. – Cofnął się.
  - Chcę tylko wiedzieć, jak wyglądasz – powiedziała spokojnie i postąpiła krok, jej dłonie oparły się na brzuchu Yautjańczyka. Natasza zaskoczona przesunęła dłońmi w górę, ku swojemu bezmiernemu zdziwieniu nawet stając na palcach, nie dosięgła jego twarzy, a przecież była najwyższą dziewczyną w wiosce.
Thei'de odsunął się od ziemskiej kobiety, sposób w jaki poznawała świat był fascynujący, ale zbyt kontaktowy. Zostawił ją samą. W kilku krokach przemierzył wąski korytarz, nie miał czasu ani ochoty zajmować się człowiekiem. Zatrzymał się przed drzwiami do kajuty, w której zamknęła się Sha-uni i cicho zapukał.
   - Kto tam? – dobiegł go stłumiony metalem głos Yautjanki.
   - To ja, Thei'de… Czy możesz zająć się naszym... gościem? Proszę. - Ledwo przeszło mu to przez gardło.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich uśmiechnięta Sha-uni.
   - Widzisz – powiedziała – jeśli ci na czymś zależy, to potrafisz być miły. Nie mógłbyś zawsze być taki?
   - Nie!


     Słońce skryło się już za horyzontem i świat począł zanurzać się w mroku długiej yautjańskiej nocy, gdy dotarł w pobliże domu upatrzonej ofiary. Był nim Rozjemca, który wcześniej tak szybo obezwładnił bijących się młokosów. Thei'de z gracją przeskoczył otaczający posesję murek i zakradł się pod dom. Przez okno zajrzał do wnętrza budynku, w niewielkim pomieszczeniu przy niskim stole na poduszkach rozmieszczonych na podłodze siedział Rozjemca wraz z rodziną – dwójką kilkuletnich dzieci i żoną, która, wnioskując z wielkości brzucha, spodziewała się rozwiązania w każdej chwili. Thei'de poczuł dreszczyk emocji, oto jest ofiara godna Łowcy. Zakradł się przed dom, by na ścieżce ułożyć mały pakunek, potem wycofał się za róg budynku. Rozległo się ciche pikanie, a później niewielki wybuch. Drzwi do domu stanęły otworem, ukazała się w nich rosła postać właściciela. Thei'de wycofał się, Rozjemca widząc resztki ładunku i słysząc szum za domem, wrócił po broń, wyszedł jednak zaraz z powrotem. Rozglądał się zaniepokojony tym dziwnym wydarzeniem, tu nie zdarzały się takie żarty, o ile to był żart. Za sobą usłyszał jakiś dźwięk, odwrócił się błyskawicznie i zdążył jeszcze dojrzeć jakiś przedmiot lecący wprost na niego, potem upadł nieprzytomny. Thei'de, uśmiechając się do samego siebie, podszedł do ogłuszonego Rozjemcy, z ziemi podniósł swój bumerang i ruszył w stronę domu mężczyzny.

      Do północy pozostała zaledwie godzina, gdy ogłuszony Yautjańczyk ocknął się na własnym trawniku, w głowie szumiało mu jak po ostrej libacji. Dźwignął się na kolana, niestety wyprostowanie się sprawiło mu pewne trudności. Rozjemca pochylił się, po chwili wszystko wróciło do normy. Pocierając potylicę, skierował się do domu. Pierwszą oznaką, że coś jest nie tak, poza tym, że ktoś go zaatakował, były otwarte na oścież drzwi. W domu panowała przeraźliwa cisza, a po żonie i dzieciach nie było śladu. Wszystko wyglądało tak, jakby na chwilę wyszli i zaraz mieli wrócić. Rozjemca poczuł ukłucie strachu, ktoś wywabił go z domu i porwał jego rodzinę, tylko po co? Na stole, tuż przy jego talerzu, leżało urządzenie komunikacyjne. Yautja przesunął palcem tuż nad jego powierzchnią, co spowodowało wyświetlenie się mapy miasteczka i okolic. W pobliżu samotnej góry widniał wielki, czerwony, pulsujący krzyżyk. Co to miało oznaczać? Po co ktoś porywał mu rodzinę? Czy ten krzyżyk miał oznaczać miejsce, w które powinien się udać? Tysiące pytań bez odpowiedzi zrodziło się w jego umyśle.
Mężczyzna opuścił jadalnię i udał się do pomieszczenia, które służyło mu za biuro. Usiadł przy stole, korzystając ze służbowego sprzętu, skontaktował się z kolegami z pracy. Nie wiedział, z kim ma do czynienia i wolał nie ryzykować.

