sobota, 16 marca 2013

3. Olteran

      Drobinki  białego niczym śnieg piasku uniosły się w powietrze niesione nagłym podmuchem. Coś nienaturalnego sprawiało, że na tej bezkresnej pustyni kotłowały się, nie mogąc opaść na ziemię; wirując, zderzały się ze sobą. Wtem wprawiający je w ruch podmuch zniknął tak nagle, jak się pojawił i połyskujące okruchy opadły, odsłaniając pustynny krajobraz przed wysiadającym z kosmicznego pojazdu Yautjańczykiem w czerwonej zbroi. Gorąco owiało szczupłą, umięśnioną postać wojownika. Wszędzie roztaczał się pustynny krajobraz, a na horyzoncie majaczyły zarysy gór.
   - Naprawdę nie wiem, co ty chcesz tu robić? - wyraził wątpliwość towarzysz Czerwonego. - Tu niczego nie ma! - znacząco podkreślił swoją ostatnią wypowiedź.
     Zagadnięty milczał, ponuro przyglądając się otoczeniu. Nagle klasnął w dłonie, odwrócił się do towarzysza i, mlaskając, zapytał.
    - Pomożesz mi wyładować sprzęt?
   - Jak chcesz, ale ja myślę, że to głupi pomysł - zawołał za wchodzącym z powrotem do statku Czerwonym. Ten jak zwykle go nie słuchał.

Gadać do niego to jak rzucać kamieniami w Semprę*, pomyślał starszy i rozłożył bezradnie ręce.

     Wynoszenie kilku skrzynek zajęło im chwilę i nie było specjalnie meczącym zajęciem, a mimo to obaj mężczyźni zlani byli potem.
   - Mam nadzieję, że w którejś z tych skrzyń masz zapas wody? - zapytał starszy.
  - Oczywiście - odparł młodszy i wrócił na statek. Po chwili wyszedł odziany tylko w przepaskę na biodrach i hełm w piaskowym kolorze, który pełnił też rolę maski tlenowej. Na plecach miał małą przenośną butlę, przez pierś przewiesił sobie skórzany pas, do którego przytwierdzona była składana włócznia, a przy pasie w specjalnym uchwycie znajdował się dysk.
- Tylko włócznia i dysk? - zmartwił się towarzysz. - Trochę mało, nie sądzisz?
- Nie - odparł dumnie Czerwony. - Wróć po mnie za cztery dni.
Statek uniósł się w powietrze, wzniecając tumany kurzu i pozostawiając samotnego Łowcę z jego sprzętem w cieniu wielkiej skały.

*

      Alarm czujnika począł niemiłosiernie głośno wyć. Sha-uni wyrwana ze snu spadła z łóżka.
   - C'jit - wysyczała.
Pędem pognała do sterowni, zapominając włożyć cokolwiek na siebie. Uruchomiła komputery i wpisała polecenie; na jednym z monitorów ukazała się trójwymiarowa mapa planety, oraz statek zbliżający się do jej powierzchni. Sha-uni obserwowała monitor, po około trzydziestu minutach statek odleciał, postanowiła to sprawdzić. Już była w grodzi oddzielającej wnętrze statku od wyjścia, gdy spostrzegła, że jest naga, a nagość i brak broni były tym, co odbierało wojownikowi powagę.
     Szybko się ubrała i jeszcze raz sprawdziła swoją pozycję do miejsca lądowania statku. Odległość nie była duża, pokona ją w dwie godziny. Nie chciała używać statku, by nie zdradzić swej obecności na planecie. Opuściła statek i uruchomiła kamuflaż. Biegiem ruszyła na północ.

