poniedziałek, 25 marca 2013

6. Trudne wybory


     Nan-ku postanowił, że nie może zostać dłużej na Ziemi. Takiej zbrodni nie da się ukryć. Ciała mógł rozpuścić kwasem, wrak zneutralizować jeszcze kilkoma ładunkami, ale nie chodziło przecież o porządek a o spokój, jaki mieli na tej wyspie. Gdy rozpoczną się poszukiwania, oni mogą zostać odkryci.  No i był jeszcze Markus. Nan-ku musiałby go zabić, a to nie wchodziło w rachubę.
     Młody Yautjańczyk był jak struty. Świadomość, że może posunąć się do takiego bestialstwa, przerażała go. Fakt, iż z poprzedniego dnia niewiele pamiętał, popychał go do szukania potwierdzenia słów swojego przyjaciela. W końcu poddał się i zaczął pakować swoje rzeczy. Nie wiedział, gdzie się udać; w zasadzie poza ojcem nie miał nikogo, ale bał się jego reakcji. Bał się ujrzeć to spojrzenie, które wyrażało, że znowu się na nim zawiódł. Ucieczka nie była rozwiązaniem problemu, była jedynie doraźnym środkiem zapobiegawczym. Może znajdzie kogoś, kto zdoła mu pomóc. Może go wyleczy, tak jak leczy się katar. Naiwność była jedną z cech, którymi tak gardził Lin-kar.


     Opuszczając wyspę, Nan-ku zostawia hangar otwarty. Drzwi prowadzące do wnętrza domu też stoją otworem. Mała, czarna, chuda istotka odwraca głowę w kierunku odlatującego statku. Wspaniały zapach wypełnia cały dom. Słodka woń krwi wabi ją po schodach do góry, gdzie czeka na nią wspaniała uczta. Uczta z ludzkich ciał. Teraz już nie będzie głodna. Teraz będzie jeść i rosnąć. Stanie się duża i silna jak jej matka i ,tak jak ona, złoży wkrótce dziesiątki jaj. Mała istota jest teraz sama w swoim królestwie, ale to nie potrwa długo.

*
     Tymczasem na Yautjalu Lin-kar nie mógł przestać myśleć o Mu-shenie i o wydarzeniach sprzed dwudziestu lat. Próbował wszystko sobie przypomnieć i był prawie pewien, że coś ciągle mu się wymyka. Drobny, lecz ważny szczegół.
Sahin-de nie mógł patrzeć, jak jego przyjaciel się zamartwia i postanowił z nim porozmawiać.
   - Wiesz... - zaczął niepewnie - wtedy... dwadzieścia lat temu, to był jedyny słuszny wybór. Nie mogłeś postąpić inaczej. Zabiłeś brata w honorowej walce. Zginął z bronią w ręku, cóż więcej można chcieć? Ja wiem, że on do końca wierzył, że walczy w słusznej sprawie, że jego szalone eksperymenty pomogą całej naszej rasie. Dziwne, co?
   - Tak, dziwnie. Myślisz, że Mu-shen wie coś, czego my nie wiemy?
   - On? Nie, to idiota, pazerny na władzę idiota. A najgorsze, że po tym wszystkim to ty musiałeś uciekać, a on pławił się w zaszczytach.
   - Musiałem wyjechać. Przemyśleć wszystko jeszcze raz.
  - Co ty? Miałeś wątpliwości? Przecież widziałeś jego laboratorium. On tam hodował najdziwniejsze stwory, jakie widział wszechświat. Jak niby to miało pomóc Yautja? Skumał się z tym starym wariatem... Jak mu było?
   - Gavo.
   - Tak właśnie. Ja nie wiem, co oni tam chcieli zrobić, ale to nie było nic dobrego. A twój brat przed śmiercią całkiem postradał zmysły. Nie pamiętasz, co on wygadywał?
Lin-kar uważniej spojrzał na przyjaciela.
   - Ach! Prawda. Ciebie już wtedy nie było, wyszedłeś, nim on skonał. - Sahin-de zamyślił się.
   - Co powiedział? - Ożywił się Lin-kar.
   - Hm?
   - Co powiedział mój brat przed śmiercią?
  - Odgrażał się nam, że już przegraliśmy i że, choć on umiera, to i tak zwyciężył. Że może i zniszczyliśmy jego potwory, ale najmocniejszego nie dostaniemy. Takie tam brednie.
Lin-kar popadł w dziwną zadumę, rozważał każde słowo Sahin-de. Nagle wstał i ruszył w kierunku wyjścia.
   - Muszę wracać - rzucił na odchodne.