     Pułapka została zastawiona, teraz wystarczyło zaczekać na ofiarę. Thei'de siedział na konarze dużego drzewa i wpatrywał się w ciemność, co chwilę skanując teren. Komputer na jego przedramieniu zasygnalizował, że pierwszy z czujników ruchu został aktywowany. Zachodzi mnie od tyłu? pomyślał Łowca, w tym momencie kolejny z czujników aktywował się, tym razem ktoś zbliżał się z przeciwnego kierunku. Thei'de zdziwił się nieznacznie, lecz zrzucił to na zwierzynę. Zeskoczył z drzewa w momencie, gdy kolejne trzy czujniki aktywowały się. Łowca był otaczany. Czyżbym stał się ofiarą, zaśmiał się w duchu, przecież zostawiłem idiocie wiadomość, żeby przyszedł sam. Cóż... będzie weselej.

     Gor-han pracował już od stu dwudziestu lat jako Rozjemca, a na tym posterunku był szefem od dziewięciu. Ta mała i zatęchła rolnicza mieścina miała być jego spokojną emeryturą. Wszystko mu się tu podobało: niewielkie miasteczko i jego mieszkańcy traktujący go jak wielmożnego pana; rozległe pola wokół osady i las rosnący u podnóży jednej, „piekielnej” góry. Swoją drogą, to bawił go strach wieśniaków przed tym jedynym masywem w pobliżu. Po okolicy wędrowały różne bzdurne historie. Nie ulegało jednak wątpliwości, że w ciągu ostatnich czterech lat zaginęło w jej pobliżu kilku młodych mężczyzn i te sprawy, z powodu braku poszlak, pozostawały do dzisiaj nie rozwiązane. Gor-han uważał, że młodzieńcy po prostu uciekli z domów, bo im się małomiasteczkowe życie znudziło. Nie dziwił się młodym, burza hormonów robi swoje.
Komendant Rozjemców przycinał właśnie jedno z drzewek bonsai, które uprawiał, gdy dostał wiadomość z posterunku, że żona Zottara została porwana.
   - Za trzy ustary nad tym terenem będzie przelatywał satelita – powiedział jedyny Rozjemca, jaki pozostał do dyspozycji Komendanta posterunku. Reszta jego podwładnych udała się wraz z Zottarem w pobliże zaznaczonego miejsca. – Będziemy mogli użyć czujników ciepła, by określić położenie naszych i liczebność wroga – kontynuował podkomendny.
   - Nie jesteś na wojnie Kimi. Nie przesadzaj - powiedział spokojnie Komendant, usiłował za wszelką cenę ukryć emocje.
   - Już!– krzyknął podniecony całą sytuacją Kimi.
Gor-han wlepił spojrzenie w ekran, na którym wyświetlił się termiczny obraz okolicy góry. Widać na nim było prawie białą postać. Wokół jasnej plamy umieszczonej centralnie widniały inne w pomarańczowym kolorze; wszystkie, poza jedną, zbliżały się do postaci w centrum.
   - Zdaje mi się, czy wysłaliśmy tam czterech naszych? – zamyślił się na głos komendant.
   - Tak, dokładnie czterech, więcej przecież nie mamy.
  - W takim razie to – wskazał palcem jasną plamę – jest nasz przeciwnik, a ta plama za nim to zapewne żona Zottara. Prześlij mu tę informację. Co się stało? Gdzie do cholery podział się ten gość?! – Zaskoczony nagłym zniknięciem jaśniejszej plamy z monitora Gor-han prawie przygniótł Kimiego do blatu. Na jego oczach jasna plama szybko zmieniła się z białej w żółtą, potem pomarańczową, a w końcu przybrała niebieską barwę otoczenia.
   - Zniknął – stwierdził Kimi.
   - Jak mógł tak po prostu zniknąć?