      Tym czasem młody Łowca postanowił sprawdzić teren. Zawsze przygotowany i czujny tym razem był jakiś rozkojarzony. Rozejrzawszy się po okolicy, ruszył przed siebie. Za cel obrał sobie najwyższą wydmę znajdującą się na południe od skały. Po około czterdziestu pięciu minutach dotarł na jej szczyt. Słońce prażyło niemiłosiernie. Łowca ruszył krawędzią wydmy, jego wzrok przykuły dziwne wzory na ziemi. Ostrożnie zsunął się po sypkim zboczu i powolnym, chwiejnym krokiem poszedł w kierunku wzorów. Z bliska okazało się, że to podłużne wybrzuszenia na piasku. Czerwony wszedł na jedno z nich i zapadł się po pas. Stojąc, począł się zastanawiać nad tym, co tak naprawdę odkrył i czy wiąże się z tym jakieś niebezpieczeństwo.
Wyciągnął włócznię - nie zamierzał czekać na budowniczych tych tuneli, a jakoś wątpił, by były dziełem natury - rozłożył ją i wbił przed sobą, najmocniej jak mógł. Obiema dłońmi chwycił się jej i podciągnął, uwalniając nogi. Cały płaski teren przed nim usiany był tymi tunelami. Łowca zastanawiał się, co mogło je wydrążyć i jakie to COŚ musiało mieć rozmiary, skoro zapadł się tak głęboko. Stopami wyczuł nasilające się drżenie ziemi. Coś z niewiarygodną prędkością mknęło pod nią w jego kierunku. Yautjańczyk widział wyraźnie, jak tunel, którym COŚ mknęło, wybrzuszał się. Łowca rzucił się do biegu, nie zamierzał stać i czekać na rozwój sytuacji. Z włócznią w ręku wykonał daleki skok, lądując wbił grot włóczni aż po samą rękojeść. Pędząca pod powierzchnią istota zatrzymała się.
   - Najlepszą obroną jest atak - powiedział do siebie Wojownik.
Jego słowa jeszcze płynęły, gdy spod piasku wynurzyło się pięć wielkich robali o wrzecionowatych, podłużnych ciałach i niesamowitym zielonym kolorze. Nie miały oczu, ale i tak potrafiły dokładnie określić, gdzie znajdował się ich przeciwnik. Wyglądem przypominały dżdżownice, były tylko od nich znacznie większe.
Czerwony  wydobył swój dysk, rzucił nim w najbliższego robala i... nie trafił. Dysk minął cel o parę centymetrów, zatoczył łuk i przebił robala znajdującego się obok. W tym czasie Yautjańczyk zaatakował pierwszego włócznią, w biegu wbił ostrze w bok stworzenia i nie zatrzymując się, rozciął je na całej długości; z rany wylały się cuchnące wnętrzności. Istota nieświadoma tego, że to jej koniec, próbowała jeszcze atakować, ale rozprute mięśnie uniemożliwiały poruszanie. Nie zatrzymując się, Łowca złapał swój dysk.
 Jeszcze trzy, pomyślał i wyskoczywszy na wysokość pięciu metrów, spadł na grzbiet robala. Skóra stworzenia pokryta była śluzem, który ułatwiał mu poruszanie się i sprawił, że Czerwony ześlizgnął się i upadł na plecy. W tym momencie inny z robali zwalił się na niego. Łowca głośno stęknął, a ponieważ wciąż trzymał w ręku swój dysk, spróbował wbić go w stworzenie. Ręka zagłębiła się aż po łokieć, a zwierzę czując ból, zwinęło się w kłębek, wyrywając dysk z dłoni Czerwonego. Ranny robal wił się, bijąc ciałem w ziemię i wzbijając w powietrze tumany kurzu.
Łowca podniósł się i wyprostował, nie zabrał podręcznego komputera, więc nie mógł skorzystać ze skanera umieszczonego w hełmie. Postanowił zdać się na słuch, w ostatniej chwili odwrócił się i cisnął włócznią z całej siły. Broń z cichym gwizdem przeszyła powietrze, robala i utknęła daleko w wydmie. Teraz Yautjańczyk nie miał broni. Usłyszał szum przesypującego się piasku. Ostatni stwór najwyraźniej postanowił uciec, bo zakopał się w ziemi. Łowca odetchnął z ulgą i ruszył po swoją broń, wtem spod piasku wystrzelił ostatni, największy robal. Młody Yautjańczyk zamarł w bezruchu. No, to mam przerąbane, zdążył jeszcze pomyśleć, nim głowa robala eksplodowała niczym pękająca bańka mydlana, rozbryzgując się na około.