       Podróż na Ziemię dłużyła mu się niemiłosiernie. Każda minuta przeciągała się w nieskończoność, stając się godziną, a godziny były niczym dni. Dziwne przeczucie wciąż go nie opuszczało, sprawiając nieprzyjemne dławienie w gardle i ból żołądka. Lin-kar nie mógł się doczekać powrotu do domu. Nie mógł się doczekać spotkania z synem.
   - Ale za mnie głupiec - strofował sam siebie. - Cholerny, naiwny głupiec. Jak mogłem tak łatwo dać się zwieść. Then-ku, bracie... czyżbyś na koniec swego życia wywinął mi największy kawał, jaki udało ci się wymyślić? Dałeś mi to, co próbowałem zniszczyć, a ja to wychowałem i wyszkoliłem. Zrobiłem z gówniarza cholernie dobrego wojownika. Ćwiczyłem go godzinami, uczyłem sztuki Łowców. Sprowadziłem nawet największych mistrzów ziemskich sztuk walk. Chciałem, żeby szczeniak był najlepszy, żeby był synem jakiego chciałem mieć.

     Błękitna planeta była już na wyciągnięcie ręki i Lin-kar wyłączył automatycznego pilota, samemu przejmując stery. Jeszcze parę minut i bezpiecznie posadzi maszynę w hangarze. Cicho, jakby nie pracowały żadne silniki, statek osiada na płycie lotniska. Yautja opuszcza okręt i pierwsze, co do niego dociera, to okropny smród padliny dobywający się z wnętrza domu. Straszne przeczucie wraca ze zdwojoną siłą. Biegiem rusza do pomieszczeń mieszkalnych, w trzech skokach pokonuje wysokie, strome schody i staje "ścięty" makabrycznym widokiem, jaki się przed nim rozpościera. Porozrywane ludzkie szczątki walają się po każdym pomieszczeniu. Lin-kar przykuca, by lepiej im się przyjrzeć. Wyglądają, jakby były ponadgryzane. Łowca wstaje i idzie do pokoju Nan-ku. Chłopaka nie ma w domu, to pewne, jego rzeczy zniknęły.
   Uciekł albo go zabrano - myśli  Link-ar - muszę sprawdzić, co tu się wydarzyło.
Drzwi do jego gabinetu wciąż są zamknięte, wprowadza kod i automatyczny zamek otwiera się, wpuszczając go do środka. Podchodzi do biurka i uruchamia komputer, sprawdza, czy nie ma wiadomości od Nan-ku, niestety nie ma. Wprowadza datę swego wyjazdu i uruchamia nagranie z systemu monitorującego. Przegląda przez chwilę, nic specjalnego, przewija dalej, na ekranie pojawia się jego syn, szybko poruszając się z jednego pomieszczenia do drugiego. Nagle Lin-kar zatrzymuje przewijanie na podglądzie i puszcza nagranie w normalnym tempie.
   - No ładnie - mruczy sam do siebie. - Tylko go z oczu spuścić i już masz kłopoty. Pod moim dachem tylu Oomanów. Wszystkie zasady złamał i to w jeden wieczór.
Pomału przewija dalej. Wszędzie plączą się ludzie, piją, palą, podskakują jakby ich buty gniotły i machają rękami jakby się od much opędzali. Nagle coś się zmienia, wybucha panika, ludzie biegają jak opętani, próbują się ukryć lub uciec, ale nie mogą. Nan-ku zabija każdego, kogo złapie, systematycznie jednego po drugim. Rozrywa ich gołymi rękoma. Lin-kar nie wierzy w to, co widzi, to niemożliwe. Yautja są silni, ale nie na tyle, by rozerwać dorosłego samca Oomanów.
Młody Predator nie oszczędza nikogo. Po zabiciu ostatniego człowieka w domu, wychodzi. Lin-kar przewija. Po jakimś czasie widzi wracającego syna, chłopak niesie specjalny nóż do oddzielania skóry. Trzydzieści minut później ma już cały stos czaszek, układa je na stole.
    Dobry jest - dumnie myśli Lin-kar. - Dobrze go wyszkoliłem. Szkoda, że muszę go zabić, byłby z niego naprawdę dobry Łowca. Mógłby daleko zajść.
Lin-kar wyłącza nagrania, dość już widział. Wszelkie nadzieje, pragnienia, wszystko to, w co wierzył przez te wszystkie lata, rozwiały się w jednej chwili. Teraz musi odnaleźć chłopaka i go zabić. Tak jak powinien był zrobić to dawno temu, gdy zabijał jego ojca. Ale najpierw musi zniszczyć dowody ich bytności na tej wyspie. Zabiera kilka rzeczy i pakuje je do swojego statku, potem podchodzi do komputera, by uruchomić system samozniszczenia. 
Yautjańczyk wsiada do swojego statku i odlatuje. Już nigdy tu nie wróci, ten rozdział jego życia jest już zamknięty.
Czerń kosmosu otula statek, koi nerwy, ukrywa przed Lin-karem Ziemię oraz wybuch, który nie następuje. Ale tego Yautja już się nie dowie.

