piątek, 18 października 2013

16. Tunza

   Środek srogiej, syberyjskiej zimy zapowiadał ciężkie czasy dla mieszkańców niewielkiej miejscowości o nazwie Tunza. Trzystu pięćdziesięciu mieszkańców siedziało w domach pod grubymi, puchowymi kołdrami.
Z niewielkiej chaty, na skraju wsi, wyszła przygarbiona staruszka. Trudy życia i ciężka praca w widoczny sposób odbiły się na kobiecie. Elena Karpowowa ruszyła drobnym truchtem w kierunku kapliczki znajdującej się przed wioską. O cerkiew dbali wszyscy, ale o ikonę Matki Bolesnej tylko ona. Śnieg ścięty siarczystym mrozem skrzypiał pod jej butami. Staruszka była już przy kapliczce, gdy na śniegu zobaczyła ślady stup. Były dwa razy większe od jej własnych, choć ona nosiła małą czterdziestkę jedynkę. Pochyliła się jeszcze bardziej, by lepiej im się przyjrzeć.
  - Witajcie, babko - usłyszała za sobą słowa wypowiedziane w płynnym rosyjskim.
Odwróciła się, przed nią stał wysoki, dziwny jegomość. Ze swej wysokości kobieta widziała jedynie uda osobnika. Cofnęła się więc, by móc lepiej mu się przyjrzeć.
Punk jakiś? pomyślała, to słowo słyszała często od najmłodszych mieszkańców osady.
  - Ktoś ty? - zapytała odważnie.
Osobnik zamyślił się, po czym odpowiedział.
  - Jam jest Archanioł Michał, ognisty wojownik, Książę Niebiańskiej Armii.
 - Nie bluźnij! - wrzasnęła kobieta i zdzieliła obcego łopatą do śniegu. - Anioły mają skrzydła! - Zdenerwowana otarła rękawem ślinę z ust, dzisiejsza młodzież za nic miała wszelkie świętości, a ten przerośnięty pachołek był wyjątkowo bezczelny.
  - Ja ich nie potrzebuję - odpowiedział zachrypniętym głosem nieznajomy. Kobieta przechyliła się w prawą stronę i zerknęła na niego z ukosa.
  - Ale mam miecz ognisty - kontynuował, a to mówiąc, wyciągnął swój długi, ząbkowany miecz, który przytwierdzony był do zbroi na plecach. Broń była wysokości kobiety, stara popatrzyła zdziwiona.
  - Czego... chcesz? - spytała z trwogą w głosie.
  - Rozrywki - padła beznamiętna odpowiedź, a potem jej ciało w dwóch częściach padło na śnieg, brudząc jego piękną biel czerwienią krwi.
Czerwony odwrócił się w stronę wioski. Nie używał kamuflażu, chciał, by go widziano, pragnął, by wiedzieli, kto ich odwiedził.
Znowu bolała go głowa. Świdrujący ból przeszywał skronie i piął się do góry, by opaść na kark, sprawił, iż Łowca miał wrażenie, że oczy wyjdą mu z oczodołów. Znowu musi to zrobić, wtedy poczuje się lepiej, wtedy wszystko minie. Yautjński Wojownik wypuścił miecz z ręki, a ten z metalicznym brzdękiem uderzył o zmrożoną ziemię. Złapał się za głowę obiema rękami, skurczył się w sobie, czując nadchodzącą falę szaleństwa. Jego włosy znowu były zupełnie czerwone, pomarańczowy odcień skóry ściemniał i stał się czerwony, paski na bokach ciała przybrały czarny odcień. Czerwony ryknął, czując przeszywający ból. Odetchnął głęboko i podniósł swoją broń.