*

    Sha-uni biegła już od ponad godziny, gdy usłyszała przed sobą ryk. Ominęła skałę wystającą z piasku i ujrzała dziwną, jej zdaniem, scenę. Jakiś skąpo odziany Yautjańczyk walczył z wielkimi Dżdżylami. Dziewczyna przyglądała się temu przez chwilę i doszła do wniosku, że gdzieś już widziała ten styl walki. Nie mogła sobie jednak przypomnieć gdzie? Szala zwycięstwa przechylała się raz na stronę Łowcy, to znowu na stronę Dżdżyli, choć wiadomo było, że robale nie mają żadnych szans. Co za głupek, pomyślała. Przecież wiadomo, że one są łagodne. Musiał je wystraszyć.
     Po pewnym czasie Łowca stracił całą broń, a z piasku za nim wynurzył się największy robal. Sha-uni zastanawiała się, co powinna zrobić, w końcu ratując życie innemu myśliwemu, okrywało się go hańbą. Mimo wątpliwości, wycelowała i wystrzeliła z naramiennego działka, pocisk rozwalił łeb Dżdżyla.
    - Wybacz, matko - szepnęła dziewczyna i wyszła z ukrycia. Gdy była bardzo blisko zdumionego Łowcy, wyłączyła kamuflaż. Nie patrząc na niego, przeszła obok. Po kolei podchodziła do każdego zwierzęcia i sprawdzała, czy jest martwe. Odkrywszy, że ten raniony dyskiem wciąż żyje, dobiła go i wyjęła broń z rany. Potem wydobyła włócznię, złożyła ją i ruszyła w kierunku Łowcy, który stał i obserwował ją przez cały czas.
   - Na Paya! - krzyknęła, czując, jak wzbiera w niej złość. - Co się tak gapisz, jakbyś w życiu nie widział kobiety! - dokończyła, ciskając mu jego własną broń pod nogi.
Nieznajomy nie zareagował, jakby wciąż nie docierało do niego to, co się przed chwilą wydarzyło.
   - Co tu robisz i czemu mordujesz te bezbronne stworzenia? - kontynuowała, lustrując uważnie szczupłą postać stojącego przed nią mężczyzny.
     - Bezbronne? - wydukał w końcu nieznajomy, a jego głos wyrażał szczere zdziwienie.
   - A tak, one są niegroźne - stwierdziła Sha-uni, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
    - Zaatakowały mnie! - bronił się Yautjańczyk.
Dziewczyna prychnęła pogardliwie.
   - No to gratulacje, właśnie zabiłeś matkę z młodymi. Czujesz się teraz dumny ze swojego wyczynu? - Nie ustępowała.
   - Ale ja nie wiedziałem... - tłumaczył się nieudolnie ocalony przez nią wojownik.
   - Nie wiedziałeś?! To skąd tyś się urwał?!

Sha-uni poczęła teraz lepiej przyglądać się osobnikowi stojącemu przed nią. Wysoki i szczupły mężczyzna musiał być młody, bo jego ciało nie pokryło się jeszcze mnóstwem czarnych plamek, które świadczyły o wieku. Skurę miał zaskakująco jasną, bez żadnych przebarwień. Zbyt długie włosy, jak na jej gust, splecione były w gruby warkocz i sięgały do pasa. Ramiona Łowcy poznaczone były czymś, czego nigdy wcześniej nie widziała - dziwnymi rysunkami. Oprócz włóczni i dysku nie miał innej broni, nie miał też komputera ani zbroi, a jego maska nie nosiła znaku rodowego. To najbardziej zaskoczyło dziewczynę. Czyżby Zła Krew zapędziła się aż tak daleko?
  - Jestem Sha-uni - postanowiła się przedstawić. - Jestem...
  - Nie, to ja jestem... zauroczony - przerwał jej Łowca, który właśnie odzyskał swój dawny animusz.
  - O, naprawdę? A czym, jeśli można spytać?
  - Tobą - padła rzeczowa odpowiedź, a po niej nieznajomy pochylił się w kierunku dziewczyny.
Sha-uni nie zareagowała, nie bardzo wiedziała, co miał na myśli.
  - Jestem - postanowiła dokończyć to, co chciała powiedzieć - córką Mu-shena z Rady Starszych.
Łowca gwałtownie wyprostował się.
  - Twój ojciec jest Radnym? Więc co tu robisz? - zagadnął ją, robiąc krok w jej kierunku.
  - Czekam - odparła, dumnie unosząc głowę.
  - A, na co?
  - Nie twoja sprawa. - Odsunęła się nieznacznie. - Gdzie twój statek? - spytała jakby od niechcenia.
  - Wróci za cztery dni.
  - Skąd będziesz wiedział, kiedy miną? Tu nigdy nie zapada noc.
  - Co to jest? - Łowca wskazał ciemne chmury na horyzoncie.
Poirytowana faktem, że jej słowa nie wywołały na nim zamierzonego efektu, spojrzała w kierunku, który wskazywał. Oboje wpatrywali się przez chwilę w coraz większe kłębowisko chmur. W końcu mężczyzna krzyknął.
  - Burza piaskowa! Zmierza w naszą stronę! Cholera, tam są moje rzeczy!
 - To możesz już o nich zapomnieć. Szybko tędy! Tam jest mój statek! - powiedziała Sha-uni i ruszyła przodem, jej śladem podążył Czerwony.