     Thei'de stał pośród roślin przypominających ziemskie paprocie. Z pomiędzy konarów drzew, czarnych od wszędzie panującego mroku, przebijała się blado pomarańczowa poświata księżyca i gwieździstego nieba. Liście szumiały cicho na lekkim wietrze. Przeciwnicy zbliżali się do niego z wiatrem, czuł ich wyraźnie. Zapach unosił się w powietrzu. Młody Łowca był pewien, że każdy z nich jest uzbrojony i gotów do walki. Thei'de skupił się na samym sobie, uspokoił nerwy, zwolnił rytm serca, jego ciało z każdym oddechem stawało się coraz chłodniejsze, aż w końcu osiągnęło temperaturę otoczenia. Spróbujcie mnie teraz zobaczyć, pomyślał.

     Obława krok po kroku zacieśniała się. Zottar parł przed siebie gotów w każdej chwili zaatakować. Działko na jego ramieniu podążało za każdym ruchem głowy. Po prawej pękająca gałąź wydała charakterystyczny suchy odgłos. Rozjemca wycelował w tamtym kierunku i byłby oddał strzał, gdyby nie specjalny cieplny znak Rozjemców umieszczony na hełmie każdego z nich.
   - Pauk! Uważaj trochę – szepnął do kompana.
Po chwili cała czwórka stała naprzeciw siebie, po rzekomym wrogu nie było nawet śladu.
   - Niech to szlag! – zaklął Zottar. – Stary mówił, że tu jest.
   - Słyszałem to – rozległo się w hełmie Zottara.
   - Wybacz szefie…
Ostry świst przeszył powietrze i rozjemca stojący po lewej stronie Zottara padł na ziemię.
   - Rozpierzchnąć się – wydał rozkaz dowodzący akcją Zottar.
Mężczyźni rozbiegli się po lesie, a on przykucnął przy nieprzytomnym koledze; na ziemi znalazł bumerang o tępych końcach – odpowiednio mocno rzucony mógł rozłupać czaszkę. Wściekły Zottar krzyknął w las:
   - Naucz się rzucać, ofermo!
Odpowiedział mu wrzask kolejnego z rozjemców, a po nim upiorny gardłowy śmiech. Upewniwszy się, że jego kompan żyje, Zottar skrył się za najbliższym drzewem i przez system komunikacji spróbował przywołać towarzyszy.
   - Bahir, Noa, jesteście tam?
   - Tu Bahir – usłyszał. – Noa zniknął.
   - Jak to zniknął?
   - Normalnie, w jednej chwili stał tuż za mną, a w kolejnej go nie było. Na Paya, co to jest?!
Kolejny krzyk zagłuszyła kanonada z działka Bahira. Yautjańczyk ostrzeliwał się naokoło bez mierzenia, po prostu strzelał na oślep.
   - Bahir, do diaska, co ty wyprawiasz? Przestań, bo nas pozabijasz. Poza tym musimy go mieć żywego! – wrzeszczał Zottar do mikrofonu, usiłując przekrzyczeć salwę. Kanonada umilkła.
   - Bahir! – nawoływał Zottar przez mikrofon. – Bahir!
 - Szkoda fatygi. – Usłyszał tuż nad sobą. Z ciemności poczęła się wyłaniać sylwetka wysokiego Yautjańczyka.
Rozjemca przyszykował się do odparcia ataku.
    - Ktoś ty i czego ode mnie chcesz? – zapytał.
   - A co to za różnica, skoro zaraz i tak wszyscy będziecie martwi?
   - Dla mnie wielka. Co zrobiłeś z moją rodziną?
Nieznajomy roześmiał się dziwnie chrapliwym i paskudnym śmiechem.
   - Twoja rodzina była koniecznością, a ty będziesz przyjemnością – powiedział Thei'de i ruszył do ataku. Uzbrojony jedynie we własne pięści z całej siły walnął Zottara w brzuch. Rozjemca powalony potężnym uderzeniem przez chwilę nie mógł załapać powietrza. Tymczasem napastnik czekał na jego reakcję. Zottar podniósł się, spojrzał na przeciwnika i spokojnie zapytał.
   - Gdzie jest moja rodzina?
   - Walcz! – rozkazał Thei'de.
   - Nie! Chcę wiedzieć, gdzie oni są?
   - Walcz, im już nie pomożesz, ale siebie uratuj albo przynajmniej odzyskaj honor.
   - Zabiłeś ich? I ty masz czelność mówić mi o honorze?!
   - Och, zamknij się i walcz.
   - Po co? Bez nich moje życie i tak nie ma sensu. Możesz mnie zabić od razu.
 - Jak chcesz – odparł Thei'de i przypuścił serię ciosów na Zottara, który nie zamierzał się bronić, przeciwnie pozwalał by tamten go okładał. Napastnik wpadł w furię, nie rozumiał postępowania Rozjemcy.
   - Walcz, co cholery, albo faktycznie obedrę żywcem ze skóry twoją rodzinę – wrzasnął wściekły.
W Zottara jak gdyby wstąpiły nowe siły. Z pasją oddawał cios za ciosem i parował nadchodzące. Walczyli zażarcie, a ich krwawy taniec trwał już dobrych kilkanaście minut. Obaj poranieni i wyczerpani z ledwością kontynuowali walkę.
   - Oddałbyś za nich życie? – wycharczał skonany Thei'de, nie miał tyle siły co zawsze i z konsternacją zauważył, że z każdym atakiem bólu głowy ma ich coraz mniej.
   - A żebyś wiedział, że tak – wysapał Zottar i przeturlał się w stronę leżącego na ziemi bumerangu . Pochwyciwszy go, odczekał aż przeciwnik znajdzie się tuż przy nim i zamachnąwszy się, zdzielił nim Thei'de prosto w łeb. Impet uderzenia sprawił, że klamry puściły i czerwony hełm pofrunął daleko w las. Zottar błyskawicznie ponowił atak na zaskoczonego wroga, wybijając mu dolny kieł ze stawu. Thei'de splunął śliną zabarwioną zieloną krwią, po czym odwrócił się i pognał w kierunku samotnej góry. Zottar zdumiony nie wiedział, co ma zrobić.
   - Czekam sekę stąd na północny-wschód – usłyszał jeszcze krzyk uciekającego przeciwnika.