*
     Już nie taka mała, czarna, chuda istota ukrywa się przed Predatorem. Zna jego zapach, wie, że jest dla niej zagrożeniem. Mogłaby spróbować go zabić, ale nie jest jeszcze dość silna, by stanąć do walki z doświadczonym Łowcą. Lepiej się ukryć i zaczekać. Jeśli on spróbuje zabrać jej pożywienie, zaatakuje, lecz jeśli zostawi jej mięso w spokoju, poczeka, aż on odejdzie.
Czeka. Predator grzebie przy elektronicznej maszynie, rozpoczyna się odliczanie, a on odlatuje. Nie wie jednak, że czarna, chuda istota już dawno rozprawiła się z jego ładunkiem. Niesamowity węch w jaki została obdarzona przez naturę, oraz wiedza setek pokoleń i tysięcy osobników przekazana jej przez matkę, pozwoliła małej królowej dotrzeć aż tutaj. Na tę małą planetę pełną życia tak potrzebnego, by mógł przetrwać jej gatunek.


*

       Śniło mu się, że jest wielkim potworem pożerającym wszystko na swej drodze, miażdżącym swym potężnym cielskiem uciekające przed nim istoty małe i duże należące do różnych ras i gatunków.
       Nan-ku obudził się zlany zimnym potem, serce waliło mu tak mocno, jak wtedy gdy śnił, że spada, co często mu się zdarzało. Wiedział, że już nie zaśnie. Przez chwilę było mu dobrze, przez chwilę zapomniał o tym, co się wydarzyło. Zaczął znowu zastanawiać się nad sobą, próbował przypomnieć sobie wszystkie dziwne wydarzenia, jakie mu się do tej pory przytrafiły. Pamięta.
      Byli na Ziemi już dziesięć lat, ojciec zajmował się jakimiś ważnymi sprawami i nie miał dla niego czasu, a jemu strasznie się nudziło. Miał co prawda ćwiczyć, ale powtarzanie w kółko tego samego, było mało zabawne. Postanowił więc poćwiczyć rzucanie dyskiem. Nigdy wcześniej tego nie robił, ale widział ojca w akcji i chciał być taki jak on. Zabrał ojcowskiego shurikena i pognał na drugi koniec wyspy. Zabawa nie trwała długo, a dokładniej mówiąc do pierwszego rzutu, kiedy to nie udało mu się złapać powracającego dysku i odciął sobie palec. Przestraszony, z wielkim rykiem, pobiegł do domu. Przed wejściem zdał sobie sprawę, że jak ojciec się dowie, to nie tylko ręka będzie go bolała, ale tylna część ciała też. Z tą myślą wrócił z powrotem, zabrał dysk, by odłożyć go na miejsce, wziął swój odcięty palec i z twarzą prawie przy samej ziemi wrócił do domu. Mijając gabinet ojca, przyśpieszył nieco kroku, a gdy usłyszał, że ojciec go woła, podarł co tchu do swojego pokoju i schował się w szafie. Przesiedział tam