     Biegli naprawdę szybko i już widzieli statek, gdy dopadła ich zawierucha. Pył przysłonił wszystko i Łowca stracił z oczu biegnącą przed nim Yautjankę.
  - Sha-uni! - krzyczał. - Gdzie jesteś! Ale ze mnie idiota, skończony głupek. Mam nauczkę na przyszłość, nigdy nie zostawiać komputera i zasilania. Sha-uni! Shaa-uunii! - darł się na cały głos, kiedy poczuł, że coś łapie go za rękę.
  - Czego się drzesz, chodź, poprowadzę cię.

       Statek dziewczyny był niedużych rozmiarów - akurat na samotne wyprawy. Znajdowała się tam sterownia z fotelem dla jednego pilota, jedna sypialnia, łaźnia oraz większe pomieszczenie, które służyło za kuchnię, jadalnię, zbrojownię i podręczny magazyn. Ładownie były pod spodem i można było się do nich dostać tylko z zewnątrz. Gdy tylko znaleźli się wewnątrz statku, grodź oddzielająca wejście uszczelniła się, a automatyczny system wyrównywania ciśnienia wypełnił pomieszczenie mieszaniną gazów z ich rodzimej planety. Sha-uni zdjęła maskę, zawartość jej butli tlenowej niebezpiecznie zbliżyła się do rezerwy. Za jej plecami rozległ się charakterystyczny syk odpinanych przewodów tlenowych.
   - Przytulnie tu - zaczął rozmowę Łowca. Jego głos niezniekształcany już przez maskę brzmiał bardzo przyjemnie.
  - Nie wysilaj się. To najgorszy statek, jaki był i dostał się akurat mnie. Możesz tu zostać, aż minie burza. Potem idź szukać swoich rzeczy - powiedziała, nie odwracając się w jego stronę.
  - Wyrzucasz mnie? - oburzył się mężczyzna. - A gdzie yautjańska solidarność? Poza tym sama powiedziałaś, że mogę zapomnieć o moim sprzęcie.
Sha-uni wzruszyła tylko ramionami, podeszła do szafki i wyjęła z niej zapasowe koce.
  - Masz - powiedziała, rzucając nimi w Łowcę i zauważywszy jego badawcze spojrzenie na swojej twarzy, dodała. - Co się tak gapisz? Wiem przecież, że jestem brzydka.
  - Co?! Nie. Ja tylko...
  - Och, daj spokój. Wszyscy się gapią. Nie mówią tego głośno, ale tak właśnie myślą. - Rozejrzała się po pomieszczeniu. - Możesz spać tutaj - dodała.
  - Tutaj? Gdzie?
  - Na podłodze - odparła i poszła do swojej sypialni.
W kajucie zdjęła zbroję, była zmęczona i wściekła. Doskonale zdawała sobie sprawę ze swej nieatrakcyjnej urody - zbyt duże oczy, za małe kły, wąskie biodra. - Nie dobra do rodzenia dzieci - orzekła kiedyś swatka. - Ciężko będzie wydać ją za mąż.
  - Ten gorąc mnie wykończy - szepnęła sama do siebie, starając się odsunąć przykre myśli. Później napisze raport i wyśle go ojcu, odpowiedź i tak zapewne nie przyjdzie. Nikt nie brał jej na poważnie - zwłaszcza on.
    Przeciągając się, stwierdziła, że musi wziąć kąpiel, piasek miała dosłownie wszędzie. Połyskliwe drobinki niczym brokat przywarły do jej ciała. Sha-uni przyglądała się im przez chwilę, po czym złapała sukienkę leżącą na łóżku i  poszła do łaźni. Otworzyła drzwi, gorąca para owiała jej twarz. Pod prysznicem stał golusieńki "Głupol", jak go nazywała w myślach. Gdyby Sha-uni była człowiekiem, zrobiłaby się czerwona jak burak, ale ponieważ była Yautjanką pozieleniała, lecz nie ze wstydu, tylko złości.
  - Pakuj się, ja już skończyłem - odezwał się Głupol i ruszył w jej kierunku, bezczelnie nie zasłaniając swej nagości.
Sha-uni poczęła powtarzać sobie w myślach - nie patrz w dół, nie patrz w dół, nie patrz w dół - spojrzała.
   - Pauk-de! - zaklęła cicho i, uśmiechając się sama do siebie, zrobiła mu miejsce, by mógł przejść. W chwili, gdy ją mijał, bezczelnie się uśmiechając, spojrzała mu w oczy. Były... szare. Pomyślała, że spektrometr w jej goglach się zepsuł, bo to przecież nie możliwe. Yautja nie miewają szarych oczu, ich tęczówki zawsze są żółte. Gogle musiały się zepsuć. 
Wychodząc spod prysznica, wcale nie czuła się lepiej. Na mokrą skórę założyła sukienkę i ubranie przykleiło się do jej ciała.
   - Co ci się stało? - zagadnął ją Głupol.
   - Nic - odparła i zamknęła się u siebie.
Po chwili wyszła z dumnie uniesioną głową.
  - Jak jesteś głodny, to tu masz przechowalnik żywności, a tu możesz sobie coś zagrzać lub ugotować. - Mówiąc to, pokazywała, gdzie się co znajduje.
  - Wiem to. Tłumaczysz mi jak jakiemuś Oomanowi.
Czerwony podszedł do dziewczyny, stanął za nią i pochylił się.
   - Wiesz, że ładnie pa... O, pauk - nie dokończył tego, co chciał powiedzieć, gdyż dostał zgiętym łokciem prosto w brzuch.
   - Czemu to zrobiłaś?! - odskoczył od niej jak oparzony.
   - Nie zbliżaj się tak do mnie!
   - Przecież nic nie zrobiłem.
   - Ale chciałeś.
   -Tak, wziąć sobie owoc Tai.
Sha-uni zmieszała się.
   - Przepraszam, myślałam, że chcesz..., że ty...
   - Że co ja?
   - Nic, nieważne.