     Rozjemca rozejrzał się w poszukiwaniu towarzyszy; ogłuszony bumerangiem Sun-ad dochodził do siebie, stękając; jakieś dziewięć metrów dalej Zottar usłyszał siarczyste przekleństwa Noy, a z krzaków po prawej wyszedł Bahir – wyglądał dość dziwnie, bo ręce zwisały mu wzdłuż ciała, a z ramion sączyła się krew.
   - Co ci jest? – spytał zaskoczony Zottar.
   - Skurwiel przeciął mi ścięgna i nie mogę ruszać rękami.
   - Ja też nie. Kurwa, jak boli – żalił się Noa.
Sun-ad dźwignął się trochę, zwymiotował, a potem upadł twarzą w zarzygane miejsce. Zottar zdał sobie sprawę, że od jakiegoś czasu szef wydziera mu się do ucha.
    - Co tam się, do jasnej rozchlastanej, dzieje?
Mężczyzna rozejrzał się jeszcze raz, nie miał dobrych wieści dla Komendanta.
   - Jesteśmy – powiedział. – Wszyscy żyją, Noa i Bahir są ranni, a Sun-ad ma chyba wstrząśnienie mózgu. Zostawiam ich tutaj i sam podejmuję pościg.
    - Zgłupiałeś? Nie wyrażam na to zgody!
   - Mam w dupie pańską zgodę, szefie, to moja rodzina – wściekł się Zottar i przerwał połączenie. Nie chciał dłużej tego słuchać, musiał złapać tego dupka i zmusić go do mówienia.
Odległość nie była duża i Rozjemca pokonał ją bez większych trudności. Kiedy zdawało mu się, że jest już w pobliżu, zwolnił. W bladym blasku księżyca, pomiędzy trzema wysokimi drzewami, dostrzegł zarys jakiejś kopuły. Niespokojnie rozejrzał się po okolicy, wiedział, że przeciwnik ukrywa się gdzieś w pobliżu. W końcu zdecydował się podejść bliżej i sprawdzić. Kopuła okazała się być namiotem wykonanym ze specjalnego materiału nieprzepuszczającego promieniowania termicznego. Zottar zajrzał do środka, wewnątrz związani i zakneblowani byli jego bliscy. Rozjemca już miał wejść do środka, gdy jakaś potężna siła odrzuciła go do tyłu wprost na małe drzewko – ciężar ciała mężczyzny złamał je w pół.
   - Co ci tak śpieszno? – zawołał Thei'de, wyciągając skrępowaną kobietę z namiotu, wyjął jej knebel z ust, rozciął więzy na nogach i pchnął w stronę męża. – Pożegnaj się – powiedział.
Kobieta z płaczem pobiegła do Zottara, ręce miała skrępowane na plecach, więc potknąwszy się, uderzyła głową w gałąź leżącą na ziemi. Zottar poderwał się, podbiegł do Thei'de i zdzielił go w wybity kieł – krew obryzgała mu maskę wyżerając w metalu spore dziury.
   - Ty gnoju – zawył Rozjemca. – Chcesz walczyć, to wybieraj równego sobie przeciwnika.Taki z ciebie chojrak, a bijesz brzemienne kobiety i dzieci!
Thei'de rozprostował kły, co sprawiło mu niemały ból, splunął i powiedział:
   - Nie uderzyłem jej, sama się potknęła.
Zottar w tym czasie podpełzł do żony, rozciął jej pęta na dłoniach i pomógł usiąść, z rozbitego czoła kobiety sączyła się krew. Mężczyzna zlustrował jej postać wzrokiem, szczególną uwagę zwracając na ogromny brzuch.