całą noc, rycząc i modląc się do Paya, żaby ten naprawił mu palec. A gdy rano się obudził, odcięty palec wciąż leżał na podłodze, tam gdzie go położył. W miejscu kikuta był za to nowiusieńki palec, a cała dłoń wyglądała jak przedtem. Mały Nan-ku uznał to za wielki cud i przez cały tydzień modlił się grzecznie, szorował ząbki i nic nie broił, wprawiając tym Lin-kara w wielkie zdziwienie. 
   Cud? Tak? - Myślał Nan-ku, leżąc i wpatrując się w sufit. - Ile jeszcze było tych cudów? Z tego co pamiętam sporo.
Znowu sięga pamięcią wstecz do dnia, gdy popisał się wyjątkową pomysłowością. 
     Była pora huraganów. Potężne granatowo-szare chmury wisiały nad wyspą. Nan-ku miał wtedy dwanaście ziemskich lat. Znalazł wówczas w stacji ornitologicznej stary podręcznik do ziemskiej nauki zwanej fizyką. Zainspirowany treścią i doświadczeniami z książki, postanowił połączyć wiedzę ziemską z wiedzą Yautja. Poczekał, aż ojciec zaśnie, zakradł się do zbrojowni i pożyczył sobie najlepszą Naginatę, jaką miał ojciec.
Broń wykonana była ze specjalnego stopu, który przewodził prąd, dzięki czemu po włączeniu kamuflażu, włócznia też stawała się niewidoczna. Z hangaru zabrał stalową linkę i rozładowany przenośny akumulator, który służył do zasilania naramiennego działka.
Tak zaopatrzony pognał na sam szczyt najwyższego wzniesienia na ich wyspie. Rozłożył włócznię i wbił w skałę, potem przywiązał do niej linkę. Coś jednak go natchnęło, bo postanowił, że linka musi być napięta. Zabrał więc akumulator i, z linką w zębach, począł schodzić w dół stromego zbocza, celem rozprostowania drutu. Nagle niebo przeciął potężny piorun, trafiając w sam grot włóczni. Ostanie, co Nan-ku pamięta, to błękitne światło sunące wzdłuż linki i ciche "C'jit" wypowiedziane przez zaciśnięte zęby.
Obudził się parę godzin później. Jego ojciec siedział obok łóżka i ze zmartwioną miną wpatrywał się w niego. A potem Nan-ku dostał tak powszechnie stosowany na Ziemi zjeb.
   - Na Paya! Coś ty znowu wymyślił? No, co ci strzeliło do łba, żeby w taką pogodę na szczyt i to z włócznią. Ja nie wiem, skąd ci się to bierze. Już myślałem, że jest po tobie. Serce ci nie biło, ubranie całe się spaliło. Byłeś nieprzytomny przez pięć godzin! Co ja mówię - nieprzytomny, byłeś martwy. Dziękować tylko Paya, że cię wskrzesił. To cud, prawdziwy cud.

Nan-ku głęboko zaczerpnął powietrza.
   - Dużo tych cudów jak na jednego Yautja - powiedział.