     Dni mijały, a burza piaskowa nie ustawała. Czerwony zdążył już dość dobrze poznać Yautjankę imieniem Sha-uni. Wiedział, co lubi i co ją denerwuje. Zauważył, że gdy jest zmieszana nawija na palec jeden ze swoich włosów. Wyglądało to dość komicznie, ale jemu się podobało. Wiedział, że gdy się nad czymś zastanawia i nie może znaleźć rozwiązania, to dziwnie wykrzywia dolne kły. I choć tyle już wiedział o dziewczynie i ciągle z nią przebywał, to jednak wcale mu się nie poprawiało. Od początku serce szybciej biło mu na jej widok. Gdy nakryła go pod prysznicem - udawał twardego, a nogi miał miękkie jak z waty. Ledwo wyszedł wtedy z łazienki. Tej samej, sztucznie wywołanej, nocy, gdy poszli spać, każde do siebie, on leżał i nie mógł zasnąć. Czasomierz odmierzył i zasygnalizował, że połowa długiej yautjańskiej nocy minęła. Drzwi sypialni się otworzyły i wyszła z nich Sha-uni. Podeszła do przechowalnika i otworzyła go, w środku zapłonęło małe światełko, oświetlając jej nagą postać.
  - Ładny widok - zagadnął ją wtedy.
  - Co? - spytała.
  - Mówię, że ładny widok.
I wtedy chyba zrozumiała, o co mu chodzi, bo wydukała tylko "pić mi się chce" i uciekła do siebie, zostawiając otwarty przechowalnik.

     Uwięzieni na statku, wypełniali sobie godziny bezczynności, opowiadając o swoich wyprawach i grając w znane obojgu gry. Bardzo się do siebie zbliżyli. Sha-uni, która nigdy wcześniej nie myślała, że mogłaby być atrakcyjna dla jakiegoś mężczyzny, poczęła mieć nadzieję. Po nieszczęśliwym wypadku Głupola jej misja przestała ją kompletnie obchodzić, zaczęła się nawet przyłapywać na myślach o wspólnej przyszłości, dzieciach, domu. On wciąż ją zaskakiwał. Był inny niż wszyscy. Czasami usta nie zamykały mu się przez kilka godzin. Znał różne dziwne legendy o starożytnych bohaterach, o których ona nigdy nie słyszała, i chętnie je opowiadał, obrazując wszystko gestami rąk i mimiką twarzy. Było w nim jednak też coś dziwnego, coś, co nie dawało jej spokoju. Już drugiej nocy po przebudzeniu usłyszała nieustające kroki. Nie kryjąc się, wyszła z kajuty. Młody Łowca, niczym dzikie zwierzę zamknięte w klatce, chodził tam i z powrotem z zaciętym wyrazem twarzy. Nie od razu spostrzegł, że go obserwuje, ale kiedy się zorientował, że nie jest sam, spojrzał na nią takim zimnym spojrzeniem, że aż się zlękła.
   - Nie mogę spać - powiedział.
   - Gardło cię boli? Masz dziwny głos - spytała wtedy. Na co on pokiwał tylko głową, odchrząknął, uśmiechnął się, a raczej wykrzywił w czymś, co miało przypominać uśmiech i powiedział, żeby się nie przejmowała i poszła spać.