     Środkiem głównej ulicy Tunzy, która nie była nawet asfaltowa, kroczyła dziwna postać. Mała wioska przytulona do potężnej tundry, zdawała się być wymarła. Kilkadziesiąt obskurnych, zbudowanych z drewnianych bali domów, jeden sklep, jedna knajpa, jedna cerkiew i mała szkoła dla trzydzieściorga dzieci; to wszystko, co było w tej dziurze. Uwiązane do bud psy, poczęły niemiłosiernie ujadać. Łowca ubrany w czerwoną zbroję stanął przed knajpą, z której dobiegał jazgot rosyjskich przyśpiewek wzmacnianych pijanymi głosami tubylców. Wojownik popchnął drzwi i wszedł do środka, ludzie jak na rozkaz zamknęli gęby. Powolnym krokiem, by mogli mu się dobrze przyjrzeć, podszedł do baru. Za ladą stał gruby Mongoł w poplamionej koszuli z zakasanymi rękawami, zmierzył zezowatym wzrokiem nowo przybyłego.
   - Cego - wypluł słowo zza szczerbatych zębów.
   - Wódki. - Usłyszał nieludzki głos. Jego zezowate spojrzenie prześlizgnęło się po umięśnionej postaci i zatrzymało na dłoniach obcego swobodnie spoczywających na blacie. Barman przyglądał się, jak palce przybysza podnoszą się do góry, a długie szpony rzeźbią głębokie bruzdy w drewnie, z którego zrobiony był bufet. Trzęsącymi się dłońmi polał niepewnie setkę i postawił przed gościem, ten z sykiem odpinanych okablowań zdjął maskę, ukazując swą przerażającą twarz.
  - O, rzesz ty skur... - wybełkotał barman.
  - Skurwysynu - dokończył gość, po czym wlał sobie alkohol w gardło.
  - Co jest, Wania? Trza ci pomocy? - zapytał idiota, siedzący pod obdrapaną ścianą, na której ktoś wyskrobał napis "pieprzyć komunę", a potem wstał i wyciągnął swój długi myśliwski nóż.

Yautja odwrócił się do niego i wydobył swoją broń; nie zamierzał używać działka plazmowego tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Podszedł do idioty, reszta gapiła się i czekała na rozwój sytuacji. Głupek z myśliwskim nożem stracił swój poprzedni zapał, zdając sobie sprawę z niewątpliwej siły przeciwnika. Łowca oparł czubek ostrza na podłodze między nogami stojącego mężczyzny, opuścił głowę w stronę prawego ramienia i napiął mięśnie; dał się słyszeć charakterystyczny odgłos strzelających kręgów. Usta Kosmicznego Łowcy rozszerzyły się w czymś na kształt uśmiechu, a mięśnie ramienia naprężyły, gdy pociągnął ostrze w górę, zataczając półokrąg. "Idiota" i stojący za Łowcą "Zdziwiony" rozcięci zostali na dwie równe półtusze, ich ciała opadły na ziemię, paskudząc ją krwią i zawartością swoich jelit.
Ludzie rzucili się do ucieczki, przewracali stoły i krzesła, przepychali się jeden przez drugiego, lecz drzwi były za wąskie, by wszyscy mogli się w nich pomieścić. Szczęście ujrzenia mroźnego krajobrazu mieli tylko siedzący najbliżej wyjścia, reszta zginęła tak, jak stała.

*

    Iwan Piotrowicz liczył sobie zaledwie szesnaście lat, ale był bardzo samodzielnym młodzieńcem. Jako najmłodsze dziecko w rodzinie, to on właśnie miał zająć się nie najmłodszymi już rodzicami. Jego dwaj starsi bracia wyjechali na studia i nie zamierzali tu wracać, po ich ukończeniu. Iwan marzył, że kiedyś tak jak oni wyjedzie, by móc studiować, ale nie tak jak oni medycynę i inżynierię, on chciał być strażnikiem przyrody i badaczem. Chciał chronić to piękne miejsce, a po za tym mógłby nadal opiekować się rodzicami i starszą siostrą Nataszą, która w wieku piętnastu lat straciła wzrok. Natasza umiała o siebie zadbać, to prawda, miała najlepszy słuch w wiosce, ale była tylko dziewczyną, dwudziestojednoletnią dziewczyną.
Spośród nielicznej młodzieży, jaka była w jego wiosce, Iwan najbardziej lubił Anastazję - piętnastoletnią sąsiadkę. Znali się od dziecka, razem dorastali, bawili się i psocili. Teraz jednak wszystko się skomplikowało, nie umiał już rozmawiać z nią tak, jak kiedyś - nie żeby on czy ona się zmienili; po prostu zasychało mu w gardle i czuł się jakoś tak nieswojo.