*


       Włóczenie się po kosmosie zawsze sprawiało mu dużą frajdę. Galaktyka Drogi Mlecznej kryła w sobie wiele fascynujących miejsc, które można odwiedzić. Nigdy się tu nie nudził. Lecz teraz szczególnie jedno miejsce zaprzątało mu umysł - mała, piaszczysta planeta na obrzeżach. Chyba tam właśnie się uda, do tej spalonej przez słońce pustyni i do dziewczyny, którą tam poznał. Może wciąż tam jest, może wciąż czeka?
Przy niej czuł się dobrze, jakby nic poza nimi nie istniało. Cały świat przestawał się liczyć, była tylko ona i ta chwila. Młody yautjański mężczyzna stał przed swoją czerwoną zbroją i przyglądał się jej, nie, nie mógł jej założyć, nie chciał przestraszyć Sha-uni.
     Lądowanie na planecie przebiegło bez zakłóceń. Dziwna koniunkcja planet minęła, nie pozostawiając po sobie żadnych widocznych śladów. Łowca opuścił statek i ruszył na południe, tym razem w pełni uzbrojony - dobrze zapamiętał ostatnią lekcję. Minął pasmo wydm, za którymi spodziewał się zastać statek dziewczyny, jednak niczego tam nie znalazł. Rozejrzał się zdezorientowany. Współrzędne się zgadzały. Może odleciała jak jej radził?
   - Zgubiłeś się Głupolu? - usłyszał jej głos. Odwróciwszy się, ujrzał ją stojącą na szczycie wydmy.
   - Sha-uni! - krzyknął uradowany jej widokiem.
Spotkali się w połowie drogi. Czerwony od razu wziął dziewczynę w ramiona i mocno się do niej przytulił.
   - Rozumiem, że się stęskniłeś, ja też, ale to nie powód żebyś mnie udusił. - Zaczęła bronić się dziewczyna. On nic nie odpowiedział, tylko przytulił ją jeszcze mocniej.
   - Chodź! Mój statek jest tam. Ukryty w tej wydmie. - Uwolniła się z uścisku, wyminęła go i poszła w kierunku najwyższej hałdy piasku. Czerwony zmierzył wzrokiem ogromną wydmę.
   - Jak to zrobiłaś? Musiałaś naprawdę mocno się napracować.
   - Nie.
   - Nie? Jak to nie! Przecież sam się nie zakopał.
   - Nie, sam nie. Dżdżyle mi pomogły.
   - Dżdżyle? Te robale?
   - Tak, są całkiem inteligentne i przyjazne, pod warunkiem, że się do nich nie strzela - powiedziała Sha-uni z nutką złośliwości w głosie.
   - Aha - burknął Łowca, masując się po karku. Było mu cokolwiek głupio, w końcu ostatnim razem  popisał się głupotą najwyższych lotów.
   - Na co czekasz? Chodź. Musimy wspiąć się na szczyt i wejść do środka przez właz - rzekła dziewczyna i poczęła wspinać się po stromym, piaszczystym zboczu. Łowca ruszył w ślad za nią. Piasek osuwał im się spod stóp i bardzo utrudniał wspinaczkę. Czerwony wspinał się przygarbiony, od czasu do czasu wspomagając się włócznią, którą wbijał w piasek. Teraz wsparłszy się na niej, spojrzał przed siebie go góry. Dziewczynie szło znacznie lepiej, ale nie to przykuło jego uwagę, lecz dwa wypięte okrągłe pośladki. Mężczyzna uśmiechnął się sam do siebie i mruknął zadowolony, już zaczął odpływać w świat erotycznych fantazji.
   - Co tak stoisz?! Dawaj do góry! - ponagliła go Sha-uni.

Gdy znaleźli się w statku, oboje zdjęli maski, a Sha-uni poszła przygotować im coś do zjedzenia. Młody Łowca nie wytrzymał i znowu się do niej przytulił.
   - Nie teraz. - Odepchnęła go lekko. - Później.
   - Nie oto mi chodzi - odparł i znowu się przytulił. Dziewczyna spojrzała na niego uważniej.
   - Co się stało? Jesteś jakiś dziwny.
   - Nie, nic.
   - Naprawdę?
   - Tak. A ty nie miałaś przypadkiem wracać do domu? - zmienił temat. Nie miał ochoty rozmawiać teraz o swoich problemach.
   - Nie. I wiesz co ci powiem? Dobrze że zostałam, bo gagatek w czerwonej zbroi zjawił się tydzień  po twoim odlocie.
   - Co! To niemożliwe.
   - Możliwe, możliwe, bo tak było i wyobraź sobie, że go schwytałam - ekscytowała się Sha-uni, a jej oczy dosłownie płonęły z podniecenia.
   - Ty? Sama? - w głosie mężczyzny dała się dosłyszeć nutka ironii.
   - Tak - odpowiedziała dumna jak paw. - A co myślałeś, że broń dla ozdoby noszę?
   - Nie. Ale to nie ten, na którego polowałaś. Tak myślę, no... że to nie mógł być on, bo, bo... on na pewno nie dałby się złapać i ...- zaplątał się Czerwony.
   - Co ty sugerujesz, że nie dałabym rady jakiemuś dziadkowi? - zbulwersowała się Sha-uni i wymierzyła kuchennym nożem w pierś Czerwonego.
   - Dziadkowi?! - oburzył się Łowca. - A, ten... no, gdzie go trzymasz? - zapytał, starając się ukryć emocje.
   - Bracia zabrali go już na Yautjal. Tam go przesłuchają i osądzą, a potem skarzą.
   - Skarzą? Za co?
   - Jak to za co? Za łamanie kodeksu, to poważne przestępstwo. Chociaż... jak teraz o tym myślę, to na nagraniach, które pokazywał nam ojciec, ten Yautja wyglądał na młodszego, dużo młodszego.