   - Wszystko dobrze? – wyszeptał kładąc na nim dłoń. Kobieta kiwnęła głową na potwierdzenie, że tak.
Thei'de nie mógł znieść tych czułości, złapał Rozjemcę za włosy i zaczął go odciągać od żony. Przerażona kobieta chwyciła męża za nogi, wtedy Thei'de szarpnął mocniej i wyrwał Zottarowi garść grubych włosów. Mężczyzna zawył z bólu, jego żona rzuciła się mu na ratunek.
   - Uciekaj! - krzyknął Rozjemca do kobiety. – Zabierz dzieci i uciekaj.
  - O, nie tak prędko. – Thei'de odrzucił trzymane w garści włosy i ruszył do namiotu, Zottar złapał go za nogi.
   - Daj spokój – zaśmiał się Łowca. – Nic jej nie zrobię.
   - Zostaw ją, świrze – wycharczał Rozjemca.
Thei'de zatrzymał się. W głowie szumiało mu jakby płynął przez nią wodospad, w uszach słyszał bicie własnego serca, uderzało o wiele szybciej niż zwykle.
   - Puść!– krzyknął do Zottara.
   - Nie.
   - Więc giń!
To były ostatnie słowa, które Rozjemca usłyszał, bo na jego głowę spadła seria silnych ciosów. Thei'de zerwał mu maskę z twarzy, a potem tłukł go bez opamiętania, tłukł tak długo, aż twarz rozjemcy przestała przypominać yautjańską, tłukł go puki coś niezbyt ciężkiego wskoczyło mu na plecy.
   - Tami, nie! – krzyczała matka kilkuletniego chłopca, który postanowił stanąć w obronie ojca.
   - Ty potworze, zostaw mojego tatę, zostaw go, słyszysz! – wrzeszczał chłopiec przez łzy.
Thei'de zrzucił dziecko z pleców i zamachnął się na nie.
   - Błagam nie rób mu krzywdy – prosiła matka, osłaniając chłopca własnym ciałem.
Łowca jakby się nagle opamiętał. Rozejrzał się dookoła, spojrzał na pobitego Zottara i na swoje umazane krwią dłonie, na kobietę w ciąży i jej dwoje dzieci.
   - Dlaczego stajesz w jego obronie – zapytał ledwo dosłyszalnym szeptem.
   - Bo go kocham, rozumiesz? Kocham go i za niego, i dzieci oddałabym życie, on zresztą też.
   - Przecież to nieracjonalne, każda istota instynktownie broni swojego życia, a ty poświeciłabyś swoje za niego?
   - Nawet zwierzęta bronią swoich młodych.
   - Młodych tak, ale nie partnera.
   - Na tym polega miłość.
Thei'de wstał, spojrzał jeszcze raz na Rozjemcę i jego rodzinę, potem odwrócił się i odszedł, pozostawiając ich samych sobie. Szedł przez las, sam nie wiedząc dokąd i po co. Polowanie wcale nie przyniosło mu tyle radości, ile się spodziewał. Próbował wyjaśnić to sobie, że po prostu nie był w najlepszej formie, bo przecież nie wymiękł ot tak.
Szedł powoli, ból rozsadzał mu szczękę, przyćmiewając ten w głowie, czuł się bardzo zmęczony, do tego zachowanie tych dwojga. Miłość – bzdura, którą karmią się wszystkie inteligentne istoty czy fakt, którego tylko on nie potrafi zrozumieć i zaakceptować.