     Ta bezczynność go dobijała.  Nocą zawsze był sobą - planował. Teraz wiedział już, na kogo czekała Sha-uni. Wiedział, że jeżeli powie jej prawdę, wszystko zniszczy. Wiedział, że jeżeli nie powie, to będzie mógł się cieszyć tą chwilą przynajmniej do przybycia towarzysza, a może i dłużej. Czas go naglił. Cel uświęcał środki, a "środek" spał spokojnie w pomieszczeniu obok. Kto nie ryzykuje, ten nic nie zyskuje. Prawdopodobieństo, że go odrzuci, było niewielkie. Wstał po cichu i poszedł do jej sypialni.
  - Śpisz? - wyszeptał, starając się, by jego głos brzmiał jak najbardziej łagodnie.
  - Nie...

    Automatyka na statku działa bez zarzutu. O wyznaczonej godzinie komputer włączał światła i stopniowo zwiększał ich natężenie, co imitować miało świt i wstające słońce. Sha-uni obudziła się, gdy światła płonęły pełnym blaskiem. Przeciągnęła się i przytuliła do ciepłego ciała leżącego obok mężczyzny. Było jej dobrze. Pomyślała o swoich przyjaciółkach na Yautjalu i o tym, jakie będą miały miny, gdy zobaczą jej wybranka - nosiciela najlepszych genów. Pobieleją z zazdrości, pomyślała i zachichotała. To obudziło śpiącego. Jego powieki rozchyliły się na chwilę, by zamknąć się zaraz z powrotem.  Natychmiast jednak rozwarły się znowu, a na twarzy Łowcy obmalowało się szczere zdziwienie. Momentalnie zesztywniał też cały, jakby to miało uczynić go niewidzialnym.
   - Coś się stało? - spytała Sha-uni, widząc jego dziwną reakcję.
  - Co ty robisz? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Dziewczyna roześmiała się, zdawszy sobie sprawę z tego, jak bardzo zmieszany całą sytuacją jest młody Łowca.
  - Nic - odparła, siadając i owijając się cienkim materiałem, pod którym sypiała. 
Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu i zatrzymał wzrok na rozbawionej twarzy Sha-uni.
  - My... coś ten? - zapytał niepewnie.
  - Nie pamiętasz?! - Oburzyła się. - Ale z ciebie Głupol.

     Leżeli przytuleni i wpatrywali się w sufit, gdy Czerwony zagadnął.
  - Sha-uni? Co byś zrobiła, gdyby się okazało, że to ja jestem tym, na którego czekałaś?
  - No, na pewno nim jesteś - odparła dziewczyna i ułożyła się wygodniej na wąskiej koi.
  - Nie o to mi chodzi. Gdybym to ja był tym tajemniczym Łowcą, na którego polujesz ty i twoi bracia?
  - Co? Ty? Nie rozśmieszaj mnie, ty nie mógłbyś nim być.
  - Nie! A to dlaczego? - oburzył się Czerwony.
  - Bo ty jesteś dobry i czuły. A co to w ogóle za pomysły? - śmiała się Sha-uni.
 On milczał przez chwilę, po czym znowu zapytał.
  - Powiedz mi, proszę, co ty w ogóle do mnie czujesz?
Sha-uni spojrzała na niego zaskoczona. Takie pytanie w ustach Yautja? Oni przecież nigdy nie rozmawiają o swoich uczuciach, a publiczne okazywanie ich to oznaka słabości. Nawet w małżeństwie nie rozmawia się o tych sprawach.
To oczywiste, że żona kocha swego męża, a on kocha ją, nawet jeśli nigdy sobie tego nie wyznali. Dlaczego więc on pyta ją o uczucia. Czy to co między nimi zaszło, nie jest ich dostatecznym dowodem? Dziwiła się, ale nic nie odpowiedziała.