     Wojownik zamyślił się. Nieświadoma niczego Sha-uni złapała jakiegoś bogu ducha winnego starca i miała się za wielką obrończynię prawa - i co teraz? Przecież on nie może pozwolić, żeby ktoś odpowiadał za jego wyskoki. Tylko co mógł zrobić? Przyznać się ukochanej. Przecież ona mu nie uwierzy, wyśmieje go. Albo co gorsza uwierzy i już nigdy się do niego nie odezwie, a teraz była mu bardzo potrzebna.
      Może i nie stosował się zawsze do Kodeksu Honorowego, może i podkradał im zdobycze i robił inne psikusy, ale nigdy nikogo nie skrzywdził. Wyprawa na Yautjal jakoś go nie pociągała, nie lubił tłumów. Chyba nawet trochę się bał, czego? Sam nie wiedział. Wtem w jego głowie pojawiła się nieznośna myśl. A może wpaść tam, zrobić rozpierduchę i uwolnić starego. Dziwne, lecz ta perspektywa nagle mu się spodobała. Upuści trochę yautjańskiej krwi, w końcu nie są nietykalni.

   - O czym myślisz? - jej głos wyrwał go z coraz mroczniejszych i zwariowanych pomysłów. - Siadaj i jedz, bo ci ostygnie.
   - Mmmm, co to? Dobre, nawet bardzo dobre - szczerze zachwycił się Czerwony, połknąwszy spory łyk ciepłej, kolorowej zupy z miseczki, którą postawiła przed nim Sha-uni.
Dziewczyna spojrzała na niego poważnie zaskoczona.
   - No co ty, przecież to najpopularniejsza zupa na Yautjalu.
   - Tak... przecież wiem, tylko zapomniałem, jak się nazywa - odburknął, niepewnie zaklikawszy.
   - Dziwny jesteś, wiesz? Chodź, przypomnę ci to i parę innych rzeczy - powiedziała Sha-uni, biorąc go za rękę i prowadząc do swojej sypialni.



   - Zbudź się śpiochu, pobudka. Hej, Kochasiu! - Sha-uni próbowała wyrwać Czerwonego z głębokiego snu. - Wstawaj. Chcesz tak cały dzień spędzić. No, Kochasiu, wstajemy, już, już, wstajemy.
   - Nie nazywaj mnie tak - obraził się Łowca.
  - A jak mam cię nazywać? Głupol? Przecież nawet nie wiem, jak masz na imię. Do dziś nie raczyłeś się przedstawić. Ja cię nie naciskam, nie chcesz, nie mów, twoja spra... - Sha-uni nie dokończyła, bo zrobiła dziwną minę, wytrzeszczyła oczy, złapała się za usta i wybiegła z kajuty jak strzałka wystrzelona z mini wyrzutni.
Czerwony wyskoczył z łóżka i pognał za nią, lecz jedyne co ujrzał, to zasuwające się drzwi łaźni tuż przed jego twarzą.
   - Sha-uni?
   - Odejdź.
   - Co się stało?
   - Nic.
Drzwi łaźni rozsunęły się, a za nimi ukazała się bardzo blada twarz dziewczyny.
   - Co ci jest? - przestraszył się Yautjańczyk. - Wyglądasz strasznie.
   - Ooo, wielkie dzięki, naprawdę potrafisz podnieść kobietę na duchu.
   - Nie, nie strasznie, pięknie tylko jakoś tak...
   - Coś mi po prostu zaszkodziło. Pewnie to ta wczorajsza zupa - żaliła się Sha-uni.
   - Ale ja też ją jadłem i nic mi nie jest.
   - No, nie wiem... to może coś innego. Już mi lepiej, nie martw się.
   - To dobrze, bo muszę cię na jakiś czas zostawić samą. Mam bardzo pilną sprawę do załatwienia.
   - Ale wiesz, że jak wrócisz, to mnie już tu nie będzie?
   - Co? Czemu?
   - Ojciec kazał mi wrócić na Yautjal. Nie mam tu już nic do roboty. Zostałam tylko, żeby spakować sprzęt i tak miałeś szczęście, że mnie jeszcze zastałeś.