      Na posterunku rozjemców Komendant przyglądał się tym wydarzeniom. Widział, jak Zottar oddala się od podwładnych, przemierza las i zatrzymuje się około seki od miejsca walki. Widział, jak na monitorze nagle pojawiła się druga osoba, a potem trzecia i w końcu czwarta i piąta, te ostanie cieplne plamy były znacznie mniejsze od pozostałych, więc Komendant domyślił się, że to musiały być dzieci Zottara. Był jeszcze jeden szczegół, który przykuł jego uwagę. Podczas walki jego czterech podwładnych zmierzyło się z przeciwnikiem, lecz na monitorze widać było jeszcze jedną postać, która trzymała się z daleka, a po zakończonej walce poszła tropem – tym razem doskonale widocznego – przestępcy. Jeżeli to był wspólnik porywacza, to koleś naprawdę kiepsko dobiera kompanów, bo tamten nie pomógł mu ani przez chwilę. A jeżeli to nie był jego kompan, to w takim razie kto to był?




----------------------------------------------------------------------------

To może wyjaśnienie, bo pojawiło się kilka dziwnych słów. Sha-uni po prostu stwierdziła, że Natasza okropnie śmierdzi, a potem wołała do niej "myj się" - nie przyszło jej na myśl, że Ziemianka może jej nie rozumieć.
Ustar to wymyślona przeze mnie jednostka czasu - taka yautjańska sekunda, a seka to około 1,5 kilometra.