     Już prawie godzinę Iwan przedzierał się przez zaspy, skuter był szybki, ale w tych warunkach nawet taka maszyna miła problemy. Ogromne zaspy i drzewa przewrócone pod ciężarem zmrożonego śniegu, skutecznie utrudniały mu drogę, a do tego zamieć śnieżna, która się wczoraj rozpętała, zmusiła go, by został na noc w miasteczku. Tylko tam była apteka, więc systematycznie - raz w miesiącu - przywoził rodzicom leki. Normalnie nie było z tym problemu, teraz były ferie, a lekarstwa skończyły się i dlatego musiał specjalnie po nie jechać.

*

    Przez całą noc szum zawiei przerywały ludzkie krzyki, wystrzały z broni i wybuchy. Rodzice Nataszy poszli sprawdzić, co się dzieje i już nie wrócili, ona sama ukryła się w schowku na drzewo za wielkim piecem. Siedziała tak i, chyba już setny raz, odmawiała modlitwę do Matki Bożej,  gdy usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi. Rozległy się ciężkie, powolne kroki oraz świst wydychanego i wdychanego powietrza. Natasza przycisnęła z całej siły dłonie do ust, wyraźnie słyszała warczenie, ale to nie było warczenie psa czy nawet wilka, to było inne, potem odgłos ten zamienił się w ciche klikanie.  Zegar, który wisiał na ścianie obok, wybił szóstą rano; rozległ się metaliczny dźwięk, a potem huk i kawałki gruzu posypały się na jej głowę. Do domu wtargnął chłód.
  - Mo lei Zeg-ner c... Pauk! Wei la' ku Yautja?
Dziwne słowa, których Natasza nie potrafiłaby nawet powtórzyć,  przerwały szum wiatru na zewnątrz, ciężkie kroki oddaliły się i znowu zapadła cisza.
Dziewczyna spędziła jeszcze dwie godziny w swojej kryjówce, a  potem postanowiła pójść do sąsiadów - może oni wiedzieli, co się stało? Założyła ciężkie buty, kożuch i wymknęła się z domu. W miejscu, gdzie nie było w płocie sztachet, przelazła na stronę sąsiadów. Zbliżała się do drzwi wejściowych, gdy potknęła się na czymś, co leżało na ścieżce przed domem i przewróciła się. Pewnie mała Ania zostawiła sanki, pomyślała, podnosząc się i pozostawiając przyprószone śniegiem ciało pięcioletniej dziewczynki.
Natasza podeszła do drzwi, pchnęła je i weszła do środka. Przytrzymując się ściany, przesuwała się w głąb domu. Znowu się potknęła i upadła na coś miękkiego. Przestraszona macała rękami to, na czym się znalazła, w końcu dłonią trafiła na coś, co kiedyś było twarzą jej trzydziestopięcioletniej sąsiadki. Minęła chwila nim młoda kobieta zdała sobie sprawę, co przednią leży. Serce znowu jej przyśpieszyło, biło tak mocno, że czuła je na żebrach. Oszołomiona strachem wybiegła z domu. Z rękami wyciągniętymi przed siebie, potykając się co chwilę, wbiegła na główną ulicę i ruszyła przed siebie w kierunku cerkwi.
W wiosce panowała niespotykana cisza, psy nie ujadały i nie było też słychać żadnych ludzi. Natasza pomału brnęła przed siebie.

Jakieś dwadzieścia metrów przed dziewczyną stał wysoki osobnik i z uporem wpatrywał się w jej poczynania. Głowę przechylił w bok, tak że jego długie włosy opadły na jedną stronę ciała, ukrywając prawą rękę, w której trzymał długi, ząbkowany miecz. Predator czekał, aż dziewczyna sama zbliży się do niego zdziwiony faktem, że nie ucieka tak jak wszyscy. Kiedy była trzy metry przed nim, podniósł broń do góry, pocierając jej ostrzem o metalowy nagolennik. Broń wydała przeszywający metaliczny dźwięk; dziewczyna zatrzymała się, jej oczy poruszały się nerwowo, jakby chciała coś dojrzeć. Yautja zamachnął się, miecz ze świstem przeszył powietrze, odcinając dziewczynie kosmyk rudych, falowanych włosów z czoła. Natasza poczuła na twarzy tylko lekki powiew, a potem usłyszała pytanie.
  - Nie boisz się?
Pokiwała przecząco głową, ale bała się jak jasna cholera. Ten, kto stał przed nią, nie był człowiekiem, nie pachniał jak człowiek, a ona bardzo dobrze znała ludzką woń. On pachniał inaczej, nie brzydko, po prostu inaczej. Do tego jego serce, słyszała je bardzo dobrze, nawet z tej odległości - biło wolno, bardzo wolno, prawie tak wolno, jak serce zwierzęcia, które znajduje się w letargu.

Predator podszedł do dziewczyny i pochylił się, by zajrzeć jej w oczy; były ładne, zielone niczym młoda wiosenna trawa, podobały mu się.
  - Nie widzisz? - zapytał.
Tym razem Natasza pokiwała przytakująco.
  - A mówić umiesz?
Znowu pokiwała. 
  - To powiedź coś, chcę usłyszeć twój głos.
Dziewczyna nie wiedziała, co ma powiedzieć, a ze strachu całkiem zaschło jej w gardle.
  - Boisz się, słyszę, jak bije ci serce.
  - Ja też twoje słyszę - odpowiedziała, a jej głos zabrzmiał chrapliwie i dziwnie, jakby nie należał do niej.
  - Naprawdę? Ludzie nie mają aż tak dobrego słuchu.
  - Ja mam.
Yautja obszedł dziewczynę wkoło i przyjrzał się jej uważnie. Była zadziwiająco wysoka jak na człowieka, zwłaszcza na kobietę, takiej jeszcze nie widział.
  - Co jeszcze umiesz? - zapytał zaintrygowany.

Nagle z oddali dał się słyszeć ryk silnika, był jeszcze daleko, ale szybko się zbliżał. Iwan, pomyślała Natasza i jej serce znowu przyśpieszyło. Osobnik przed nią najwyraźniej też usłyszał to co ona, bo warknął i poszedł w stronę, z której dobiegał dźwięk.
  - Zath'ha Ell-se! - powiedział, ale chyba nie do niej, bo z prawej strony usłyszała kolejne kroki i poczuła podobny zapach.
  - Hulij-Bpe seit! - padła odpowiedź w tym samym dziwnym języku.
  - Ci-kha'me u do'ka Ell-ikah-de!
Natasza nie rozumiała, o czym rozmawiają, ale miała świadomość, że jej brat zaraz zjawi się w wiosce. Nagle ktoś mocno ją szarpnął, poczuła żelazny uścisk na ramieniu; ciągnięta brutalnie potknęła się parę razy, ale podtrzymywana przez Predatora nie przewróciła się.

Droga opustoszała.

-------------------------------------------
Wybaczcie te dziwne słowa, ale z perspektywy Nataszy musiałam tak napisać, pod spodem wyjaśnienie, bo przecież Predatorzy nie machają jęzorami po próżnicy.

- Mo lei Zeg-ner c... Pauk! Wei la' ku Yautja? - Nie lubię zegarów z...Kurwa! Jak to będzie po Yautjańsku?
- Zath'ha Ell-se! - zabierz ją
- Hulij-Bpe seit! - jesteś szalony
- Ci-kha'me u do'ka Ell-i kah-de! - zamknij się i rób co ci karzę.



3 komentarze:

  1. No i ponownie go nie lubię, przez te jego zaburzenia osobowości :D
    Dobra żartuję - nadal jestem zmiękczona poprzednim rozdziałem i mi biedaka szkoda ;)

    Co do obecnego - świetna akcja z Nataszą. Elektryzujące spotkanie. Podoba mi się jej "patrzenie" na świat i Predatora. Bardzo, bardzo dobre!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz komentarz pod starszą notką, ale rzucił mi się w oczy pewien szczegół, za który Cię muszę pochwalić.
    Strasznie denerwuje mnie w opowiadaniach z tego fandomu bezsensowne pchanie języka Predatorów. Bo w końcu jeśli dwóch Predatorów rozmawia ze sobą lub jakiś bohater/bohaterka rozumie ich język to po co pisać w obcym języku? Chyba tylko dla szpanu.
    A tutaj nareszcie doczekałam się przemyślanego użycia ich języka! :D Chwała Ci za to, bo naprawdę aż miło coś takiego zobaczyć. Bardzo podobają mi się takie sceny, gdzie mądrze i zgrabnie wplata się jakiś obcy język. Naprawdę świetnie Ci to wyszło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Poza tym bardzo podoba mi się jak opisałaś spotkanie z Nataszy z Thei-de. Jedna z lepszych scen ;)

      Usuń