Czerwony zamyślił się - nie wiadomo, czy się jeszcze zobaczą. Jeśli jej ojciec był taki, jak mówiła Sha-uni, to młody Łowca raczej nie przypadnie mu do gustu. To po pierwsze, a po drugie czym niby miał się popisać przed jej rodziną, tym, że jest poszukiwany jak przestępca? Słabo to wszystko widział. Nie mógł też jej zatrzymać, bo co mógłby zaoferować w zamian za porzucenie bezpiecznego domu oraz bogatego i dostatniego życia. Tułaczka po kosmosie to wszystko co dla niej miał.

Podszedł do niej, chwycił za ręce i poprowadził z powrotem do sypialni.
   - Chodź, usiądź obok mnie - poprosił.
Dziewczyna posłusznie wykonała jego prośbę i wpatrzyła się w niego z zaciekawieniem.
   - Chciałbym - rozpoczął Wojownik - opowiedzieć ci o sobie. O mojej rodzinie i o miejscu, w którym się wychowałem. Ale zacznę od tego jak mam na imię.

5 komentarzy:

  1. Wow, ciekawie się zrobiło i to jak. Wszyscy mnie zaskoczyli. Nan-ku, Lin-kar i Sha-uni (czyżby była w ciąży? xD)
    Fajnie. Pozostawiłaś mnie jednak z pewnym niedosytem. Trochę za mało moim zdaniem całej akcji na Yautjalu. Przemyślenia Nan-ku i akcja z Sha-uni - na 5+, ale tam mi trochę czegoś brakowało. Jakoś tak mało i jakby brakowało fragmentu. Niemniej czytało mi się świetnie i niecierpliwie czekam na więcej - zwłaszcza, że przerwałaś w takim momencie. ;)
    Plusik za Królową. Obcy są wśród nad xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Niedawno wziąłem się za Twojego bloga i muszę naskrobać o nim parę słów... Przyznaję iż na początku trochę ciężko było mi się przyzwyczaić do Twojego stylu. Brakowało mi tutaj tej atmosfery typowej dla Predatorów, no ale przywykłem zwłaszcza, że im dalej tym ciekawiej. Dwa ostatnie rozdziały jak dotąd najlepsze.
    Najbardziej przemówiły do mnie postacie Mu-shena i Lin-kara oraz ich wątki - naprawdę bardzo dobre. Obie postacie niezwykle wyraziste mimo iż jak dotąd kryją się raczej na drugim planie.
    Głównego bohatera jakoś nie polubiłem i polubić nie mogę, bardziej przypomina mi ziemskiego dzieciaka niż Predatora.
    Postać Sha-uni dużo lepsza. Zwłaszcza, że w końcu bohaterką jest samica Yautja, a nie piękna i odważna oomanka ;)
    Bardzo chętnie poczytam więcej. Nie ukrywam, że czekam jak to wszystko się rozwinie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam szczerze, że główna postać jest o wiele bardziej złożona, niż na razie wygląda. Powieść z każdym rozdziałem będzie bardziej mroczna, a cukierkowy początek odejdzie w zapomnienie. To nigdy nie miał być romans i ten wątek, chociaż w pewnym stopniu napędza akcję, nie jest jej głównym motorem.
    Mogę obiecać jedynie to, że tu nic nie jest tym, czym się wydaje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sommer - Ty nie gadaj tylko dawaj ciąg dalszy!!!! :D
    Świetnie się rozkręca. Poza tym podle urwałaś w takim momencie...

    ps. O matko rozczuliłam się Wolfi jak zobaczyłam Twój nick! Celowo się dopasowałeś? (Jak ja kocham Yeyinde <33)

    ps2. Sommer - tak a propos - czytałaś powieść "AvP:Prey"? Chyba najlepsza ze wszystkich książek w tym fandomie. Wczoraj czytałam chyba setny raz ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. @Sommer Pred:
    Domyślam się i dlatego z ciekawością czekam na rozwój wydarzeń... i rzecz jasna rozwój postaci. ;)
    Przyznam, że z romansem miałaś fajny pomysł, bo raz romans w świecie Yautja zawsze musi być ciekawy, a dwa - tło tego romansu. Co mnie zaintrygowało - co będzie gdy Mu-shen się o wszystkim dowie. Taki skandal w jego domu.
    Choć najbardziej intrygujący jest brat Lin'kara i to co on tam kombinował.

    @Dachande:
    Nie pochlebiaj sobie. Jakaś małpa mi ukradła mój ukochany nick... Czyli musiałem coś wymyślić w klimacie. Wiesz coś o tej zbrodni? ;)

    OdpowiedzUsuń