5 komentarzy:

  1. Pisane w trakcie czytania i w stanie umysłu po dwóch dobach bez snu - za szkody psychiczne nie odpowiadam ;)

    * Muahaha - Thei'de fetyszysta! Wdzięki nagich ziemianek go interesują, podczas gdy pod nosem ma taką zadziorną i pełną temperamentu yautjańską kobietę :D
    * No i nie wróżę dobrej przyszłości temu związkowi - kiedy kobieta nie akceptuje ukochanego psa swego mężczyzny to nie ma szans :D Sha'uni podpadła...
    * Muahaha - jak widzę słowo ręcznik to mój spaczony przez Douglasa Adamsa umysł podsuwa mi tylko wizję Natashy z ręcznikiem i przerażonych Predatorów szepczących między sobą: "ona ma ręcznik!" :D
    * E tam zbyt kontaktowy. Swojego pieseczka nie przytuli? Drań! :D
    * I jeszcze pyskuje swojej kobiecie... Oj jeszcze mu kobieta ucieknie z jego psem i biedak zostanie na lodzie.
    *No i biedny Thei'de doznał szoku rozumiejąc, że swoim zachowaniem doprowadził do tego, że nikt go nie pokocha - nawet pies. (Dobrze mu tak!)

    A tak bardziej na serio i bez świrowania.
    Bardzo się cieszę, że znów pojawiła się Natasza. Straszliwie ciekawi mnie jej wątek i uwielbiam sposób w jaki ją opisujesz :)
    Co do reszty momentami trochę mi zgrzytały nadto ziemsko-potoczne (czy jak to nazwać) wypowiedzi Rozjemcy i jego towarzyszy.
    Sam plan Thei'de za to świetny, a zakończenie i scena w której żona Rozjemcy mówi o miłości - genialne. Aż wyobraziłam sobie jak nieźle musiały go dotknąć takie słowa. (Szczególnie, że Thei'de akurat wybitnie tej miłości brakuje). Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.

    No i jeszcze muszę przyznać, że bardzo podoba mi się pomysł dziennika pokładowego. Naprawdę super rzecz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, wiem, że są bardzo ludzcy, ale całe opowiadanie jest takie i tego już nie zmienię. W Dekalogu staram się ich trochę odczłowieczyć. Poza tym, to opowiadanie maiło być w pierwotnym zamyśle odpowiedzią na te wszystkie historie o cudownych dziewczętach i zakochanych w nich Predatorach. Miało być trochę prześmiewcze, trochę straszne, ale nie za bardzo mi to wyszło, bo gdy zaczęłam publikować pierwsze rozdziały, trochę zmieniłam zdanie i wycięłam kilka"durnych" akcji.

      Thei'de interesuje się Nataszą, ale - broń Boże - nie w ten sposób. :)
      Myślę, że oprócz miłości, brakuje mu kobiecego wzorca, matki, która przełożyłaby go przez kolano i zapoznała z pasem. ;D

      Usuń
    2. Wiem. Chodziło mi raczej o niektóre dialogi typowe od początku tylko dla Nan'ku ;)
      Nic dziwnego. Jak ja sobie poczytałam niektóre opowiadania o Predatorach to miałam chęć sama napisać ich parodię. W sumie ciekawa jestem jak pierwotnie to miało wyglądać, bo chętnie bym coś takiego poczytała :)

      No przecież mówię - kochany pieseczek :)
      W sumie to moim zdaniem ojca też mu brakuje. Tylko takiego, którego on by uznawał za autorytet. Niemniej ja mam nadzieję, że go Sha'uni jeszcze wychowa :)

      A propos - już nie mogę się doczekać Dekalogu (nawet Ci poserduszkuję: <333333)

      Usuń
    3. Za te serduszka publikuję już dzisiaj. :)

      Usuń
  2. czytam od początku i będę czytała dalej :D to już 30 przeczytanych rozdziałów

    OdpowiedzUsuń