       W końcu, gdy siedemnastego dnia szum na zewnątrz ustał, oboje żałowali, że to już koniec. Sha-uni odsłoniła ekrany chroniące okna i oboje zauważyli, że faktycznie burza ustała, a na zewnątrz panują nieprzeniknione ciemności.
   - Dlaczego jest ciemno? - z lękiem w głosie zastanawiała się dziewczyna.
  - Może nas zasypało. Zostań tu, sprawdzę to - powiedział Łowca i wyszedł, po chwili wrócił. - Jest noc - oświadczył. - Kompletnie ciemno, a podobno "tu zawsze jest dzień" - zacytował jej własne słowa, idealnie naśladując przy tym jej głos.
   - Przecież słońce nie mogło tak po prostu zniknąć? - nie dowierzała jego słowom.
   - No nie, zwłaszcza że tu są dwa słońca. Może to tylko zaćmienie.
   - Jeśli tak, to zaraz minie. Ale co mogłoby zasłonić dwie gwiazdy jednocześnie?
   - Nie wiem. Masz może w komputerze mapę tego układu słonecznego? Chciałbym coś sprawdzić.
  - Tak, mam. Poczekaj. - Sha-uni wpisała nazwę planety, a na ekranie pojawił się trójwymiarowy model układu wraz ze wszystkimi planetami, księżycami i ich orbitami.
   - Czy to aktualny układ planet? - zapytał Czerwony.
   - Nie, to tylko model, ale, jeśli chcesz, mogę go zaktualizować.
   - Zrób to.
Dziewczyna znowu wcisnęła parę znaków i model zaczął się poruszać, trwało to chwilę, bo wszystkie obiekty musiały przebyć swoją orbitę dokładnie tyle razy, ile w rzeczywistości od momentu ostatniej aktualizacji. Potem jednak ustawiły się wszystkie równo w jednym rzędzie i tak razem krążyły przez pewien czas.
   - A niech mnie - wyszeptał Czerwony. - Ale trafiliśmy. To rzadkie zjawisko. Może wyskoczymy na mały spacer pod gwiazdami?
  - Dobrze i poszukamy twoich rzeczy - ochoczo zgodziła się dziewczyna. Ona też miała dość tej ciasnoty.

Ubrali się, Sha-uni pożyczyła mu zasilanie, żeby mógł używać skanera w swojej masce i wyszli na zewnątrz. Było naprawdę ciemno. Nic, prócz gwiazd, nie oświetlało terenu, który się przed nimi rozciągał, a do tego panowała kompletna cisza, nie wiał nawet wiatr.
   - Dziwnie no nie? I trochę straaasznieee - Czerwony próbował przestraszyć i tak już zdenerwowaną Sha-uni.
   - No, aż ciarki przechodzą mi po plecach.
Szli w kierunku, z którego siedemnaście dni wcześniej przybyli i gdy oswoili się z dziwną atmosferą, to okazało się, że jest nawet przyjemnie.
Po około trzech godzinach marszu dotarli na miejsce. Sprzęt pozostawiony w skrzyniach, teraz walał się po ziemi.
- Nie, nie, nie. Poukręcam łapy temu, kto to zrobił! Sha-uni, rozejrzyj się, gdzieś tu musi być mój komunikator. Kurczę, tyle kasy na to wydałem, wszystko poszło się jeb...
   - Gdzie poszło? - spytała dziewczyna, nie rozumiejąc sensu jego słów.
   - Oj, nigdzie. Proszę, pomóż mi szukać, bo nie będę mógł się skontaktować z moim statkiem.
   - Naprawdę? I będziesz musiał tu zostać?- spytała z niestosowną w tej sytuacji nadzieją w głosie.
Czerwony z wyraźną złością przetrząsał resztki swego zniszczonego dobytku, natomiast Sha-uni stała i nasłuchiwała.
   - Ej - szepnęła. - Słyszysz to? Słyszysz te dziwne piski?
   - Co? Jakie piski, nic nie słyszę! - krzyczał coraz bardziej wściekły Łowca.
   - To przestań się wydzierać i posłuchaj.
Czerwony zatrzymał się i skupił.
   - Coś piszczy. Może to te dupki, które zniszczyły moje rzeczy. Jak ich dopadnę, to... - i w tym miejscu odbył się długi monolog o tym, co on by im zrobił, gdyby ich dopadł.
   - Skończyłeś już? - zapytała znużona już jego gadaniem Sha-uni. - To może włącz skaner i spójrz w kierunku tych wzgórz.
Czerwony zrobił, jak mu kazała. Na szczytach siedziały setki przypominających pterodaktyle istot. Kręciły się niecierpliwie i co chwilę któryś zrywał się do lotu, by zaraz z powrotem przysiąść na skale. Na najwyższym szczycie siedział największy z nich. Nagle zatrzepotał skrzydłami, wszystkie stworzenia jakby czekały tylko na ten znak, bo zerwały się do lotu.
   - Nie jest dobrze - rzekł Yautjańczyk. - Lecą prosto na nas, co robimy?
   - Strzelaj!
   - Nie mam z czego!
   - A niech cię! Masz mój dysk.

Walka rozgorzała na dobre, Sha-uni strzelała z działka plazmowego i dźgała stwory włócznią, a młody Łowca, stojąc za jej plecami, rzucał dwoma dyskami naraz. Po paru minutach mieli już sporą kupkę truchła u swych stóp, lecz napastliwych stworów wcale nie ubywało.
   - Są głodne i zrobią wszystko, by nas dopaść - krzyknął przez ramię Czerwony do stojącej za nim dziewczyny. Jego głos znowu brzmiał jak wyprany z emocji.
   - Mam pomysł! -odkrzyknęła Sha-uni i włączyła kamuflaż.
   - Sha-uni, nie! To nic nie da! - próbował ja zatrzymać.
Dziewczyna jednak go nie słuchała. Pobiegła w kierunku skał, na których siedział wielki osobnik. Część stworów podążyła za nią. Po chwili dał się słyszeć jej krzyk. Łowca rzucił się w tamtym kierunku ścigany przez napastników.
   - Sha-uni! - krzyknął, widząc dziewczynę osaczoną przez stwory. Wpadł pomiędzy nie i, z niewiarygodną szybkością zataczając krąg włócznią w powietrzu, pozbawił życia sporą część z nich. Ocalałe wycofały się.
   - Jesteś ranna? Pokarz - zapytał, ale w jego glosie nie dało się wyczuć troski.
   - Nie, to tylko zadrapanie. Jak... jak one mnie zobaczyły? Przecież miałam kamuflaż.
  - Używają echolokacji. Te dźwięki o wysokiej częstotliwości, które słyszeliśmy, to one je wydają. Dźwięki odbijają się od skał, ziemi, od nas i wracają do nich. W ten sposób tworzą sobie obraz świata, który je otacza.
   - Wiedziałeś?
   - Nie. Domyśliłem się, gdy zobaczyłem, że za tobą lecą.
   - Już po nas. Jest ich za dużo, nie damy rady ich wybić, a do statku za daleko. Umrzemy tu prawda? - powiedziała ze smutkiem w głosie. Chyba chciała, żeby zaprzeczył, żeby miał jakiś plan, ale on go nie miał.
   - Tak, Sha-uni. Umrzemy tu, razem. Masz ładunek termojądrowy? Nie dam im tej satysfakcji. A jeśli mamy ginąć, to zabierzemy ze sobą jak najwięcej tych zasrańców.
   - Tak, mam - odrzekła i poczuła jak żołądek podchodzi jej do gardła. Nie tak miała wyglądać ich wspólna przyszłość. - Powiesz mi chociaż, jak masz na imię? - spytała łamiącym się głosem.
   - Tak, nazywam się...
   - Kochaś!
   - Co? Jak? - zdziwiła się dziewczyna.
   - Kochaś, długo jeszcze będziesz tu tak obmacywał tę dziewczynę? Placki stygną - rozległ się głos nad nimi.
Sha-uni zaskoczona spojrzała w tamtą stronę, na skale stał nieznajomy Yautjańczyk. Był w pełni uzbrojony i wyglądał na takiego, co to niejedno już widział i przeżył. W ręku trzymał sporą wąską rurkę, która po przełamaniu i wstrząśnięciu świeciła fluorescencyjnym światłem. Rzucił ją w kierunku stworów, a te z piskiem uciekły.
   - Ścierwo nie lubi światła. Nie odzywałeś się, więc postanowiłem cię poszukać. No chodźcie, szkoda czasu i świetlików. 

    Statek, którym podróżował ukochany Sha-uni, był znacznie większy i nowocześniejszy od jej pojazdu. Każde pomieszczenie miało tylko jedno przeznaczenie i dziewczyna nie zwiedziła wszystkich. Łowcy odwieźli ją do jej statku i pożegnali się.
   - Może odwiedziłbyś mnie czasem na Yautjalu. Wiesz, kiedy skończę tę misję? - zapytała z nadzieją w głosie.
   - Lepiej od razu wróć do domu. Nie ma sensu, żebyś tu dłużej siedziała.
   - Nie mogę.
   - On tu nie przyleci. - Próbował przekonać dziewczynę.
   - Skąd wiesz?
   - Po prostu wiem i już.
   - Ej? A może ty jesteś zazdrosny?
   - A powinienem?
   - Nie, bo ja...
   - No co?
   - Sam wiesz. - Uśmiechnęła się, odwróciła i pobiegła na swój okręt.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Tym, którzy pragną lepiej poznać klimat tej planety i to jak mogła wyglądać walka z jej mrocznymi mieszkańcami, polecam film PITCH BLACK. To z niego zaczerpnęłam pomysł planety, na której zawsze jest dzień.

1 komentarz:

  1. Super rozdział, przyznam iż kilka razy wręcz popłakałam się ze śmiechu :) Sha'uni i Głupol - od tej chwili mój ulubiony romans ^^
    "nie patrz w dół, nie patrz w dół... spojrzała" <- w tym momencie wręcz zdechłam ze śmiechu.
    Tym razem moja opinia będzie bardzo krótka: Super!

    Fajny Riddickowy akcencik. A co do szablonu to czyta się bardzo dobrze.

    Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń