wtorek, 22 października 2013

17. Rzeź


     Mroźny wiatr szczypał go w policzki, miał już serdecznie dość zimy i choć był do niej przyzwyczajony, to jednak nie lubił tej pory roku. Mknąc na swym skuterze śnieżnym Iwan Piotrowicz opuścił właśnie las, z daleka widać już było wioskę. Chłopak był tak bardzo zadowolony powrotem do domu, że nie zwrócił uwagi na to, iż z żadnego komina we wsi nie wydobywa się dym. Minął pierwsze zabudowania i skierował się do domu rodziców; nic nie wskazywało, że w nocy wydarzyła się tu tragedia. Ślady walki i krwi przysypał śnieg i jedyne co mogłoby sugerować, że jest coś nie tak, to panująca wszędzie cisza.
Chłopak zeskoczył ze skutera i podbiegł do domu, wejście stało otworem, na podłodze w sieni leżał śnieg, a w budynku było bardzo zimno. Chłopak ostrożnie uchylił drzwi do kuchni i zobaczył, że nie ma jednej ściany - tej, na której wisiał zegar z kukułką. Co do kurwy? pomyślał, czując jednocześnie, jak jeżą mu się włosy na głowie. Przeszukał cały dom, lecz nie znalazł nikogo. Wyszedł na zewnątrz, niespokojnie rozglądał się wokoło; nie było dzieci, psy nie szczekały, nie było też żadnych śladów z wyjątkiem jednych - prowadziły w kierunku cerkwi. Nagle odezwał się jeden z dwóch dzwonów w strzelistej dzwonnicy; chłopak poszedł to sprawdzić.

Cerkiew nie była duża, zbudowana z drewnianych bali pamiętała jeszcze czasy wielkich carów, do wnętrza prowadziły trzy drewniane stopnie, potem ganek i w końcu nawa główna z pięknym, rzeźbionym w drewnie, złoconym ołtarzem.
Iwan szedł pomału po schodkach, pchnął ciężkie, drewniane wrota i wszedł do środka. Szok ,jakiego doznał, sprawił, że zamarł w bezruchu. Chciał uciec, bardzo tego chciał, ale nogi go nie słuchały. Cała cerkiew, w której modlił się wraz z rodziną, wypełniona była ludzkimi ciałami; zwłoki powiązano po trzy - cztery sztuki i podwieszono na belkach stropowych nogami do góry. Z odciętymi kończynami, głowami, bez wnętrzności i skóry ukazywały mięśnie pokrywające szkielet. Chłopak drżał i głęboko wciągał powietrze ustami. Smród był odrażający.

   - Iwan. - Usłyszał cichy, dziewczęcy głos. - Iwan, pomóż mi.
Każdy normalny człowiek w takiej sytuacji uciekłby ile sił w nogach, ale znajomy głos sprawił, że chłopak poszedł za nim.
   - Anastazja? Gdzie jesteś? - zapytał szeptem, instynktownie czując, że każdy zbyt głośny dźwięk może go narazić na niebezpieczeństwo.
  - Tutaj - rozległo się z nawy bocznej.
Chłopak poszedł w tamtym kierunku, z obrzydzeniem wymijając powieszone ciała.
Przed bocznym ołtarzem przedstawiającym ukrzyżowanego Chrystusa stała Nastka, jej blond włosy posklejane były krwią, oczy podkrążone i zaczerwienione od łez wyrażały przerażenie. Dziewczyna stała, lecz jej postać sprawiała wrażenie, jakby nie robiła tego o własnych siłach. Za dziewczyną w błękitnych, elektrycznych rozbłyskach pojawiła się ogromna postać. 
Jezu Chryste, pomyślał chłopak. Postać była dwa razy wyższa od dziewczyny, jej twarz skrywała metalowa maska koloru czerwonego, tego samego koloru była zbroja, w którą okute było jej ciało.


     Thei'de przyglądał się reakcji chłopaka, lubił wzbudzać przerażenie u swojej ofiary, czuł wręcz fizycznie ich strach. Pomału prawą ręką wydobył wąski sztylet, który przyczepiony był do jego prawego uda i przyłożył go dziewczynie do szyi. Chłopak widząc to, pokiwał przecząco głową. Thei'de delikatnie i powoli przeciągnął ostrzem po krtani Anastazji, ta czując ból, szarpnęła się. Gdy krew zalała jej biały, wełniany sweterek, Łowca puścił kark dziewczyny, a bezwładne ciało osunęło się u jego stóp.
W tym momencie chłopak rzucił się do ucieczki. Obijając się o martwe ciała sąsiadów i przyjaciół, wybiegł na zewnątrz, za sobą słyszał ryk i ciężkie kroki. Biegł ile sił w nogach, by jak najszybciej znaleźć się przy skuterze. Dopadł do maszyny ostatkiem sił, wskoczył na nią i zapuścił motor. Silnik zawył i zgasł, chłopak jeszcze raz nacisnął starter - udało się.

Iwan Piotrowicz ostatni raz obejrzał się za siebie, a potem odjechał.


     Thei'de stał przed cerkwią i obserwował chłopaka, nie chciało mu się go gonić, wiedział, że dzieciak i tak już nigdy nie zazna spokoju, że do końca życia będzie czuł strach. Łowca odwrócił się i wszedł do środka, podszedł do wciąż żyjącej dziewczyny, przyklęknął przed nią. Zdjął maskę, by przyjrzeć jej się uważnie.
  - Chcesz, żebym cię dobił? - zapytał przysuwając się bardzo blisko niej.

Dziewczyna nie odpowiedziała, jej usta i gardło wypełniała krew. Thei'de pogłaskał ją po włosach, nagle stracił ostrość widzenia i okropny ból przeszył mu czaszkę, wsparł się na obu rękach i, ciężko oddychając, zacisnął powieki. Czekał, aż mu przejdzie. Po chwili jego oddech zwolnił, uspokoił się. Czerwony wciągnął głęboko powietrze i otworzył oczy. Spojrzał na konającą dziewczynę, a na jego twarzy obmalowało się zdziwienie, odsunął się od niej z wyrazem strachu i obrzydzenia. Poderwał się na równe nogi, wciąż patrząc na ludzką dziewczynę, która charczała, jakby próbowała coś powiedzieć. Nie wiedział, co się stało, nie wiedział, gdzie był ani kiedy. Pamiętał Olteran i to, że chciał popełnić samobójstwo, ale nie pamiętał, jak znalazł się w tym miejscu i co właściwie robił tu z tą umierającą istotą.
Predator odwrócił się i wpadł na ludzkie zwłoki, ryknął zaskoczony i przerażony.


     Gavo, który stał za budynkiem, poszedł sprawdzić, co się stało. Wchodził właśnie po schodach, gdy Czerwony wpadł na niego z impetem.
  - Uważaj! - krzyknął stary Yautjańczyk, podnosząc się z ziemi i otrzepując ze śniegu.
Czerwony stał obok niego, wspierając dłonie na kolanach, z opuszczoną głową, i ciężko oddychał.
  - Skończyłeś? - zapytał naukowiec, usiłując zajrzeć młodemu Łowcy w twarz.
  - Co? - wysapał Czerwony.
  - Pytam, czy skończyłeś już z tymi Oomanami?
Młody Łowca wyprostował się gwałtownie i wymierzył towarzyszowi solidny cios w twarz. Stary znowu znalazł się na ziemi.
  - Za co to? - zapytał, masując szczękę i z wyrzutem przyglądając się Młodemu.
  - Dlaczego mnie nie powstrzymałeś? Co! Czemu pozwoliłeś, bym zaszlachtował tych ludzi?
Starego zatkało.
  - A co miałem zrobić? - burknął, wstając.
  - Powstrzymać mnie! Nie wiem... ogłuszyć, związać, zabić... cokolwiek!
Wszystko było jasne, kolejny przeskok świadomości i to w najmniej sprzyjających okolicznościach.
  - Ty sam nie wiesz, co mówisz! Kurwa, kiedy jesteś nim, lepiej nie wchodzić ci w drogę. Rozumiesz! Gdybym chciał cię, jego, powstrzymać pewnie sam bym tam wisiał. - Gavo wskazał cerkiew. Młody zawył niczym dzikie zwierzę.
  - Na bogów - krzyknął -  nie mogę tak żyć! Zabij mnie! Teraz! Odstrzel mi głowę! No, na co czekasz, strzelaj!!!
  - Nie, dzięki - odparł naukowiec i spuścił wzrok. Nie mógł znieść palącego, pełnego wyrzutu spojrzenia Czerwonego. 
  - Czemu nie?!
 - Bo w każdej chwili znowu możesz stać się nim, nie widzisz tego!? Thei'de jest od ciebie silniejszy. Pewnie z czasem to on przejmie twoje ciało.
  - Nie dopuszczę do tego.
  - A, co ty możesz zrobić. Nawet ja nie wiem, jak ci pomóc. Może gdybyś osiedlił się gdzieś na stałe, unikał stresu, nie polował, założył rodzinę, to byłyby szanse, że Thei'de przestanie się ujawniać. Ale z drugiej strony... - Gavo przestał mówić do towarzysza, a jego wywód przybrał raczej formę wykładu niż rozmowy. - Z drugiej strony nie mogę zagwarantować, że tak byłoby na pewno. No i jest pewna szansa, że twoje dzieci też odziedziczą skłonność do agresji...
  - Co powiedziałeś? - Silna dłoń powstrzymała starego przed chodzeniem wokół rozmówcy.
  - Co? - zapytał stary Yautjańczyk, przenosząc wzrok z ręki Czerwonego na jego twarz.
  - To o moich dzieciach. Będą takie jak ja?
 - Wiesz, nie można wykluczyć, że nie, ale nie jest też powiedziane, że tak. Owszem... z całą pewnością przejmą część twoich zdolności, ale nie martwiłbym się tym na zapas. - Uwolnił się z uchwytu i ponownie podjął swoją wędrówkę wokół Młodego. - Rozumiesz, proces krzyżowania i przekazywania genów jest dość skomplikowany, niektóre geny są progresywne inne regresywne, więc niektóre zdolności czy preferencje mogą się ujawnić dopiero w drugim lub trzecim pokoleniu, a inne mogą w ogóle zaniknąć.
  - Przestań wreszcie! Nie możesz odpowiedzieć mi jasno i tak żebym zrozumiał, co do mnie mówisz?
  - Bo na twoje pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi! - Wściekł się Gavo. Nie chciało mu się tłumaczyć Młodemu wszystkiego szczegółowo. Wiedział, że gdyby rozmawiał z Thei'de, żadne tłumaczenia nie byłby konieczne, natomiast ta osobowość... z całą pewnością nie pasowała do planów.
  - Chodź już, bo zgłodniałem i mam dość tej planety -zmienił temat. - To co, może polecimy teraz wreszcie na Styks?
Czerwony spuścił wzrok, kręcił głową i zaciskał nerwowo pięści.
  - Nie - wypalił w końcu. - Lecimy na Yautjal.
  - Ale po co?
  - Bo mam tam umówione spotkanie, a reszta... to nie twoja sprawa.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział krótki, bo z poprzedniego wycięłam pewien wątek, który jako bonusik znajduje się pod spodem. To taki mój mały wkład w edukację. ;D
I malutkie wyjaśnienie dla tych, którzy może nigdy nie słyszeli albo słyszeli, tylko nie bardzo pamiętają i wiedzą lub po prostu nie chce im się szukać. Rozdwojenie jaźni, to taki stan, przypadłość, gdy w jednym ciele mieszkają dwie, lub więcej, osoby (świadomości). Mogą one różnić się między sobą praktycznie wszystkim: zainteresowaniami, cechami charakteru, ilorazem inteligencji (to według mnie jest najlepsze), wiekiem, a nawet płcią. Tak więc, jak już wiecie, nasz Czerwony ma w swoim boskim ciałku dwie zupełnie różne świadomości: jedna nie zdradzę teraz imienia, to miły łagodny chłopaczek nie przejmujący się losami świata, lubiący zabawę, łatwe i lekkie życie i podkochujący się w Sha-uni. Druga, alternatywna, świadomość Czerwonego to Thei'de, który jest bezlitosny, wyrachowany, pedantyczny, lubi walczyć i zabijać, a do tego wszystkiego jest bardzo inteligentny i planuje swoje działania z dużym wyprzedzeniem, przewidując ich skutki. On też ma mały problem, ale to wyjaśni się dużo później.

A teraz bonus.



     Właśnie znaleźli się w układzie słonecznym Ziemi i podziwiali mijane planety, gdy Thei'de zmienił kurs.
  - Wpadniemy jeszcze tylko na Tytana - oznajmił.
  - Ale po co? - zdziwił się Gavo.
  - Zobaczysz, kopara ci opadnie. Tego nie ma na innych znanych nam planetach, choć to akurat jest księżyc.
     Statek drgał targany silnymi wiatrami, w końcu jednak udało im się bezpiecznie wylądować. Ubrani w maski i ciepłe ubrania, wyszli na zewnątrz.
  - Skąd masz takie rzeczy? - Gavo podziwiał ciepłą kurtkę wykonaną z goreteksu i wypełnioną specjalną pianką, która utrzymywała ciepło ciała; do kompletu dostał też od Thei'de spodnie i specjalne ocieplane buty. Wszystkie rzeczy były trochę na niego za duże, przez co stary Yautja wyglądał śmiesznie, ale skutecznie chroniły przed zimnem, więc Łowca niespecjalnie przejmował się swoim wyglądem.
  - Zawsze jestem przygotowany, a tu jest sto osiemdziesiąt stopni w minusie. Chcesz biegać tu na golasa?
Gavo potrząsnął głową, było tylko jedno miejsce, w którym chciałby się znaleźć nago i to na pewno nie był tan księżyc, a i towarzystwo nie to.
  - To, co teraz? - zapytał rozglądając się po zmrożonym terenie.
  - Idziemy tam. - Thei'de pokazał niewielkie wzniesienie po prawej.
  - Tam jest to jezioro, które widzieliśmy, lądując? Chcesz ryby łowić?
  - Tak, jasne. W ciekłym metanie na pewno dużo ich żyje - wyraźnie dało się wyczuć sarkazm w głosie Thei'de. - No chodź, tu są podobno ogromne fale, dwudziestometrowe.

Weszli na górę i spojrzeli na roztaczający się przed nimi piękny i zarazem dziwny widok. Ogromne, niczym morze, jezioro zajmowało cały widnokrąg. Jego powierzchnię pomału przemierzyła monstrualna fala, uderzyła o brzeg i dopiero wtedy nadpłynęła druga. Przyglądali się przez chwilę, a potem Czerwony prychnął zawiedziony.
  - E, nie załamuje się - powiedział znużonym tonem. - Chodź, chcę coś jeszcze zobaczyć. - Wstąpił w niego nagle nowy zapał.
Skierował się w stronę ogromnej góry na horyzoncie, była stroma, a jej szczyt pokryty był jakby lodem.
  - Wracajmy już... zimno mi - skarżył się Gavo.
  - Nie marudź, idziemy!
Po wcale nie krótkiej chwili byli na szczycie. Thei'de zajrzał do krateru.
  - Co to? - zainteresował się stary.
  - Jesteś naukowcem, a takiej podstawowej rzeczy nie wiesz? - zakpił Młody.
  - Bo ja zajmuję się genetyką, a nie astronomią czy geologią.
 - To jest lodowy wulkan. Rozumiesz? Zamiast lawy pluje lodem - wytłumaczył Thei'de z pasją, lecz nie znalazłszy iskry ekscytacji w swoim rozmówcy, machnął zrezygnowany ręką. -  A, chodź, bo mi fujara odmarznie, znudziłem się już. Czas się trochę rozerwać.
  - Co konkretnie masz na myśli? - Słowo "fujara" wywołało w naukowcu szereg miłych skojarzeń, które chętnie wcieliłby w życie.
  - Polowanie! A, cóż by innego?

2 komentarze:

  1. Ty to wiesz jak dawkować emocje, jak budować napięcie. ciekawa jestem czy lub w jakim stopniu zmienisz pierwotny zamysł. Niewiedza jest fascynująca. czekam z utęsknieniem na kolejne rozdziały :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zamierzam zbytnio ingerować w fabułę, tylko muszę jeszcze przemyśleć kto z kim i dlaczego, tak by całość była spójna. W opowiadaniu zawarłam też pewną teorię o ewolucji technicznej Predatorów, która niezbyt się spodobała miłośnikom tematu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń